Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2016
Dystans całkowity: | 1642.26 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 66:44 |
Średnia prędkość: | 24.61 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.80 km/h |
Suma kalorii: | 46057 kcal |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 65.69 km i 2h 40m |
Więcej statystyk |
- DST 31.20km
- Czas 04:09
- VAVG 7.52km/h
- VMAX 46.75km/h
- Kalorie 1396kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Lightowy dzień w Bydgoszczy :-D... nie do końca
Czwartek, 7 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 2
Dzisiaj długieeee odsypianie ostatnich dwóch męczących dni i ogromna satysfakcja, że udało się zrealizować plan :-DDDD!!! Wstałam dopiero około 10:00 i bynajmniej nie śpieszyło mi się z ubieraniem. Dopiero około 12:00 wybyłam, żeby odwiedzić bydgoski rynek i posnuć się po okolicznych uliczkach. Dzisiaj miałam właściwie prędkość pieszego :-D. Musiałam zbierać siły potrzebne na drogę powrotną do domu.
Chłopak grał i śpiewał taki utwór Happysad "Zanim pójde". Tym jest właśnie dla mnie miłość...
W kierunku rynku...
... i rynek.
Boczne uliczki w centrum.
Pogoda na szczęście dopisała :-D, bo nie wyobrażałam sobie siedzenia w
wynajmowanej w Bydgoszczy klitce. Ten "hotel" w przeciwieństwie do
Hostelu we Wrześni szczerze odradzam. Jeśli ktoś cierpi na klaustrofobię
to lepiej żeby omijał ten lokal szerokim łukiem. Przy wzroście powyżej
dwóch metrów odległość od podłogi do sufitu w łazience też może stanowić
problem. Ja żeby móc rozłożyć łóżko i wstawić do pokoju rower to
musiałam poprosić o możliwość wyniesienia szafki nocnej (chyba??) i
wieszaka. Ledwo się tam zmieściliśmy. Przepraszam za tragiczną jakość zdjęć.
A z resztą zobaczcie sami :-)))...
A z resztą zobaczcie sami :-)))...
Kubek przednim kołem dotyka ścianki do łazienki, a tylnym drzwi wejściowych, chłopak jakiś długi przecież nie jest :-D.
Tu miało być chyba gniazdko, ale poszli po kosztach. Co za dużo to niezdrowo ;-)).
To był najlepszej jakości nóż i talerz jakie udało mi się w kuchennej przejściówce do łaźni ogólnodostępnej odnaleźć ;-)).
A tu odświeżali rury przy grzejniku i trochę na po gierkowskie biurko im się wyjechało ;-)). Wiem czepiam się szczegółów, a dach nad głową przecież miałam ;-)).
Wpadłam na chwilę do mojego "hotelu" i zabrałam parę istotnych rzeczy, m.in. kurtkę przeciwdeszczową i przede wszystkim płytę z MRI na dzisiejszą wieczorną wizytę. Stres dawał znać o sobie, a tu jeszcze parę godzin czekania :-(.
Pogoda się pogorszyła i zaczęło siąpić. Wpadliśmy z Kubkiem do restauracji na ciacho i kawę :-)).
Pogoda się pogorszyła i zaczęło siąpić. Wpadliśmy z Kubkiem do restauracji na ciacho i kawę :-)).
Pyszne było i tak ładnie podane :-DD.
Potem to już pogoda na dobre się skiepściła. Nie wiadomo skąd nadciągnęły czarne chmury. Padało, wszędzie kałuże ;-((. Byłam na obcej ziemi i nie byłam zorientowana gdzie można spodziewać się dziury w ulicy. Wolałam nie ryzykować i snułam się grzecznie chodnikami i ścieżkami rowerowymi... jakoś mi się nie śpieszyło :-((. Dotarłam na miejsce trochę przed czasem. Zaledwie parę minut, ale nerwy robią swoje. W końcu weszłam do gabinetu i podałam doktorowi płytę. Już po Jego minie byłam pewna, że coś zahodwałam :-(((. Tak na prawdę to domyślałam się już wcześniej, ale jak to mówią nadzieja umiera ostatnia :-((.
