Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2016
Dystans całkowity: | 606.60 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 34:50 |
Średnia prędkość: | 17.41 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.20 km/h |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 43.33 km i 2h 29m |
Więcej statystyk |
- DST 43.00km
- Czas 02:18
- VAVG 18.70km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ambitne plany... i do domu z podkulonym ogonem :-(
Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj patrzyłam przez okno i w przeciwieństwie do tego, co mówili w przepowiedniach pogodowych dzień zapowiadał się wręcz cudownie. Jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia :-))). Po wczorajszym udanym dniu to zaczynałam się zastanawiać czy może nie powtórzyć części trasy zahaczając o Milicz i Twardogórę ;-). Ubrałam się dość cienko i poszłam wyprowadzić Rumaka... no i jakoś wcale nie było już tak fajnie. Pogoda taka wyżowa, widoki ładne, słoneczko... ale zimnawo w porównaniu z dniem wczorajszym i wietrznie.
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 74.28km
- Czas 03:45
- VAVG 19.81km/h
- VMAX 49.20km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj dzicz :-D
Sobota, 30 stycznia 2016 · dodano: 31.01.2016 | Komentarze 0
Z racji tego, że jestem raczej dzikusem ;-), a ostatnio przedawkowałam miejsca użyteczności publicznej, dzisiaj nie miałam najmniejszej ochoty na ponowną wizytę w mieście.
Tradycyjnie bolała mnie głowa. Dzień zaczęłam klasycznie od ibuprofenu, niestety efekt nie był zadowalający. Poratowała mnie MIGEA... jednak działa :-)) (dwie tabletki na dzień i da się funkcjonować). Na chwilę obecną jedyna wada, jak dla mnie, to cena :-(.
No i wyrwaliśmy się z domu. Pogoda była ładna, ciutę wiało, ale przeważnie w plecy, więc tylko się cieszyć :-). Jak dzicz to dzicz :-)))). Kierunek Łozina, przez Rzędziszowice i przecinka przez skrzyżowanie w Ludgieżowicach. Dalej prosto, aż do pierwszego tajnego zakrętu w prawo dostępnego tylko dla leśników... i rowerzystów oczywiście :-). Super trasa moim zdaniem.
Wąska droga asfaltowa wiedzie przez las, gdzie nie trzeba się martwić, że nagle wyskoczy jakiś samochód... jedynie rowerzysta ;-). Idealna na wycieczkę z dziećmi, z przerwą na piknik na łonie natury. Piękne widoki, dzikie zwierzęta i świeże powietrze. Szczerze polecam :-).
Potem dalej wąska asfaltowa drogą w kierunku Bartkowa i wyjazd na "główną" (bo ruch w obie strony :-)) w kierunku Białego Błota. Jakość asfaltu miejscami pozostawia wiele do życzenia i raczej na szosówkę nie polecam, ale dla górala to raj... takie piękne dziury :-D. Droga cały czas wiodła przez las, aż dotarliśmy do Malerzowa i dalej przez Złotów, aż ponownie znaleźliśmy się przy wjeździe w aleję dla leśników i rowerzystów :-) (tym razem widoczny na lewo). Pognaliśmy dalej prosto w kierunku Ludgieżowic i od Rzędziszowic jechaliśmy już w towarzystwie :-))).
W końcu mogłam wypróbować moją nową ramę :-D!!! Stres, bo nie wiedziałam jaka będzie moja reakcja, czy będę zadowolona czy okaże się, że mi w ogóle nie pasuje. Na szczęście pierwsze odczucia z jazdy były przyjemne :-))... zobaczymy jak będzie dalej. W garażu to chyba będę musiała dwie osobne klatki postawić, żeby mój zazdrosny Mustang nowego kolegi Kubusia nie stratował ;-))).
Pogoda nie była już taka przyjemna jak w momencie gdy rozpoczynałam wycieczkę. Temperatura odczuwalna była niższa i momentami dosyć mocno wiało. W stronę Domaszczyna postanowiliśmy pojechać trochę inną trasą. Z Rzędziszowic, przez Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin, Krakowiany, Zaprężyn przez Bierzyce do Łoziny. Moim zdaniem bardzo ciekawa trasa. Mimo, że mieszkamy na nizinach to blisko domu możemy zasmakować namiastki jazdy po górach :-)) (ok po pagórkach ;-)) i w dodatku ruch samochodowy niewielki.
Z Łoziny to już pogalopowaliśmy w stronę domu i musiałam oddać Kubusia :-(. No cóż wypróbowałam ramę, ale reszta nie należy do mnie. Nie mogę mojemu Guru Rowerowemu odebrać rumaka... nie miałabym z kim jeździć :-(((.
Jak zwykle trochę pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, kosmetyczna regulacja siodełek, jeszcze pogłaskałam Kubusia na pożegnanie... i każdy w swoją stronę.
Kolejny bardzo miły dzień na liczniku :-DDD.
Tradycyjnie bolała mnie głowa. Dzień zaczęłam klasycznie od ibuprofenu, niestety efekt nie był zadowalający. Poratowała mnie MIGEA... jednak działa :-)) (dwie tabletki na dzień i da się funkcjonować). Na chwilę obecną jedyna wada, jak dla mnie, to cena :-(.
