Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
Wpisy archiwalne w kategorii
od 20 do 50 km
Dystans całkowity: | 7041.35 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 274:57 |
Średnia prędkość: | 25.40 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.62 km/h |
Suma kalorii: | 181208 kcal |
Liczba aktywności: | 209 |
Średnio na aktywność: | 33.69 km i 1h 19m |
Więcej statystyk |
- DST 26.67km
- Czas 00:53
- VAVG 30.19km/h
- VMAX 45.20km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Pożyczony...
- Aktywność Jazda na rowerze
Drużyna Kolczyka ;-)))
Wtorek, 9 lutego 2016 · dodano: 10.02.2016 | Komentarze 4
W dniu wypadku rozpaczałam i przejmowałam się jedynie stanem mojego Rumaka. Nie czułam bólu i wydawało mi się, że oprócz tego, że ucierpiała moja odzież sportowa, nabyłam parę siniaków i otarcie na kolanie to nic mi nie jest. Dopiero jak zobaczyłam w jakim stanie jest kask zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam tak na wszelki wypadek pojechać do szpitala.
Zaniepokoiły mnie siniaki na głowie pokrywające się z pęknięciami na kasku. Tradycyjnie brałam tabletki, ale pomagały tylko na chwilę, a w poniedziałek od rana dalej bolała mnie głowa. Zaczęłam mieć różne myśli. Postanowiłam w końcu dla własnego spokoju poddać się oględzinom, najwyżej mnie wyrzucą lub odeślą do psychiatry ;-).
I się zaczęło... nawet nie wiedziałam co mnie czeka. Dawno nie korzystałam z państwowej służby zdrowia. W pierwszym szpitalu na Kamieńskiego rozłożyli ręce, bo stwierdzili, że nie mają odpowiedniego osprzętu. Odesłali mnie do szpitala na Borowskiej, byłam tam kiedyś i nie mam miłych wspomnień :-(. Po odwiedzeniu kilku okienek trafiłam na SOR do tłumu ludzi. Tam spędziłam ponad trzy godziny. Gdy zostałam w końcu wezwana i przekroczyłam wrota dla wybranych pomyślałam, że już pójdzie szybko... nawet nie wiedziałam jak się mylę.
Najpierw wizyta na kozetce, podstawowy wywiad i ponownie odesłano mnie na ławkę, pomiędzy tłumy ludzi. Pośród nich siedziały osoby, które pamiętałam z korytarza szpitalnego, z którego zniknęły około dwóch godzin przede mną :-(. Nie wiem jak jest w innych szpitalach (mam nadzieję, że nie będzie mi dane sprawdzić), ale SOR na Borowskiej to cudowne, legalne miejsce eliminacji osobników starych i obciążonych genetycznie. Może chodzi o to, żeby dzięki humanitarnej selekcji naturalnej przetrwali tylko ci przedstawiciele gatunku, których odpowiednio zmutowane organizmy są przystosowane do życia w trudnych warunkach???
W moim przypadku okazało się, że na szczęście nic takiego się nie stało, a powody bólu głowy są takie jak zwykle. Żeby się o tym dowiedzieć spędziłam tam ponad pięć i pół godziny w oczekiwaniu na RTG kolana i TK głowy... a do rekordzistów i tak było mi daleko. Żałuję, że nie nagrałam filmiku. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.
Ufff strasznie się rozpisałam, a miało być króciutko ;-)). Teraz trochę o miłym dniu dzisiejszym :-))). Wyszłam na rower:-))))))!!!!!
Bardzo tego potrzebowałam. Byłam przybita i przygnębiona tym co stało się w ostatnią sobotę w Bartkowie :-((. Mój przyjaciel wiedział jak wywołać uśmiech na mojej twarzy :-))). Zaproponował odwiedziny na miejscu wypadku w poszukiwaniu rowerowego kolczyka... tak na prawdę to wcale nie o to chodziło ;-). Z jednej strony się cieszyłam, z drugiej bałam. To już tak jest, że w mózgu na skutek przykrych doświadczeń pojawia się blokada i niechęć do odwiedzania miejsc z nimi związanych. Najgorzej się temu poddać i nie walczyć.