Wyrok w końcu zapadł i bez biopsji się nie obędzie :-((. Jeszcze formalności i skierowanie do szpitala. Teraz pozostaje mi tylko czekać na telefon z Bydgoszczy... i czekam.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 129.10km
- Czas 05:31
- VAVG 23.40km/h
- VMAX 44.14km/h
- Kalorie 3494kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Bydgoszcz - etap II Września-Bydgoszcz
Środa, 6 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 5
Dzisiaj krótszy dystans do pokonania i dzięki temu jakieś takie optymistyczne nastawienie :-)). Nie zrywałam się za wcześnie z łóżka. Nie musiałam synusia odstawiać do szkoły i mogłam sobie trochę poleniuchować ;-D. Przyznam, że wczorajszy dzień nie był dla mnie łatwy. Masa plecaka zrobiła swoje, bolały mnie plecy w dolnej części kręgosłupa i ramiona. Pedałowanie przez tyle godzin też dało się odczuć w udach, kolanach i łydkach. Wiedziałam, że dzisiaj średnia nie będzie bynajmniej rekordowa, ale przecież to nie był wyścig, chodziło o bezpieczne dotarcie do celu.
Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Września Center :-D. Nie miałam zbyt dużo czasu,ale jeszcze na pewno nie raz tu będę :-))...Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Jeszcze tylko jedno portretowe Kubka... i ruszamy dalej :-)).
Wiosna to najpiękniejsza i chyba z największym utęsknieniem oczekiwana pora roku. Widok za oknem przepełniony soczystymi barwami. Docierające z zewnątrz dźwięki i zapachy. Wszystko to sprawia, że z większym optymizmem patrzymy na dzień jutrzejszy :-DDDD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Piękny, drewniany kościół św. Jakuba w Niechanowie z 1776 roku. Nie można tak po prostu przejechać obok i choć na chwilę się nie zatrzymać... i była ta chwila :-). Z resztą zobaczcie sami :-)...
I znowu powiew wiosny :-))...
I jeszcze to niebo... było w nim coś magicznego.
W bliskim sąsiedztwie kościoła pałac z 1785 roku.
Dalej przez Witkowo i Folwark obraliśmy kierunek na Trzemeszno. Na początku zapowiadało się miło i przyjemnie...
Po opuszczeniu terenów cywilizowanych przebieżka po dziczy. Najpierw jeszcze wąziutką drogą asfaltową :-)).
Wiem, że znowu się powtarzam... ale jak tu się nie zachwycić takim niebiańskim widokiem ;-)).
Koniec asfaltu i dalsza trasa to już leśnymi ścieżkami :-DD.
Kubek musiał chwilę odpocząć :-DD. Nie przyzwyczajony chłopak do takich maratonów ;-DD.
Trafiliśmy na brzózki :-)).
Jeszcze plażowanie ;-DD.
Po niezbyt miłym fragmencie trasy (zbyt piaszczysty teren i ciężko się nam jechało :-(() w końcu dotarliśmy do Trzemeszna. Pojawiły się pierwsze problemy z korzystania z Google Maps. Po telefonie do przyjaciela okazało się, że musimy kierować się na miejscowość Niewolno. Najwidoczniej niewolno do Niewolno wjeżdżać na rowerze ;-))???
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
Po wjeździe do Bydgoszczy trochę kluczenia w poszukiwaniu miejsca naszego noclegu i w końcu dotarliśmy na miejsce. Nie wiedzieć czemu, ale po tym czego zasmakowaliśmy we Wrześni spodziewaliśmy się czegoś, delikatnie mówiąc, bardziej komfortowego... ale o tym to później.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 179.70km
- Czas 07:05
- VAVG 25.37km/h
- VMAX 47.54km/h
- Kalorie 4772kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Bydgoszcz - etap I Wrocław-Września
Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 4
Dzisiaj wybiła godzina zero i czas rozpocząć podróż do Bydgoszczy. Jeszcze wczoraj w pośpiechu pakowanie plecaka. Sprawdzanie po kilka razy czy oby nie zapomniałam najważniejszych rzeczy. Apteczka rowerowa... jest :-). Ubrania na loterię pogodową... są :-). Kosmetyczka w wersji mini dla mnie i Kubka... jest :-). Licznik, telefon, lampki przednia i tylna, dodatkowe baterie, ładowarki... są :-). Napoje energetyzujące... są :-). Okulary przeciwsłoneczne, kask, rękawiczki i odblaskowa kamizelka... są :-). Adresy i telefony gdzie będziemy nocować... są :-). I jeszcze najważniejsze, karta płatnicza i płyta z MRI... są :-). Uffff mam nadzieję, że niczego istotnego nie zapomnieliśmy. A teraz chwila prawdy i ważenie plecaka... prawie 7 kg :-I. Okroiłam zawartość bagażu jak mogłam i nie było już mowy o odrzuceniu czegokolwiek. Na szczęście nie był to mój pierwszy raz i znałam swoje możliwości. Miałam za sobą zeszłoroczną, wakacyjną podróż w upale z Domaszczyna do Kletna z 7,5 kg plecakiem i dałam radę :-D. A tu aż pół kilo mniej do dźwigania :-D.