No i wyrwaliśmy się z domu. Pogoda była ładna, ciutę wiało, ale przeważnie w plecy, więc tylko się cieszyć :-). Jak dzicz to dzicz :-)))). Kierunek Łozina, przez Rzędziszowice i przecinka przez skrzyżowanie w Ludgieżowicach. Dalej prosto, aż do pierwszego tajnego zakrętu w prawo dostępnego tylko dla leśników... i rowerzystów oczywiście :-). Super trasa moim zdaniem.
Wąska droga asfaltowa wiedzie przez las, gdzie nie trzeba się martwić, że nagle wyskoczy jakiś samochód... jedynie rowerzysta ;-). Idealna na wycieczkę z dziećmi, z przerwą na piknik na łonie natury. Piękne widoki, dzikie zwierzęta i świeże powietrze. Szczerze polecam :-).
Potem dalej wąska asfaltowa drogą w kierunku Bartkowa i wyjazd na "główną" (bo ruch w obie strony :-)) w kierunku Białego Błota. Jakość asfaltu miejscami pozostawia wiele do życzenia i raczej na szosówkę nie polecam, ale dla górala to raj... takie piękne dziury :-D. Droga cały czas wiodła przez las, aż dotarliśmy do Malerzowa i dalej przez Złotów, aż ponownie znaleźliśmy się przy wjeździe w aleję dla leśników i rowerzystów :-) (tym razem widoczny na lewo). Pognaliśmy dalej prosto w kierunku Ludgieżowic i od Rzędziszowic jechaliśmy już w towarzystwie :-))).
W końcu mogłam wypróbować moją nową ramę :-D!!! Stres, bo nie wiedziałam jaka będzie moja reakcja, czy będę zadowolona czy okaże się, że mi w ogóle nie pasuje. Na szczęście pierwsze odczucia z jazdy były przyjemne :-))... zobaczymy jak będzie dalej. W garażu to chyba będę musiała dwie osobne klatki postawić, żeby mój zazdrosny Mustang nowego kolegi Kubusia nie stratował ;-))).
Pogoda nie była już taka przyjemna jak w momencie gdy rozpoczynałam wycieczkę. Temperatura odczuwalna była niższa i momentami dosyć mocno wiało. W stronę Domaszczyna postanowiliśmy pojechać trochę inną trasą. Z Rzędziszowic, przez Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin, Krakowiany, Zaprężyn przez Bierzyce do Łoziny. Moim zdaniem bardzo ciekawa trasa. Mimo, że mieszkamy na nizinach to blisko domu możemy zasmakować namiastki jazdy po górach :-)) (ok po pagórkach ;-)) i w dodatku ruch samochodowy niewielki.
Z Łoziny to już pogalopowaliśmy w stronę domu i musiałam oddać Kubusia :-(. No cóż wypróbowałam ramę, ale reszta nie należy do mnie. Nie mogę mojemu Guru Rowerowemu odebrać rumaka... nie miałabym z kim jeździć :-(((.
Jak zwykle trochę pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, kosmetyczna regulacja siodełek, jeszcze pogłaskałam Kubusia na pożegnanie... i każdy w swoją stronę.
Kolejny bardzo miły dzień na liczniku :-DDD.
Kategoria od 70 do 100 km
- DST 23.36km
- Czas 01:03
- VAVG 22.25km/h
- VMAX 40.80km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Wywiadówka
Czwartek, 28 stycznia 2016 · dodano: 30.01.2016 | Komentarze 0
Mimo tego co działo się dzisiaj za oknem udało mi się wyjść na rower, ale nie czysto rekreacyjnie tym razem. Pogoda we Wrocławiu była dzisiaj nie pod psem, ale chyba pod stadem psów... o ile w ogóle można tak to określić :-(((. W końcu około 16:00 zaczęło się coraz bardziej to wszystko stabilizować, a mnie makówka po stosie różnych dragów też już tak nie bolała. I na całe szczęście, bo musiałam na wywiadówkę do szkoły pojechać... może też i z tego powodu głowa dawała znać o sobie ;-).
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 59.22km
- Czas 01:58
- VAVG 30.11km/h
- VMAX 46.40km/h
- Temperatura 12.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Powiew wiosny...??
Środa, 27 stycznia 2016 · dodano: 28.01.2016 | Komentarze 2
Mnie to jak zwykle tradycyjnie boli głowa :-(. Stało się to codziennością, jak mycie zębów :-(. Od poniedziałku to samo i dzisiaj też :-(((. Wkurzyłam się!!! Nie mam zamiaru przespać reszty zimy jak jakiś niedźwiedź. Naszprycowałam się prochami i postanowiłam wyjść z domu. Taka ładna pogoda za oknem i aż szkoda tego nie wykorzystać.
Tym razem nie było ciężkich przemyśleń odnośnie trasy. Około 15:00 musiałam być pod szkołą po syna, a była już prawie 12:00. Od czasu przebudzenia, ubrania się do wyjścia z gawry upłynęła kolejna godzina. Wyprowadziłam Mustanga i pogalopowaliśmy do Trzebnicy.
Super się jechało :-))). Widoczność rewelacyjna, widoczki piękne... i cieplutko :-)). Nie miałam aż tylu warstw na siebie co w niedzielę, a i tak w ruchu było mi trochę za gorąco. Trasa z Domaszczyna do Trzebnicy zajęła mi około 35 minut (dla mnie to bardzo dobry wynik :-)))).
