Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
- DST 44.75km
- Czas 01:54
- VAVG 23.55km/h
- VMAX 36.99km/h
- Kalorie 1156kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Borowa i okolice :-)
Poniedziałek, 24 października 2016 · dodano: 30.10.2016 | Komentarze 2
Świat za oknem biorąc pod uwagę
ostatnie huśtawki pogodowe nie wyglądał tak źle. Były nawet momenty gdy
na chwilę pojawiało się słońce. Już za wcześnie nie było i jakieś dalsze
wypady nie wchodziły w grę. Postanowiłam tym razem pokręcić się po
lasach w okolicy Borowej. Moje trasy od jakiegoś czasu nie są w ogóle
zaplanowane, a nawet jeśli pozornie tak jest, to często podlegają
spontanicznym zmianom. Tym razem było podobnie. Chciałam jak najbardziej
okroić nudną, bogato okraszona tirami i inną ciężką jazdą ulicę
Wrocławską, a tu jak na zawołanie pojawiła się tajemnicza i znośnie
wyglądająca ścieżka przez las. Postanowiłam skręcić w prawo i zobaczyć
dokąd prowadzi...
Jechało się całkiem przyjemnie, było trochę błotniście, ale to przecież koniec października, więc nie ma co narzekać. Pokonałam jeden mostek i w zasięgu wzroku pojawił się kolejny, tym razem drewniany i wąziutki prowadzący do ogrodu okalającego okazale prezentujący się dworek (**** hotel Pałac Borowa). Te parę zbitych, niewinnie wyglądających desek okazało się niestety nieprzejezdne. Wtoczyłam się delikatnie, a po chwili leżałam już na środku, próbując zrozumieć co się stało. To jakiś cud, że nie zsunęliśmy się z Kubkiem do sadzawki :-O!!! Deski były śliskie jak lodowisko. Nieźle się napociłam, żeby wstać do pionu i przetuptać na drugą stronę. Kubek tym razem nie ucierpiał, u mnie skończyło się na paru siniakach i otarciach. Myślałam, że teraz to już będzie prościzna. Kierunek brama i wydostaniemy się na osiedlową uliczkę. No i wtopa :-(. Brama owszem była, ale zwieńczona ogromna kłódą zatrzaśniętą na amen. Przed ogromnymi, frontowymi drzwiami, zaryglowanymi przed rowerowym plebsem ;-) zaparkowane były książęce samochody, w środku komnaty rozświetlone ogromnymi kryształowymi lampami. Nie było jednak żadnego lokaja, który mógłby mnie wypuścić w grono poddanych. Pozostało mi przeprawić się znowu przez ten cholerny mostek i wracać skąd się przypedałowało :-((. Na samą myśl już wszystko zaczynało mnie boleć :-O. Z boku wypatrzyłam drugi mostek. Nie wyglądał na często używany, co sprawiło, że w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka... może był jeszcze bardziej niebezpieczny?? Tym razem postanowiłam nie wjeżdżać rowerem. Najpierw ostrożnie postawiłam jedna nogę żeby zbadać poślizg... ufff na szczęście nie było tak źle. Bez niemiłych niespodzianek udało się bezpiecznie przejść na drugą stronę. Niestety radość nie trwała długo, okazało się, że ścieżki brak :-(. Czekało nas przedzieranie się przez dzikie, podmokłe trawska i krzaje w poszukiwaniu kolejnej kładki, żeby przeprawić się przez kolejny rów. Już wiem dlaczego właściciele ziemscy nie zainwestowali w mury obronne od tej strony :-[. Mogli chociaż wykosztować się na znak "Teren prywatny!! Przejścia nie ma!!". I takim oto sposobem, zamiast zyskać na czasie i uprzyjemnić jazdę, ubłoceni i oblepieni zielskiem różnej maści znowu wylądowaliśmy na ruchliwej ulicy Wrocławskiej :-(.
Potem na szczęście już było całkiem przyjemnie i bez większych niespodzianek. Posnuliśmy się trochę ścieżkami leśnymi, polnymi i asfaltem, ale w otoczeniu drzew. Po drodze minęliśmy kilka stawów z całym mnóstwem ptaków, głównie łabędzi, a tam ostre debaty odnośnie zimowej migracji trwają ;-). Niestety robiło się już szarawo i dało się odczuć spadek temperatury. Trzeba było kierować się w stronę domu. Jeszcze niespełna rok temu pewnie grzecznie pojechałabym drogą asfaltową i teraz przygotowywała kolację dla rodziny. Niestety dotknięta straszną, coraz bardziej postępującą chorobą ;-D, postanowiłam pojechać polami. Wiosną i latem ta droga była przejezdna i spokojnie można było dotrzeć do Domaszczyn City. Tym razem tak różowo nie było. Ostatnio sporo padało, ziemia była bardzo nawodniona, a do tego pora orki i wykopu buraków cukrowych (chyba?). No i stało się. Po ciemku przyszło mi przedzierać się przez zryte przez ciężarówy i traktory polne bagna. W pewnym momencie ugrzęzłam w błotnej mazi. Musiałam się wypiąć i brodzić w rozmemłanej zupie w cudnych lakierkach :-(((. Na szczęście byłam sama i mogłam sobie ulżyć rzucając mięsem na lewo i prawo ;-)). Efekt był taki, że po ponad półgodzinnym taplaniu się w błocie wylądowałam w punkcie wyjścia :-D.
Po powrocie do domu najpierw zajęłam się doprowadzaniem Kubka do stanu używalności. Tym razem na myciu biżuterii i tego po czym biega się nie skończyło. Potem jeszcze czekało mnie odgruzowywanie butów i spłukanie częściowo zaschniętego błota z odzieży przed wrzuceniem jej do pralki. Jak zwykle dopiero na szarym końcu poszłam zając się sobą... było już po 22:00 :-)).
