Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy SADE.bikestats.pl
  • DST 57.83km
  • Czas 02:20
  • VAVG 24.78km/h
  • VMAX 46.90km/h
  • Temperatura 8.0°C
  • Sprzęt UNIBIKE MISSION
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piękny początek... koszmarne zakończenie :-((((

Sobota, 6 lutego 2016 · dodano: 09.02.2016 | Komentarze 10

Dzień zaczął się pięknie. Za oknem pogoda jak marzenie. Słoneczko i te widoki. Musiałam bardzo ze sobą walczyć, żeby nie ulec głosom w mojej głowie, które wciąż powtarzały "Rzuć wszystko, zostaw te przyziemne sprawy, siodłaj Rumaka i zasmakuj wolności" ;-))). Uwijałam się jak w ukropie i w końcu wyruszyliśmy :-))).Nie było już tak wcześnie, trasa wymyślona w pośpiechu pomiędzy ubieraniem getrów, a wkładaniem butów z małą zmianą w trakcie pakowania plecaka ;-).
Zaczęliśmy tradycyjnie czyli przez Bąków, Łozinę, Bierzyce, Węgrów, Rzędziszowice, Ludgierzowice i znowu do mojego ukochanego lasu :-). Tym razem bez przystanków i zdjęć, bo trasa miała być dzisiaj trochę dłuższa... wszystko przez tą pogodę i mój wieczny niedosyt rowerowy ;-). Dotarliśmy do Bartkowa i tym razem skręt w prawo przez Grabowno Wielkie do Twardogóry.
Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo niestety dzień jeszcze za szybko się kończy :-(. Posnuliśmy się trochę i tą samą trasą udaliśmy się w stronę domu... i tu zaczyna się przykra część naszej wycieczki :-((.
Było około godziny 17:00 gdy przejeżdżaliśmy przez Bartków. Tak na wszelki wypadek już u wylotu z Twardogóry oprócz wściekłej, jaskrawej kamizelki, z którą w okresie jesienno-zimowym i w nocy się nie rozstaję :-)), jechaliśmy z włączonym oświetleniem. Nic nie wskazywało na to, że za moment magia całego dnia ulegnie zagładzie :-(((.
Zbliżaliśmy się właśnie do dobrze znanego nam skrzyżowania w Bartkowie (wylot z ukochanej leśnej trasy :-)). Z uliczki po prawej stronie wyłonił się samochód. Zmniejszyłam prędkość, bo nigdy nie zakładam, że ktoś mnie puści. Auto przyhamowało i to mnie zmyliło... pojechałam dalej. Poczułam nagle, że już nie panuję nad Mustangiem, potem silny ból z tyłu głowy. Po chwili ocknęłam się leżąc na ulicy!!!! Wstałam, podniosłam rower i przez jakiś czas nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. W przypływie adrenaliny wykrzyczałam co myślę o kobietach za kierownicą i czy zdaje sobie sprawę co mi (nam) zrobiła!!!!! Chyba się bała, bynajmniej nie miała zamiaru uciekać, ale też miała nadzieję, że jakoś rozwiążemy problem same. Podniesionym głosem oznajmiłam, że bez policji się nie obędzie.
Nie wiadomo skąd zaczęły się wyłaniać kolejne osoby. Po kilkunastu minutach czułam się jak rzucona na pożarcie i słyszałam co chwilę komentarze pod moim adresem. Bałam się. Nie miałam jak wrócić. Niunio też był poszkodowany :-((((. Samochód uderzył w nas z prawej strony. Początkowo nawet nie myślałam, że takie obrażenia odniósł.

Przedni amorek z prawej strony na całej wysokości porysowany :-((((.
Wysokiej klasy przednia obręcz (nie jest moja :-((() do centrowania, z wieloma drobnymi otarciami.
Tylna też ucierpiała :-((.
Rama dotkliwie poszkodowana :-(((, całe mnóstwo zarysowań i to jeszcze na napisach :-((((.
Nie wiadomo jeszcze co będzie z korbą :-(((. Przednia przerzutka trochę skrzywiona i obrócona na skutek uderzenia. Łańcuch oczywiście spadł.
Tylna przerzutka też oszpecona :-(((.