Przerwa króciutka 15 minut i z powrotem tą samą trasą od strony Łoziny w kierunku Domaszczyna. Do domu jednak nie wróciłam tylko popędziłam za Bąkowem w prawo w przez Pasikurowice, Krzyżanowice w kierunku Sołtysowic. Pod szkołą byłam dwie minuty przed 15:00. Wyrobiłam się w czasie idealnie :-)))).
Potem to już kroczkiem spacerowym na autobus... nawet mnie z niego z rowerem nie próbowali wyrzucić. Trafił nam się miły pan kierowca :-), a nie wszyscy są tacy. Na Psiaku na rondzie oddelegowałam synusia do autobusu domaszczańskiego (linie podmiejskie to zupełnie inna atmosfera podróżowania, no i wszyscy się znają :-))), a sama pojechałam dalej rowerem. Z racji tego, że moja trasa jest prostsza i nie mam po drodze żadnych obowiązkowych przystanków ;-), nie miałam problemu, żeby być na miejscu przed autobusem. Chwile czekania, odebrałam syna i poczłapaliśmy do domku.
Po powrocie kolejna działka prochów, ale było warto :-))))).
Teraz gdy to piszę to wyć mi się chce :-((((. Pogoda okropna!!! Zmiana o 180 stopni w przeciągu kilkunastu godzin!!!! Wieje, leje a głowę to mi chyba zaraz rozsadzi :-((((!!!! Wypróbowałam nowy lek na migrenę MIGEA się nazywa... ale mi niestety nie pomógł :-((((.
Tym razem nie było ciężkich przemyśleń odnośnie trasy. Około 15:00 musiałam być pod szkołą po syna, a była już prawie 12:00. Od czasu przebudzenia, ubrania się do wyjścia z gawry upłynęła kolejna godzina. Wyprowadziłam Mustanga i pogalopowaliśmy do Trzebnicy.
Super się jechało :-))). Widoczność rewelacyjna, widoczki piękne... i cieplutko :-)). Nie miałam aż tylu warstw na siebie co w niedzielę, a i tak w ruchu było mi trochę za gorąco. Trasa z Domaszczyna do Trzebnicy zajęła mi około 35 minut (dla mnie to bardzo dobry wynik :-)))).
Przerwa króciutka 15 minut i z powrotem tą samą trasą od strony Łoziny w kierunku Domaszczyna. Do domu jednak nie wróciłam tylko popędziłam za Bąkowem w prawo w przez Pasikurowice, Krzyżanowice w kierunku Sołtysowic. Pod szkołą byłam dwie minuty przed 15:00. Wyrobiłam się w czasie idealnie :-)))).
Potem to już kroczkiem spacerowym na autobus... nawet mnie z niego z rowerem nie próbowali wyrzucić. Trafił nam się miły pan kierowca :-), a nie wszyscy są tacy. Na Psiaku na rondzie oddelegowałam synusia do autobusu domaszczańskiego (linie podmiejskie to zupełnie inna atmosfera podróżowania, no i wszyscy się znają :-))), a sama pojechałam dalej rowerem. Z racji tego, że moja trasa jest prostsza i nie mam po drodze żadnych obowiązkowych przystanków ;-), nie miałam problemu, żeby być na miejscu przed autobusem. Chwile czekania, odebrałam syna i poczłapaliśmy do domku.
Po powrocie kolejna działka prochów, ale było warto :-))))).
Teraz gdy to piszę to wyć mi się chce :-((((. Pogoda okropna!!! Zmiana o 180 stopni w przeciągu kilkunastu godzin!!!! Wieje, leje a głowę to mi chyba zaraz rozsadzi :-((((!!!! Wypróbowałam nowy lek na migrenę MIGEA się nazywa... ale mi niestety nie pomógł :-((((.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 35.92km
- Czas 01:25
- VAVG 25.36km/h
- VMAX 43.70km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze mną chyba nie do końca jest ok...?
Niedziela, 24 stycznia 2016 · dodano: 25.01.2016 | Komentarze 9
Pogoda na pierwszy rzut oka nie była dzisiaj zachęcająca, ale przecież nie lało, zadymki śnieżnej nie było, obyło się bez tabletek przeciwbólowych i miałam czas dla siebie, to jak można coś takiego zmarnować ;-).
Widoki były kiepskie, długo się zbierałam do wyjścia. Wyjść czy nie wyjść.... w końcu postanowiłam, że nie ma co debatować, bo jeszcze trochę i noc mnie zastanie. Tym razem obrałam kierunek Łozina i tam miałam ostatecznie zdecydować co dalej... no i w końcu zdecydowałam, że odwiedzę Trzebnicę.
Po drodze stwierdziłam, że dzisiaj to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, bo widoczność jakaś taka kiepska była. Ja już tyle razy ten kierunek zaliczałam, że znam tą drogę na pamięć, ale dla kogoś kto jechał pierwszy raz to miejscami widoczność ograniczona może nawet do 20 m mogłaby być problemem ;-). No ale jak już wyszłam, to teraz mam wracać do domu z podkulonym ogonem??? Pomyślałam sobie ja nie dam rady??? Ja nie dam rady?!!!