Pierwsza połowa trasy z Sołtysowic we Wrocławiu do Krotoszyna w bardzo miłym towarzystwie... od czego ma się przyjaciół :-DDD. Dalej już tylko Kubek i ja, ale nie martwimy się, bo od czego są telefony :-)).
Pierwszy etap dzisiejszej już znany, cel Milicz. Z Milicza dalej przez Wszewilki, Nowy Zamek, Janków aż dotarliśmy do Trzebicka gdzie urzekł mnie piękny drewniany kościółek. Nie potrafiłam przejechać tak obok i nie cyknąć chociaż paru zdjęć :-)).
Drewniany kościół Św. Macieja w Trzebicku z 1672 roku... z przodu Kubek z 23.02.2016 ;-)).
Pierwsza połowa trasy z Sołtysowic we Wrocławiu do Krotoszyna w bardzo miłym towarzystwie... od czego ma się przyjaciół :-DDD. Dalej już tylko Kubek i ja, ale nie martwimy się, bo od czego są telefony :-)).
Pierwszy etap dzisiejszej już znany, cel Milicz. Z Milicza dalej przez Wszewilki, Nowy Zamek, Janków aż dotarliśmy do Trzebicka gdzie urzekł mnie piękny drewniany kościółek. Nie potrafiłam przejechać tak obok i nie cyknąć chociaż paru zdjęć :-)).
Drewniany kościół Św. Macieja w Trzebicku z 1672 roku... z przodu Kubek z 23.02.2016 ;-)).
Z Trzebicka pojechaliśmy do Czeszowa. Dalej 15 na prawo w stronę Zdun. Nieraz przejeżdżałam przez Zduny, ale zawsze samochodem. Tym razem w końcu na dwóch kółkach :-D. Kierunek 15 do Jarocina :-).
W Krotoszynie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Posnuliśmy się po
ryneczku i odpoczynek na ławce połączony z posiłkiem. Głodni byliśmy już
okrutnie, a to była dopiero połowa dystansu do pokonania. Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na zbyt długie
przesiadywanie. Przykro było się rozstawać, ale każde z Nas
musiało wyruszyć w swoją stronę. Dla mnie i Kubka punktem docelowym
dzisiejszego dnia była Września. Trochę się obawiałam jak to będzie.
Zastrzyk adrenaliny sprawił jednak, że nie wyobrażałam sobie teraz
powrotu do domu. Bardzo chciałam pokonać zaplanowaną trasę i mieć
satysfakcję, że się nie poddałam :-DD!!!
Widok z ławki na krotoszyński ratusz podczas "tankowania kalorii" :-).
Widok z ławki na krotoszyński ratusz podczas "tankowania kalorii" :-).
Krótkie zwiedzanie i parę fotek z ryneczku :-).
Dalsza trasa z Krotoszyna na Kubeczku już 15 aż do samego Jarocina. Tam musiałam zjeść już coś bardziej sytego. Powiem szczerze, że przystanek w restauracji gdzie podają kebab nie do końca wydawał mi się dobrym pomysłem, ale była na trasie, a ja nie chciałam tracić czasu na szukanie czegoś innego. I bardzo miłe zaskoczenie :-). Na prawdę polecam posiłek w Kebab Point :-D. Za niewielkie pieniądze ogromny, pyszny, świeżutki kebab (to była wersja mini :-)) i do tego jeszcze prawdziwy sok z mango (uwielbiam mango :-))). Spałaszowałam wszystko. Nie było już co fotografować :-DDD.