Dostałam sprawny rower, nieuszkodzony kask i misje odwiedzenia miejsca wypadku... pojechałam. On i mój synuś wyruszyli samochodem. Nie wiedziałam jak będzie, czy psychicznie dam radę... ale poradziłam sobie :-)))!!!! Nie bałam się szybkiej jazdy :-))))... a rower, na którym jechałam to dwukołowa rakieta :-)). Przede wszystkim lekki, co czyni go zwrotnym i niezwykle sprawnym na podjazdach. Dzisiaj nie było zdjęć, bo cel wyprawy był inny. Trasa do Bartkowa była taka sama jak w dniu wypadku. Na miejsce dotarłam w niecałą godzinę, szczęśliwa z uśmiechem od ucha do ucha... terapia szokowa się powiodła :-)))).
Trochę posnuliśmy się po ulicy i poboczu w poszukiwaniu celu podróży ;-). To było jak szukanie igły w stogu siana, szansa na znalezienie była praktycznie żadna. Mojemu synkowi rzuciły się w oczy rozjechane przez samochody części od moich słuchawek :-(... i to wszystko. Wróciliśmy już razem samochodem, niestety nasz grafik był dzisiaj napięty :-(.
Teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na rozpatrzenie sprawy o odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, co ponoć nie jest łatwe :-(((. Najgorsze dla mnie jest to, że jestem teraz pozbawiona moich ukochanych dwóch kółek :-((((.
Mimo tego co mnie spotkało na pewno nie zrezygnuję z jazdy na rowerze :-))). Z wycieczek w rejon miejsca wypadku też nie... teraz to wiem :-))))).
Zaniepokoiły mnie siniaki na głowie pokrywające się z pęknięciami na kasku. Tradycyjnie brałam tabletki, ale pomagały tylko na chwilę, a w poniedziałek od rana dalej bolała mnie głowa. Zaczęłam mieć różne myśli. Postanowiłam w końcu dla własnego spokoju poddać się oględzinom, najwyżej mnie wyrzucą lub odeślą do psychiatry ;-).
I się zaczęło... nawet nie wiedziałam co mnie czeka. Dawno nie korzystałam z państwowej służby zdrowia. W pierwszym szpitalu na Kamieńskiego rozłożyli ręce, bo stwierdzili, że nie mają odpowiedniego osprzętu. Odesłali mnie do szpitala na Borowskiej, byłam tam kiedyś i nie mam miłych wspomnień :-(. Po odwiedzeniu kilku okienek trafiłam na SOR do tłumu ludzi. Tam spędziłam ponad trzy godziny. Gdy zostałam w końcu wezwana i przekroczyłam wrota dla wybranych pomyślałam, że już pójdzie szybko... nawet nie wiedziałam jak się mylę.
Najpierw wizyta na kozetce, podstawowy wywiad i ponownie odesłano mnie na ławkę, pomiędzy tłumy ludzi. Pośród nich siedziały osoby, które pamiętałam z korytarza szpitalnego, z którego zniknęły około dwóch godzin przede mną :-(. Nie wiem jak jest w innych szpitalach (mam nadzieję, że nie będzie mi dane sprawdzić), ale SOR na Borowskiej to cudowne, legalne miejsce eliminacji osobników starych i obciążonych genetycznie. Może chodzi o to, żeby dzięki humanitarnej selekcji naturalnej przetrwali tylko ci przedstawiciele gatunku, których odpowiednio zmutowane organizmy są przystosowane do życia w trudnych warunkach???
W moim przypadku okazało się, że na szczęście nic takiego się nie stało, a powody bólu głowy są takie jak zwykle. Żeby się o tym dowiedzieć spędziłam tam ponad pięć i pół godziny w oczekiwaniu na RTG kolana i TK głowy... a do rekordzistów i tak było mi daleko. Żałuję, że nie nagrałam filmiku. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.