Rower mi ciężko chodził, linki są już do wymiany. Łatwiej byłoby wyliczyć co do wymiany nie jest ;-). Mustang ma już swoje lata, a ta zima to już dała mu się ostro we znaki... no cóż jestem okrutna ;-).
Nie było łatwo, ale po 45 minutach dotarliśmy do Trzebnica Center :-)))))). Nie miałam zamiaru tam długo siedzieć, ale na poważnej rozmowie telefonicznej zeszło mi prawie pół godziny!!!! Zakup nowej ramy :-). Nawet nie wiedziałam, że tak długo to trwało, ale nagle zorientowałam się, że zaczyna mi być zimno i ręka mi zgrabiała od trzymania telefonu. Do domu jeszcze kawałek i jak tu biegi zmieniać gdy czucia brak???
Wsiadłam na rower i oczywiście jeszcze na czerwone światło się załapałam... prawo Murphy'ego ;-). No ale potem to było z górki... taaaa przez chwilę :-)))). Wiedziałam, że zaraz będę musiała pomęczyć się trochę i podjechać, ale przynajmniej się rozgrzałam :-). Dalej poszło już łatwiutko, kaszka z mleczkiem ;-))). Po 40 minutach staliśmy pod domem.
Zaraz po przyjeździe Nunio zaliczył prysznic na dworze, potem dokładne mycie z polerowaniem w domu. Biżuterię mu zdjęłam i poszła do czyszczenia, żeby nie zrudziała od soli. Jak już z nim skończyłam to właściwie wszystko co miałam na sobie (oprócz kasku oczywiście :-)) wsadziłam do pralki. Na końcu sama poszłam się ogarnąć. Jakaś hierarchia wartości obowiązuje... no nie ;-)).
W domu to nawet nie wspomniałam o mojej wycieczce. Nikt by tego nie zrozumiał :-(. Mimo kiepskiej pogody cieszę się, że udało mi się część kolejnego dnia spędzić na rowerze :-).
Dla mnie to był udany weekend :-))).
Widoki były kiepskie, długo się zbierałam do wyjścia. Wyjść czy nie wyjść.... w końcu postanowiłam, że nie ma co debatować, bo jeszcze trochę i noc mnie zastanie. Tym razem obrałam kierunek Łozina i tam miałam ostatecznie zdecydować co dalej... no i w końcu zdecydowałam, że odwiedzę Trzebnicę.
Po drodze stwierdziłam, że dzisiaj to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, bo widoczność jakaś taka kiepska była. Ja już tyle razy ten kierunek zaliczałam, że znam tą drogę na pamięć, ale dla kogoś kto jechał pierwszy raz to miejscami widoczność ograniczona może nawet do 20 m mogłaby być problemem ;-). No ale jak już wyszłam, to teraz mam wracać do domu z podkulonym ogonem??? Pomyślałam sobie ja nie dam rady??? Ja nie dam rady?!!!
Rower mi ciężko chodził, linki są już do wymiany. Łatwiej byłoby wyliczyć co do wymiany nie jest ;-). Mustang ma już swoje lata, a ta zima to już dała mu się ostro we znaki... no cóż jestem okrutna ;-).
Nie było łatwo, ale po 45 minutach dotarliśmy do Trzebnica Center :-)))))). Nie miałam zamiaru tam długo siedzieć, ale na poważnej rozmowie telefonicznej zeszło mi prawie pół godziny!!!! Zakup nowej ramy :-). Nawet nie wiedziałam, że tak długo to trwało, ale nagle zorientowałam się, że zaczyna mi być zimno i ręka mi zgrabiała od trzymania telefonu. Do domu jeszcze kawałek i jak tu biegi zmieniać gdy czucia brak???
Wsiadłam na rower i oczywiście jeszcze na czerwone światło się załapałam... prawo Murphy'ego ;-). No ale potem to było z górki... taaaa przez chwilę :-)))). Wiedziałam, że zaraz będę musiała pomęczyć się trochę i podjechać, ale przynajmniej się rozgrzałam :-). Dalej poszło już łatwiutko, kaszka z mleczkiem ;-))). Po 40 minutach staliśmy pod domem.
Zaraz po przyjeździe Nunio zaliczył prysznic na dworze, potem dokładne mycie z polerowaniem w domu. Biżuterię mu zdjęłam i poszła do czyszczenia, żeby nie zrudziała od soli. Jak już z nim skończyłam to właściwie wszystko co miałam na sobie (oprócz kasku oczywiście :-)) wsadziłam do pralki. Na końcu sama poszłam się ogarnąć. Jakaś hierarchia wartości obowiązuje... no nie ;-)).
W domu to nawet nie wspomniałam o mojej wycieczce. Nikt by tego nie zrozumiał :-(. Mimo kiepskiej pogody cieszę się, że udało mi się część kolejnego dnia spędzić na rowerze :-).