A miał być tylko szybki, spontaniczny wypadzik na rower :-DD...
Jechało się całkiem przyjemnie, było trochę błotniście, ale to przecież koniec października, więc nie ma co narzekać. Pokonałam jeden mostek i w zasięgu wzroku pojawił się kolejny, tym razem drewniany i wąziutki prowadzący do ogrodu okalającego okazale prezentujący się dworek (**** hotel Pałac Borowa). Te parę zbitych, niewinnie wyglądających desek okazało się niestety nieprzejezdne. Wtoczyłam się delikatnie, a po chwili leżałam już na środku, próbując zrozumieć co się stało. To jakiś cud, że nie zsunęliśmy się z Kubkiem do sadzawki :-O!!! Deski były śliskie jak lodowisko. Nieźle się napociłam, żeby wstać do pionu i przetuptać na drugą stronę. Kubek tym razem nie ucierpiał, u mnie skończyło się na paru siniakach i otarciach. Myślałam, że teraz to już będzie prościzna. Kierunek brama i wydostaniemy się na osiedlową uliczkę. No i wtopa :-(. Brama owszem była, ale zwieńczona ogromna kłódą zatrzaśniętą na amen. Przed ogromnymi, frontowymi drzwiami, zaryglowanymi przed rowerowym plebsem ;-) zaparkowane były książęce samochody, w środku komnaty rozświetlone ogromnymi kryształowymi lampami. Nie było jednak żadnego lokaja, który mógłby mnie wypuścić w grono poddanych. Pozostało mi przeprawić się znowu przez ten cholerny mostek i wracać skąd się przypedałowało :-((. Na samą myśl już wszystko zaczynało mnie boleć :-O. Z boku wypatrzyłam drugi mostek. Nie wyglądał na często używany, co sprawiło, że w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka... może był jeszcze bardziej niebezpieczny?? Tym razem postanowiłam nie wjeżdżać rowerem. Najpierw ostrożnie postawiłam jedna nogę żeby zbadać poślizg... ufff na szczęście nie było tak źle. Bez niemiłych niespodzianek udało się bezpiecznie przejść na drugą stronę. Niestety radość nie trwała długo, okazało się, że ścieżki brak :-(. Czekało nas przedzieranie się przez dzikie, podmokłe trawska i krzaje w poszukiwaniu kolejnej kładki, żeby przeprawić się przez kolejny rów. Już wiem dlaczego właściciele ziemscy nie zainwestowali w mury obronne od tej strony :-[. Mogli chociaż wykosztować się na znak "Teren prywatny!! Przejścia nie ma!!". I takim oto sposobem, zamiast zyskać na czasie i uprzyjemnić jazdę, ubłoceni i oblepieni zielskiem różnej maści znowu wylądowaliśmy na ruchliwej ulicy Wrocławskiej :-(.
Potem na szczęście już było całkiem przyjemnie i bez większych niespodzianek. Posnuliśmy się trochę ścieżkami leśnymi, polnymi i asfaltem, ale w otoczeniu drzew. Po drodze minęliśmy kilka stawów z całym mnóstwem ptaków, głównie łabędzi, a tam ostre debaty odnośnie zimowej migracji trwają ;-). Niestety robiło się już szarawo i dało się odczuć spadek temperatury. Trzeba było kierować się w stronę domu. Jeszcze niespełna rok temu pewnie grzecznie pojechałabym drogą asfaltową i teraz przygotowywała kolację dla rodziny. Niestety dotknięta straszną, coraz bardziej postępującą chorobą ;-D, postanowiłam pojechać polami. Wiosną i latem ta droga była przejezdna i spokojnie można było dotrzeć do Domaszczyn City. Tym razem tak różowo nie było. Ostatnio sporo padało, ziemia była bardzo nawodniona, a do tego pora orki i wykopu buraków cukrowych (chyba?). No i stało się. Po ciemku przyszło mi przedzierać się przez zryte przez ciężarówy i traktory polne bagna. W pewnym momencie ugrzęzłam w błotnej mazi. Musiałam się wypiąć i brodzić w rozmemłanej zupie w cudnych lakierkach :-(((. Na szczęście byłam sama i mogłam sobie ulżyć rzucając mięsem na lewo i prawo ;-)). Efekt był taki, że po ponad półgodzinnym taplaniu się w błocie wylądowałam w punkcie wyjścia :-D.
Po powrocie do domu najpierw zajęłam się doprowadzaniem Kubka do stanu używalności. Tym razem na myciu biżuterii i tego po czym biega się nie skończyło. Potem jeszcze czekało mnie odgruzowywanie butów i spłukanie częściowo zaschniętego błota z odzieży przed wrzuceniem jej do pralki. Jak zwykle dopiero na szarym końcu poszłam zając się sobą... było już po 22:00 :-)).
A miał być tylko szybki, spontaniczny wypadzik na rower :-DD...
A oto ów drapieżny, niewinnie wyglądający mostek...
... i posiadłość na którą wtargnęłam ;-D.
Stawy w okolicy Rakowa.
Kategoria od 20 do 50 km
Komentarze
zarazek | 14:22 niedziela, 30 października 2016 | linkuj
Opis pobrzmiewał mrocznie, ale zdjęcia przyniosły ulgę - wcale tak strasznie to zaplecze Wrocławskiej nie wygląda. ;) Mokre drewno jest zawsze zdradliwe, ale gorsze są betonowe płyty na dnie potoku. :)))
P.S. Ja dziś 3x próbowałem wyjechać rowerem z domu i za każdym razem zaczynało podać.
P.S. Ja dziś 3x próbowałem wyjechać rowerem z domu i za każdym razem zaczynało podać.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!