Dalsza trasa z Krotoszyna na Kubeczku już 15 aż do samego Jarocina. Tam musiałam zjeść już coś bardziej sytego. Powiem szczerze, że przystanek w restauracji gdzie podają kebab nie do końca wydawał mi się dobrym pomysłem, ale była na trasie, a ja nie chciałam tracić czasu na szukanie czegoś innego. I bardzo miłe zaskoczenie :-). Na prawdę polecam posiłek w Kebab Point :-D. Za niewielkie pieniądze ogromny, pyszny, świeżutki kebab (to była wersja mini :-)) i do tego jeszcze prawdziwy sok z mango (uwielbiam mango :-))). Spałaszowałam wszystko. Nie było już co fotografować :-DDD.
Potem odwiedziłam Wilkowyję i popedałowałam w kierunku Żerkowa. Zahaczyliśmy z Kubkiem o Komorze Przybysławskie...
... i Rudę Komorską :-)).
Po dotarciu do miejscowości Pyzdry dalej już cały czas jechaliśmy 442 do miejsca docelowego przez Borzykowo, Kołaczkowo, Kaczanowo i Bierzglinek. Po drodze minęliśmy kolejne zasiedlone już gniazdo :-)). Boćki do domów wróciły... w końcu przyszła wiosna :-DDDD!!!
Późnym wieczorem dotarłam do mojego Hostelu we Wrześni, ciutę zmęczona i głodna... ale szczęśliwa, że plan na dziś udało się zrealizować :-DD. Widok wnętrza miło nas zaskoczył. Wszystko urządzone ze smakiem i pachnące nowością :-D. Dostaliśmy pokój czteroosobowy na parterze. Dużo miejsca tylko dla naszej dwójki :-)). Nie było żadnego problemu, ze wstawieniem roweru do pokoju :-)). Dla mnie oprócz łazienki to był podstawowy wymóg decydujący o wyborze noclegu.
Przed potwierdzeniem rezerwacji radzę pytać gdzie będzie nocował nasz Mustang. Nad morzem kiedyś pani powiedziała żeby zostawić na noc rower oparty o płot. Zmierzyła nas (mnie i męża) i nasze Unibike-i surowym wzrokiem i dodała "Nie takie rowery tu stały".
W Azymut Hostel obsługa była bardzo miła :-DDD. Przydzielenie nam pokoju na parterze i pozwolenie na spanie do późna nie było przypadkowe. My z Kubkiem na pewno jeszcze nie raz będziemy we Wrześni i nie mamy zamiaru szukać niczego innego. Na prawdę szczerze polecam nocleg w Azymut Hostel :-DDD!!!
Poniżej widok na łazienkę i korytarz przy wejściu. Z góry przepraszam za jakość zdjęć :-(.
Zostawiłam rowerowe dziecko samo i poszłam zaszaleć w Lidlu ;-), żeby uczcić dzisiejszy sukces :-DD. Jeszcze drobna kosmetyka Kubka i poczłapałam pobrudzić tą ładną łazienkę ;-DD (trochę okurzona byłam). Miałam coś w TV obejrzeć... ale film to mi się szybciutko urwał ;-DD.
Kategoria od 150 do 200 km
- DST 106.60km
- Czas 04:03
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 2729kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Czasówka z podjazdami :-)
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 1
He He i jednak to nie był prima aprilis. Pan doktor którego poznałam dzień wcześniej odezwał się i zaproponował wspólny wypad na rowerkach jeszcze tego samego dnia... a dzisiaj udało nam się pośmigać wspólnie :-D. No z tym pośmigać to przesadziłam... ja to cienki bolek jestem szczególnie na podjazdach. Mój nowy kolega przegonił mnie chyba po wszystkich najwyższych pagórkach dostępnych w promieniu 20 km od Domaszczyna :-D. Zaliczyliśmy całe mnóstwo krętych uliczek, nawierzchnie asfaltowe różnej maści, ale też wybrukowany otoczakami dość mocny podjazd. Taka namiastka wszystkiego :-)). Na początku jeszcze jakoś dawałam rade, ale no cóż moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Po kolejnym żmudnym podjeździe przyszedł kryzys i zostawałam już coraz częściej w tyle. Miły człowiek, nie chciał mi mówić wprost, że dużooo w tej materii nas dzieli Przeze mnie Jego tempo bardzo spadło. No cóż daleko mi do Niego... jeździł kiedyś wyczynowo.