Dla mnie to był udany weekend :-))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 50.69km
- Czas 02:19
- VAVG 21.88km/h
- VMAX 37.80km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień dobroci dla zwierząt ;-)
Sobota, 23 stycznia 2016 · dodano: 23.01.2016 | Komentarze 0
Wczoraj poszłam wcześniej spać, żeby nie kusić losu. Z duszą na ramieniu zwlekłam się dzisiaj z łóżka... nie ćmiła mnie głowa, a to już coś, ale wypoczęta to bynajmniej nie byłam. W końcu odsłoniłam rolety i wpuściłam do środka trochę światła. Jakoś pięknie na dworze nie było, ale ja widziałam wszystko inaczej... NIE BOLAŁA MNIE W KOŃCU GŁOWA :-)))))!!!!! I pewnie domyślacie się co ćpun rowerowy może zrobić w przypływie radości... no oczywiście, że wyjść na rower ;-))).
Znając siebie, tak na wszelki wypadek, najpierw postanowiłam zrobić obiad. Wiedziałam, że jak już wybędziemy z Mustangiem to ciężko nam będzie wrócić. Trochę się bałam, że nie dam rady, bo bynajmniej po prawie dwóch dniach "wylegiwania się na kanapie" ne czułam się wypoczęta, ale pomyślałam, że przecież zawsze mogę wrócić...
Plany nie były jakieś ambitne. Trasa prawie taka co zwykle. Z Domaszczyna przez Pruszowice do cywilizacji. Dalej przez Brucknera i wałami w stronę ZOO. Do rynku nie miałam ochoty jechać, zakręciłam więc i pojechałam z powrotem taką samą trasą pod Koronę. Wpadłam do Decathlona, zostawiłam rower w serwisie (bardzo miły Pan powiedział, że się nim zajmie :-)), a ja jak zwykle prędziutko poleciałam skontrolować stan toalet ;-). Zabrałam Niunia z powrotem i wybyliśmy na zewnątrz.
Pogoda trochę się pogorszyła. Zaczął prószyć śnieg. Nie chciałam wracać do domu tą samą trasą i jak najmniej w towarzystwie samochodów. Szybka decyzja i kierunek Park Sołtysowicki i dalej Sołtysowicką w prawo w kierunku mostu. Szybki przejazd przez Widawę i polną drogą do Pawłowic i Ramiszowa. Nie czułam się zmęczona, a miałam jeszcze trochę czasu, więc przecięłam łącznik autostradowy i przez Pasikurowice wróciłam do Domaszczyn City.
To był dla mnie cudowny dzień :-)))))... chociaż patrząc przez okno nic na to nie wskazywało ;-).
Znając siebie, tak na wszelki wypadek, najpierw postanowiłam zrobić obiad. Wiedziałam, że jak już wybędziemy z Mustangiem to ciężko nam będzie wrócić. Trochę się bałam, że nie dam rady, bo bynajmniej po prawie dwóch dniach "wylegiwania się na kanapie" ne czułam się wypoczęta, ale pomyślałam, że przecież zawsze mogę wrócić...
Plany nie były jakieś ambitne. Trasa prawie taka co zwykle. Z Domaszczyna przez Pruszowice do cywilizacji. Dalej przez Brucknera i wałami w stronę ZOO. Do rynku nie miałam ochoty jechać, zakręciłam więc i pojechałam z powrotem taką samą trasą pod Koronę. Wpadłam do Decathlona, zostawiłam rower w serwisie (bardzo miły Pan powiedział, że się nim zajmie :-)), a ja jak zwykle prędziutko poleciałam skontrolować stan toalet ;-). Zabrałam Niunia z powrotem i wybyliśmy na zewnątrz.
Pogoda trochę się pogorszyła. Zaczął prószyć śnieg. Nie chciałam wracać do domu tą samą trasą i jak najmniej w towarzystwie samochodów. Szybka decyzja i kierunek Park Sołtysowicki i dalej Sołtysowicką w prawo w kierunku mostu. Szybki przejazd przez Widawę i polną drogą do Pawłowic i Ramiszowa. Nie czułam się zmęczona, a miałam jeszcze trochę czasu, więc przecięłam łącznik autostradowy i przez Pasikurowice wróciłam do Domaszczyn City.
To był dla mnie cudowny dzień :-)))))... chociaż patrząc przez okno nic na to nie wskazywało ;-).
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 5.40km
- Czas 00:35
- VAVG 9.26km/h
- VMAX 29.80km/h
- Temperatura -6.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Spłata długów...
Piątek, 22 stycznia 2016 · dodano: 23.01.2016 | Komentarze 0
Znowu poczułam, że mam głowę :-(. Wczorajszy i dzisiejszy dzień spędziłam zajadając garściami tabletki przeciwbólowe :-((((((. Czwartek to właściwie cały przespany. Przeze mnie mój syn znowu nie poszedł do szkoły... nie dałam rady wstać z łóżka :-(. Dzisiaj to przynajmniej ogarnęłam cztery ściany, no i zwróciłam dług za wywóz szamba. Chociaż tyle :-(.
Jazda na rowerze nie należała do przyjemnych... chciałam jak najszybciej do domu :-((((.
Jazda na rowerze nie należała do przyjemnych... chciałam jak najszybciej do domu :-((((.
Kategoria Blisko domu, do 20 km
- DST 44.18km
- Czas 03:45
- VAVG 11.78km/h
- VMAX 33.40km/h
- Temperatura -5.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
A miało być tylko na chwilę... :-)
Wtorek, 19 stycznia 2016 · dodano: 20.01.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj miało skończyć się na krótkiej przejażdżce Domaszczyn-Szczodre i z powrotem... miało tak być, ale przez pogodę wyszło inaczej :-). Najpierw szybkie czyszczenie i smarowanie łańcucha. Potem musiałam trochę zadbać o siebie i ciepło się ubrać, najlepiej na cebulkę, a do tego oczywiście jeszcze nakrycie głowy na włamy :-)))... i wybyliśmy z domu :-).