Pożyczone skórzane siodełko wysokiej klasy paskudnie zarysowane :-(((((.
Jestem dziwna, wiem... każda, nawet najdrobniejsza rysa na moim ukochanym Rumaku to dla mnie dramat i boli o wiele bardziej niż rany na własnym ciele :-((((. Oczywiście moje nowe getry, bluza i kamizelka też uszkodzone :-((((, a z ukochanych kolczyków rowerowych został tylko jeden, drugi to już pewnie wbity w asfalt, bądź w oponę jakiegoś samochodu :-((((((. Ogólny dramat :-(((((((((((.
Biorąc pod uwagę to, co nas spotkało, że nie mielibyśmy jak wrócić do domu :-((, pozostało mi tylko jedno...telefon do przyjaciela. Był w pracy, a mimo to obiecał, że przyjedzie. Nie wiem jakbym sobie bez Niego poradziła. Okropnie zmarzłam, cała się trzęsłam, nie wiem czy to z powodu wychłodzenia, czy stres zrobił swoje, a może jedno i drugie. Przyjechała w końcu policja. Pewnie miałam oczy jak kot w Shrek-u, bo zaprosili mnie do radiowozu, byli bardzo mili i ciągle mnie pocieszali :-).
Na całe szczęście przyjechał mój Guru Rowerowy :-))) i mogliśmy z poszkodowanym dwukołowym podopiecznym wracać do domu. Bynajmniej nie był to dla nas miły powrót. Atmosfera jak na stypie :-(((. Płakać mi się chciało... i płakałam :-((((((. Mam tylko jednego Mustanga, a wiedziałam, że długa abstynencja wycieczkowa :-(((.
Z tego wszystkiego kask zdjęłam dopiero po wprowadzeniu roweru do garażu... i po tym co zobaczyłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to był bardzo dobry zakup!!!! Posłużył niecały rok, ale dzięki niemu uniknęłam poważnych obrażeń głowy!!!!! 
Następny będzie dokładnie taki sam :-). Bez kasku na rower nie wsiadam!!!!

Na tym zdjęciu w miarę widać (zdjęcie jest kiepskie), że uderzyłam prawą stroną głowy. Skorupa kasku po tej stronie jest prawie o połowę węższa od tej samej części po lewej!!!!!!! 

Pęknięcie widoczne od wewnętrznej strony.

To jest jasne, że gdybym wiedziała jak ten dzień się zakończy, to pewnie nie wyszłabym z domu. To przykre doświadczenie, ale muszę jak najszybciej przełamać strach i odwiedzić miejsce wypadku. Jeśli teraz tego nie zrobię zawsze będzie gdzieś to tkwiło w mojej głowie i uruchamiało procedurę zapalenia czerwonej lampki, co jest jednoznaczne z nakazem omijania tej okolicy szerokim łukiem... a ja tego nie chce!!!!