Ufff strasznie się rozpisałam, a miało być króciutko ;-)). Teraz trochę o miłym dniu dzisiejszym :-))). Wyszłam na rower:-))))))!!!!!
Bardzo tego potrzebowałam. Byłam przybita i przygnębiona tym co stało się w ostatnią sobotę w Bartkowie :-((. Mój przyjaciel wiedział jak wywołać uśmiech na mojej twarzy :-))). Zaproponował odwiedziny na miejscu wypadku w poszukiwaniu rowerowego kolczyka... tak na prawdę to wcale nie o to chodziło ;-). Z jednej strony się cieszyłam, z drugiej bałam. To już tak jest, że w mózgu na skutek przykrych doświadczeń pojawia się blokada i niechęć do odwiedzania miejsc z nimi związanych. Najgorzej się temu poddać i nie walczyć.
Dostałam sprawny rower, nieuszkodzony kask i misje odwiedzenia miejsca wypadku... pojechałam. On i mój synuś wyruszyli samochodem. Nie wiedziałam jak będzie, czy psychicznie dam radę... ale poradziłam sobie :-)))!!!! Nie bałam się szybkiej jazdy :-))))... a rower, na którym jechałam to dwukołowa rakieta :-)). Przede wszystkim lekki, co czyni go zwrotnym i niezwykle sprawnym na podjazdach. Dzisiaj nie było zdjęć, bo cel wyprawy był inny. Trasa do Bartkowa była taka sama jak w dniu wypadku. Na miejsce dotarłam w niecałą godzinę, szczęśliwa z uśmiechem od ucha do ucha... terapia szokowa się powiodła :-)))).
Trochę posnuliśmy się po ulicy i poboczu w poszukiwaniu celu podróży ;-). To było jak szukanie igły w stogu siana, szansa na znalezienie była praktycznie żadna. Mojemu synkowi rzuciły się w oczy rozjechane przez samochody części od moich słuchawek :-(... i to wszystko. Wróciliśmy już razem samochodem, niestety nasz grafik był dzisiaj napięty :-(.
Teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na rozpatrzenie sprawy o odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, co ponoć nie jest łatwe :-(((. Najgorsze dla mnie jest to, że jestem teraz pozbawiona moich ukochanych dwóch kółek :-((((.
Mimo tego co mnie spotkało na pewno nie zrezygnuję z jazdy na rowerze :-))). Z wycieczek w rejon miejsca wypadku też nie... teraz to wiem :-))))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 34.64km
- Czas 02:10
- VAVG 15.99km/h
- VMAX 37.30km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ciągle pada... trudno :-)
Poniedziałek, 1 lutego 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0
Zwlekłam się z łóżka dopiero około 8:00... znowu bolała mnie głowa :-((. Za oknem było paskudnie, mokro i ponuro. Niebo zasnute grubą warstwą chmur. Na poprawę raczej nie było szans :-(. Tabletkę popiłam kawą i doprawiłam śniadaniem. Po dwóch godzinach na szczęście przeszło. Tym razem to był fałszywy alarm :-)).
Postanowiłam zająć się najpierw domowymi obowiązkami i trochę czasu mi zeszło. Mimo niezbyt zachęcającego widoku za oknem musiałam wyjść na rower, ale tym razem w stronę miasta... czasami trzeba kupić to i owo :-). Poleciałam się ubrać, potem przygotowania do wymarszu w garażu i nagle telefon, że pada i zimno :-((. Myślałam, że się rozpłaczę :-((. Tak już się nastawiłam, że wyjdziemy, a tu taki pech :-((. Ostatecznie postanowiliśmy nie rezygnować z planowanej przejażdżki. Trudno, pomyślałam, najwyżej wszystko będzie do prania, a Niunio do mycia...i wyruszyliśmy :-).