A było warto, bo widoki piękne :-D. Wszędzie bialutko, całe pola i drogi pokryte ubitym śniegiem... i jeszcze to słońce, bynajmniej nie zachęcające do powrotu :-))).
Najpierw postanowiłam pozwiedzać drogi mniej uczęszczane i bardziej dzikie. Ze Szczodrego przez Domaszczyn pojechałam w kierunku Pruszowic, alej prosto i za łącznikiem autostradowym w prawo do Ramiszowa, apotem do Pawłowic. Dalej ulicą Starodębową i polami w kierunku ogródków działkowych przy moście na Widawie. Było cudownie :-DDD. Co chwilę krótki postój i zdjęcie.
Niestety robiło mi się coraz bardziej zimno :-(... musiałam się gdzieś ogrzać. Szybka decyzja i zjechałam z mostu na drogę asfaltową w kierunku Sołtysowic, a potem na lewo przez Park Sołtysowicki do Korony. Postanowiłam spędzić więcej czasu w Decathlonie, gdzie przywitał mnie jak zwykle bardzo miły Pan z ochrony :-). Ogrzałam się tam, pospacerowałam między regałami i pomyślałam, że szkoda marnować taki piękny dzień na siedzenie w budynku.
Spontaniczny telefon i udało mi się namówić mojego Guru Rowerowego na wspólną przejażdżkę. Razem zawsze raźniej, można porozmawiać na rowerowe tematy, pośmiać się i pożartować :-)). Gdyby nie On, nie miałabym już na czym jeździć i w końcu zrozumiałam jakim skomplikowanym urządzeniem jest rower. To nie tylko kierownica, koła, rama i siodełko jak mi się do niedawna wydawało ;-).
Pobyt w ciepłym Decathlonie nie pomógł jednak na długo :-(. Ja miałam na koncie już grubo ponad trzy godziny na świeżym powietrzu i mój organizm był na tyle mocno wychłodzony, że powoli traciłam czucie w stopach i dłoniach. Z musu zaliczyłam stację benzynowa na Brucknera, żeby chociaż trochę rozgrzać dłonie. Po wejściu do ciepłego pomieszczenia poczułam okropny ból, aż łzy spływały mi po policzkach. Spędziłam tam około 10 minut zanim wsiadłam znowu na rower. Potem to myślałam już tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć na Sołtysowice, odebrać synusia ze szkoły i pędzić do domu.
Do Domaszczyn City wróciłam już samochodem :-(. Wiem, wiem cienias ze mnie :-)). Na miejscu gorący posiłek i kawa... i następna kawa...i następna... i gdzieś po godzinie doszłam do siebie. W końcu się rozgrzałam :-).
Czy ten chwilowy dyskomfort chociaż w jakimś minimalnym stopniu zniechęcił mnie do jazdy rowerem w zimie???
ABSOLUTNIE NIE :-)))!!!!!
A było warto, bo widoki piękne :-D. Wszędzie bialutko, całe pola i drogi pokryte ubitym śniegiem... i jeszcze to słońce, bynajmniej nie zachęcające do powrotu :-))).
Najpierw postanowiłam pozwiedzać drogi mniej uczęszczane i bardziej dzikie. Ze Szczodrego przez Domaszczyn pojechałam w kierunku Pruszowic, alej prosto i za łącznikiem autostradowym w prawo do Ramiszowa, apotem do Pawłowic. Dalej ulicą Starodębową i polami w kierunku ogródków działkowych przy moście na Widawie. Było cudownie :-DDD. Co chwilę krótki postój i zdjęcie.
Niestety robiło mi się coraz bardziej zimno :-(... musiałam się gdzieś ogrzać. Szybka decyzja i zjechałam z mostu na drogę asfaltową w kierunku Sołtysowic, a potem na lewo przez Park Sołtysowicki do Korony. Postanowiłam spędzić więcej czasu w Decathlonie, gdzie przywitał mnie jak zwykle bardzo miły Pan z ochrony :-). Ogrzałam się tam, pospacerowałam między regałami i pomyślałam, że szkoda marnować taki piękny dzień na siedzenie w budynku.
Spontaniczny telefon i udało mi się namówić mojego Guru Rowerowego na wspólną przejażdżkę. Razem zawsze raźniej, można porozmawiać na rowerowe tematy, pośmiać się i pożartować :-)). Gdyby nie On, nie miałabym już na czym jeździć i w końcu zrozumiałam jakim skomplikowanym urządzeniem jest rower. To nie tylko kierownica, koła, rama i siodełko jak mi się do niedawna wydawało ;-).