Kategoria od 50 do 70 km



Komentarze
polemar
| 22:10 piątek, 15 lipca 2016 | linkuj Każdy kto tyle jeździ ma chyba w swojej "karierze kolarskiej" podobne zdarzenie.
No i kaski w takich przypadkach ratują życie. Mój pękł na pół. Ważne że spełnił swoje zadanie.
Dobrze że i w Twoim przypadku tak się skończyło.
Z pozdrowieniami.
Katana1978
| 22:34 poniedziałek, 15 lutego 2016 | linkuj końcówka 2013 i praktycznie pierwsza połowa 2014 opisywałam dzień po dniu jak dążyłam do tego by znów jeździć. Było dużo łez ....ale teraz już tego praktycznie nie pamiętam.
SADE
| 16:41 poniedziałek, 15 lutego 2016 | linkuj Dla mojej rodziny to ja jestem odmieńcem z chorymi zainteresowaniami. Jest mi bardzo przykro z tego powodu :-(... ale trudno. Może przyjdzie kiedyś taki moment i stanie się dla nich jasne, że to nie jest tylko chwilowy kaprys.
Z tego co piszesz wynika, że Twój wypadek był na prawdę bardzo poważny!!!! Gratuluję odwagi i szybkiego powrotu do rowerowej pasji... bo rower musi być Twoją pasją, skoro mimo tego co przeszłaś, nie zrezygnowałaś z jazdy!!!
Dzisiaj dzwonił Pan w celu umówienia się na oględziny powypadkowe. Przyjedzie w czwartek rano. Nie wiem dlaczego, ale cała jestem już zestresowana, a przecież to nic złego nie zrobiłam :-(. Na szczęście nie będę sama. Mój Guru rowerowy obiecał mi wsparcie :-).
Co do wysokości odszkodowania, to już od wielu osób słyszałam, że nie wolno się dać wykorzystać i do końca walczyć o swoje, nawet choćby miało się to zakończyć na drodze sądowej. Zobaczymy jak będzie w moim przypadku...?
Katana1978
| 22:37 niedziela, 14 lutego 2016 | linkuj Ja po wypadku to pragnęłam wsiąść na rower, rodzina tylko na samo wspomnienie o rowerze negatywnie reagowała. Nie pamiętam dokładnie ile przerwy było nim wsiadłam na nowy rower bo stary zginął śmiercią tragiczną pod autem - ale ok 100 dni (musiałabym zajrzeć w archiwum) :)... Proponuję poczytać w google jak uzyskać odszkodowanie naprawdę warto walczyć a na drodze sądowej często dostaje się większe odszkodowanie niż po za sądem.
SADE
| 22:03 niedziela, 14 lutego 2016 | linkuj Wiem, że miałam dużo szczęścia. My rowerzyści w starciu z samochodem nie mamy większych szans... Prędkości nie były duże i dlatego nie odniosłam większych obrażeń. Bardzo Ci współczuję. Na pewno nie było łatwo wsiąść na rower po tak przykrym doświadczeniu :-(. Nawet mi było ciężko.
Nie wiem czy dostanę jakąś godziwą rekompensatę za poniesione straty. Wiele osób miało z tym duże problemy i często kończyło się to na drodze sądowej. Firmy ubezpieczeniowe chcą oczywiście wszystko załatwić jak najmniejszym kosztem :-(.

Wszystkie znaki na ziemi i niebie mówią, że rowerowe dziecko być może niedługo przyjdzie na świat :-)). Mój wierny, wiekowy, dwukołowy druh nie musi się bać, dla Niego honorowe miejsce w garażu zawsze będzie ;-)). Już tyle razem przejechaliśmy... a tyle jeszcze przed nami :-))))!!!!
Katana1978
| 20:21 niedziela, 14 lutego 2016 | linkuj Współczuję. Jedyna pozytywna rzecz, że ty jesteś cała bo to jednak najważniejsze.
Ja takiego szczęścia nie miałam :( straciłam rower i zdrowie....;(.
Mam nadzieję że dostaniesz odszkodowanie i będziesz mogła sobie wyremontować ten aktualny albo kupić nowy.
SADE
| 23:44 piątek, 12 lutego 2016 | linkuj Ostatnie lata nie były bynajmniej dla mnie łatwe :-(. Mój Mustang pomógł mi przetrwać najgorsze chwile. Nawet jeśli moja rowerowa rodzina powiększy się o kolejne dziecko, to na pewno Go nikomu nie oddam. Zasłużył sobie na godną emeryturę w ciepłym garażu :-).
starszapani
| 19:49 piątek, 12 lutego 2016 | linkuj Całkiem niedawno dwa razy miałam podobne zdarzenie - na szczęście w ostatniej chwili udało mi się uniknąć kolizji. Całe szczęście, że nic Ci się nie stało. A co do rysek to nie jesteś odosobniona w ich nielubieniu ;) Sama dostaję cholery na widok kolejnej...
Pozdrowerek :)
SADE
| 07:52 środa, 10 lutego 2016 | linkuj Bardzo dobrze!!! On wie jak to jest, wie jakie myśli chodzą po głowie i jakie ważne jest zduszenie ich w zarodku.
Wczoraj dał mi swój kask, rower i powiedział, że powinnam odwiedzić "to miejsce". Bałam się, były nerwy... ale jak się okazało później tego właśnie potrzebowałam :-)).
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!