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 35.07km
- Czas 01:49
- VAVG 19.30km/h
- VMAX 31.10km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 931kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Prima aprilis :-)
Piątek, 1 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj musiałam znowu wybrać się do cywilizacji :-(... i to nie był bynajmniej żart. W związku z moją wizytą kontrolna w Bydgoszczy (jadę oczywiście na rowerze :-)), musiałam zaliczyć badanie MRI z kontrastem. Raczej się do tej pory publicznie zbytnio nie chwaliłam, ale jestem po operacji guza mózgu, a właściwie po trzech w 2009 roku, a w związku z niejasnymi ostatnimi wynikami znowu odwiedzam Bydgoszcz i Dr Jacka Furtaka dwa razy do roku. Tacy jak ja tak mają. Na początku to przeraża, stresuje, potem staje się prawie tak normalne jak mycie zębów ;-).
Postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym. We wtorek rano wyruszamy rano z Kubkiem na konsultację do Bydgoszczy :-)). Czy uda nam się zrealizować nasz plan, to się okaże. Pomyślałam, że w końcu to nie pustkowie i zawsze można skorzystać z innego środka transportu jak dwa kółka :-).
Ale co, my nie dam rady ;-)!!!!
U nas w nocy i jeszcze nad ranem lało, rano siąpiło. Ulice pełne kałuż. Na badanie dotarliśmy oboje mokrzy i ubłoceni okrutnie. Już się bałam, że zaraz nas wyrzucą. A tu miła niespodzianka. Okazało się, że jeden z lekarzy dużo jeździ na rowerze. Jak mnie zobaczył to się uśmiechnął i powiedział, że w końcu odpowiednio ubrany pacjent przyjechał i to jeszcze na fajnym rowerze :-)).
Dalej to już nie musiałam się o nic bać. Zaproszono mnie z Kubkiem do środka :-)). dostałam ankietę do wypełnienia, a ja zamiast się tym zając rozmawiałam z lekarzem o przerzutkach :-D. Personel już zaczął mnie poganiać :-). Po badaniu musiałam tradycyjnie poczekać około 20 minut po podaniu kontrastu. Po chwili przyszedł miły pan doktor i pokazał mi zdjęcie swojego pogromcy szos na carbonowej ramie... ech ładniutki :-). Chwilę porozmawialiśmy i okazało się, że często bywamy w tych samych rejonach, a niedługo to będziemy blisko siebie mieszkać... jaki ten świat jest mały :-D.
Dałam mu swojego maila, może nawet razem gdzieś wyskoczymy :-)... no chyba, że to prima aprilis ;-).
Postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym. We wtorek rano wyruszamy rano z Kubkiem na konsultację do Bydgoszczy :-)). Czy uda nam się zrealizować nasz plan, to się okaże. Pomyślałam, że w końcu to nie pustkowie i zawsze można skorzystać z innego środka transportu jak dwa kółka :-).
Ale co, my nie dam rady ;-)!!!!
U nas w nocy i jeszcze nad ranem lało, rano siąpiło. Ulice pełne kałuż. Na badanie dotarliśmy oboje mokrzy i ubłoceni okrutnie. Już się bałam, że zaraz nas wyrzucą. A tu miła niespodzianka. Okazało się, że jeden z lekarzy dużo jeździ na rowerze. Jak mnie zobaczył to się uśmiechnął i powiedział, że w końcu odpowiednio ubrany pacjent przyjechał i to jeszcze na fajnym rowerze :-)).
Dalej to już nie musiałam się o nic bać. Zaproszono mnie z Kubkiem do środka :-)). dostałam ankietę do wypełnienia, a ja zamiast się tym zając rozmawiałam z lekarzem o przerzutkach :-D. Personel już zaczął mnie poganiać :-). Po badaniu musiałam tradycyjnie poczekać około 20 minut po podaniu kontrastu. Po chwili przyszedł miły pan doktor i pokazał mi zdjęcie swojego pogromcy szos na carbonowej ramie... ech ładniutki :-). Chwilę porozmawialiśmy i okazało się, że często bywamy w tych samych rejonach, a niedługo to będziemy blisko siebie mieszkać... jaki ten świat jest mały :-D.
Dałam mu swojego maila, może nawet razem gdzieś wyskoczymy :-)... no chyba, że to prima aprilis ;-).
Kategoria od 20 do 50 km