Pobyt w ciepłym Decathlonie nie pomógł jednak na długo :-(. Ja miałam na koncie już grubo ponad trzy godziny na świeżym powietrzu i mój organizm był na tyle mocno wychłodzony, że powoli traciłam czucie w stopach i dłoniach. Z musu zaliczyłam stację benzynowa na Brucknera, żeby chociaż trochę rozgrzać dłonie. Po wejściu do ciepłego pomieszczenia poczułam okropny ból, aż łzy spływały mi po policzkach. Spędziłam tam około 10 minut zanim wsiadłam znowu na rower. Potem to myślałam już tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć na Sołtysowice, odebrać synusia ze szkoły i pędzić do domu.
Do Domaszczyn City wróciłam już samochodem :-(. Wiem, wiem cienias ze mnie :-)). Na miejscu gorący posiłek i kawa... i następna kawa...i następna... i gdzieś po godzinie doszłam do siebie. W końcu się rozgrzałam :-).
Czy ten chwilowy dyskomfort chociaż w jakimś minimalnym stopniu zniechęcił mnie do jazdy rowerem w zimie???
ABSOLUTNIE NIE :-)))!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 53.59km
- Czas 04:40
- VAVG 11.48km/h
- VMAX 44.60km/h
- Temperatura -6.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Przyjemne z pożytecznym... szkoda, że przewaga tego drugiego :-(
Niedziela, 17 stycznia 2016 · dodano: 18.01.2016 | Komentarze 0
...no właśnie szkoda :-(.
Postanowiłam odwiedzić parę miejsc, które ostatnimi czasy co najwyżej mijałam. Moja trasa obejmowała kurs przez Pruszowice, Psie-Pole, Brucknera, wałami w stronę ZOO i dalej przez Most Zwierzyniecki i Grunwaldzki do rynku... czyli nic specjalnego. Dotarłam na miejsce dość szybko i jeszcze dużych tłumów nie było, ale prędkość jak zwykle spacerowa ;-). Na Placu Solnym zebrało się mnóstwo ochroniarzy, ale w samym rynku ogólna budowa, a miała się odbyć ceremonia otwarcia Europejskiej Stolicy Kultury. Posnułam się dookoła i trochę zmarzłam. Musiałam się gdzieś ogrzać, ale z rowerem to nie takie proste...
Pomyślałam co ma być to będzie. Postanowiłam wstąpić na kawę do McDonald... i spotkała mnie miła niespodzianka :-))). Nie chcieli mnie wyrzucić, wszyscy byli bardzo mili, a w dodatku sam szef zaproponował, że zniesie mi mustanga po schodach :-D.
Pewnie dla wielu ludzi wydaje się dziwne, że nie zostawiam pojazdu na zewnątrz i wszędzie zabieram go ze sobą, ale parę lat temu ukradli mi zapięty :-(... po tym pozostał mi już uraz do końca życia. Wszystko nagrała kamera przemysłowa, ale złodziej był nieletni i za kradzież dziesięciu rowerów i splądrowanie garażu dostał jedynie nadzór kuratora. Jak widać do osiemnastki u nas można wszystko... szkoda, że o tym wcześniej nie wiedziałam ;-).
Z rynku pojechałam pod Halę Stulecia, zobaczyć co tam się dzieje, a potem w kierunku Placu Grunwaldzkiego. W Pasażu Grunwaldzkim dzikie tłumy... weekend. Czekanie do windy prawie 15 min, cały czas była pełna. Potem szybciutko zanim namierzy mnie ochrona. Ciągle zastanawia mnie dlaczego osoba, która wchodzi do dużych sieci handlowych z rowerem od razu jest ścigana. Byłabym w stanie to zrozumieć gdybym traktowała budynek jak ścieżkę rowerową lub naniosła całe mnóstwo błota, ale ani razu tak nie było, a wielokrotnie od razu kazano mi się wynosić... dosłownie :-(. Nasuwa się jedno pytanie, po co w ogóle istnieją tam sklepy sportowe ze sprzętem rowerowym????
Dzisiaj, ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy ochroniarz był miły i nie robił mi problemu, ale nieoczekiwanie nagle wyrósł jak spod ziemi następny i już nie było tak różowo :-(. Na szczęście po chwili pojawił się ten pozytywnie nastawiony do rowerzystów i udało mi się zrobić zakupy :-). Prawie godzina lekcyjna stracona (dla mojego synusia to cała wieczność :-)))), a to nie był ostatni sklep :-(.
Z Grunwaldu w kierunku Mostu Zwierzynieckiego i do miejskiej dziczy :-))) . Radość nie trwała za długo, bo byłam właśnie przy Koronie... i misja pióro do szkoły. Na szczęście w Decathlonie był mój bardzo miły Pan ochroniarz (często się widzimy :-)). Zostawiłam pod Jego opieką mojego rumaka i poleciałam do marketu. Ufff poszło w miarę szybko :-).
W ramach rekompensaty za doznane krzywdy ;-) postanowiłam kupić dzisiaj coś dla siebie... oczywiście na rower :-). Ponieważ często jeżdżę gdy jest już ciemno, a w dodatku z dala od cywilizacji, to duże znaczenie ma dla mnie żeby się żarzyć i świecić, więc zainwestowałam w kolejną kamizelkę odblaskową :-))).
Średnia to mi wyszła dzisiaj żałosna, ale cóż czasami życie wymaga od nas poświęceń ;-))).
Jutro omijam centra handlowe szerokim łukiem :-).
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 63.95km
- Czas 03:37
- VAVG 17.68km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temperatura -2.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Więcej czasu=więcej km :-))))))))
Sobota, 16 stycznia 2016 · dodano: 16.01.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj chata wolna... wyjechali do dziadków wszyscy nasi podopieczni :-))))!!!! Wiedziałam, że choćby nie wiem co, to nie można takiej okazji zmarnować :-). Niniuś już czekał w garażu czyściutki i naoliwiony, ja szybciutko poleciałam przebrać się w strój galowy i po chwili staliśmy w gotowości pod domem.
Pogoda co prawda nie wyglądała zbyt ciekawie, ale pomyślałam, że przecież zawsze mogę wrócić jeśli będzie zbyt ślisko i zimno. Na wszelki wypadek założyłam kominiarkę, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie było mi zimno, wręcz przeciwnie. Czasami sobie tak myślę, że chyba powinnam karbonowy łom dokupić... a co trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym ;-).
Początkowo zachowywałam się trochę tak jak pies, który zerwał się z łańcucha i biegnie gdzieś na oślep zasmakować wolności :-). Pomyślałam sobie jednak, że może coś zmienić i nie powielać dokładnie wczorajszego szlaku. Postanowiłam zatem najpierw wpaść na chwilkę do rodziców i okaże się co dalej.
Z Domaszczyn City udałam się przez Pasikurowice w kierunku Krzyżanowic, a potem na Sołtysowice. Długo tam nie zabawiłam, bo dni teraz krótkie, a ja nabrałam takiej ochoty na jazdę rowerem, że już nic, ani nikt nie był w stanie mnie powstrzymać :-). Z domu rodzinnego pogalopowałam w kierunku Korony, dalej ścieżką przez Brucknera i wałami w kierunku ZOO.
Potem przez Most Zwierzyniecki na Grunwald zbadać stan toalet na stacji benzynowej (przedawkowałam kawę ;-)) i z powrotem w stronę Hali Stulecia zobaczyć lodowisko. Ja tam na łyżwach to nie jeżdżę, ale spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Jakiegoś ciekawego oświetlenia, większych rozmiarów lodowiska, dodatkowych atrakcji... nie wiem, może przesadzam. Nie zabawiłam tam długo i po krótkiej analizie czasu powrotu, niestety wiedziałam, że powinnam się już kierować w stronę domu. Jak to mówią, co dobre to się szybko kończy... i coś w tm jest :-(. Nie było jednak aż tak tragicznie, bo mogłam na spokojnie wrócić wałami, potem tak jak na początku kawałek przez Brucknera i od strony Krzyżanowic zawitać do domu.
Strasznie się cieszę, że pogoda mnie nie odstraszyła :-))). Już nie pierwszy raz przekonałam się, że nie ma co sugerować się tym co widać, żeby potem nie żałować i nie myśleć "A mogłam wyjść na rower"...
Pogoda co prawda nie wyglądała zbyt ciekawie, ale pomyślałam, że przecież zawsze mogę wrócić jeśli będzie zbyt ślisko i zimno. Na wszelki wypadek założyłam kominiarkę, ale ku mojemu zaskoczeniu wcale nie było mi zimno, wręcz przeciwnie. Czasami sobie tak myślę, że chyba powinnam karbonowy łom dokupić... a co trzeba łączyć przyjemne z pożytecznym ;-).
Początkowo zachowywałam się trochę tak jak pies, który zerwał się z łańcucha i biegnie gdzieś na oślep zasmakować wolności :-). Pomyślałam sobie jednak, że może coś zmienić i nie powielać dokładnie wczorajszego szlaku. Postanowiłam zatem najpierw wpaść na chwilkę do rodziców i okaże się co dalej.
Z Domaszczyn City udałam się przez Pasikurowice w kierunku Krzyżanowic, a potem na Sołtysowice. Długo tam nie zabawiłam, bo dni teraz krótkie, a ja nabrałam takiej ochoty na jazdę rowerem, że już nic, ani nikt nie był w stanie mnie powstrzymać :-). Z domu rodzinnego pogalopowałam w kierunku Korony, dalej ścieżką przez Brucknera i wałami w kierunku ZOO.
Potem przez Most Zwierzyniecki na Grunwald zbadać stan toalet na stacji benzynowej (przedawkowałam kawę ;-)) i z powrotem w stronę Hali Stulecia zobaczyć lodowisko. Ja tam na łyżwach to nie jeżdżę, ale spodziewałam się czegoś bardziej spektakularnego. Jakiegoś ciekawego oświetlenia, większych rozmiarów lodowiska, dodatkowych atrakcji... nie wiem, może przesadzam. Nie zabawiłam tam długo i po krótkiej analizie czasu powrotu, niestety wiedziałam, że powinnam się już kierować w stronę domu. Jak to mówią, co dobre to się szybko kończy... i coś w tm jest :-(. Nie było jednak aż tak tragicznie, bo mogłam na spokojnie wrócić wałami, potem tak jak na początku kawałek przez Brucknera i od strony Krzyżanowic zawitać do domu.
Strasznie się cieszę, że pogoda mnie nie odstraszyła :-))). Już nie pierwszy raz przekonałam się, że nie ma co sugerować się tym co widać, żeby potem nie żałować i nie myśleć "A mogłam wyjść na rower"...
Kategoria Grunwald, od 50 do 70 km