Padało, błoto, na ulicach kałuże, co chwilę prysznic na twarz i jeszcze ten wiatr...niezbyt mocny, ale bynajmniej nie ułatwiał jazdy. Dotoczyłam się do miejsca naszego spotkania i razem było od razu przyjemniej. Ze względu na kałuże posnuliśmy się tempem spacerowym w stronę Korony, dalej Brucknera i wałami nad Odrą w stronę ZOO. Przejechaliśmy przez Most Zwierzyniecki i Pasteura na stację benzynową. Zmarzłam i musiałam ubrać moją kominiarkę na włamy i grubsze rękawiczki, bo już miałam problem ze zmiana biegów... łapki zgrabiały :-)).
Powrót do domu już nie wałami tylko przez Kochanowskiego, Brucknera w stronę Korony. Ja jeszcze z racji planowanych zakupów musiałam wstąpić do paru sklepów. Mustanga zaparkowałam w serwisie Decathlon-a :-), jak zwykle uśmiechem przywitał mnie przemiły Pan z ochrony :-))). Brudna, ubłocona i w kominiarce zaliczyłam market i aptekę. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale ochrona nie zareagowała ;-). Odebrałam Rumaka i ruszyliśmy w stronę domu.
Na dworze okropna mżawka i ogólnie zimno i wilgotno... już chcieliśmy wracać do ciepłego, suchego domku. Pod garażem obiecany prysznic ;-), a w domu dokładne mycie i reszta kosmetyki, w tym czyszczenie biżuterii ;-). Ubrania, które miałam na sobie poszły od razu tam gdzie ich miejsce, czyli do pralki, a ja zaliczyłam gorącą kąpiel :-)).
Mimo beznadziejnej pogody, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a taka dzisiaj była i tak cieszę się, że wyszłam na rower. Przejażdżka zajęła właściwie podobną ilość czasu, jak usuwanie jej skutków ubocznych, ale ja wiem, ze nic innego nie sprawiłoby mi takiej radości :-))).
Postanowiłam zająć się najpierw domowymi obowiązkami i trochę czasu mi zeszło. Mimo niezbyt zachęcającego widoku za oknem musiałam wyjść na rower, ale tym razem w stronę miasta... czasami trzeba kupić to i owo :-). Poleciałam się ubrać, potem przygotowania do wymarszu w garażu i nagle telefon, że pada i zimno :-((. Myślałam, że się rozpłaczę :-((. Tak już się nastawiłam, że wyjdziemy, a tu taki pech :-((. Ostatecznie postanowiliśmy nie rezygnować z planowanej przejażdżki. Trudno, pomyślałam, najwyżej wszystko będzie do prania, a Niunio do mycia...i wyruszyliśmy :-).
Padało, błoto, na ulicach kałuże, co chwilę prysznic na twarz i jeszcze ten wiatr...niezbyt mocny, ale bynajmniej nie ułatwiał jazdy. Dotoczyłam się do miejsca naszego spotkania i razem było od razu przyjemniej. Ze względu na kałuże posnuliśmy się tempem spacerowym w stronę Korony, dalej Brucknera i wałami nad Odrą w stronę ZOO. Przejechaliśmy przez Most Zwierzyniecki i Pasteura na stację benzynową. Zmarzłam i musiałam ubrać moją kominiarkę na włamy i grubsze rękawiczki, bo już miałam problem ze zmiana biegów... łapki zgrabiały :-)).
Powrót do domu już nie wałami tylko przez Kochanowskiego, Brucknera w stronę Korony. Ja jeszcze z racji planowanych zakupów musiałam wstąpić do paru sklepów. Mustanga zaparkowałam w serwisie Decathlon-a :-), jak zwykle uśmiechem przywitał mnie przemiły Pan z ochrony :-))). Brudna, ubłocona i w kominiarce zaliczyłam market i aptekę. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale ochrona nie zareagowała ;-). Odebrałam Rumaka i ruszyliśmy w stronę domu.
Na dworze okropna mżawka i ogólnie zimno i wilgotno... już chcieliśmy wracać do ciepłego, suchego domku. Pod garażem obiecany prysznic ;-), a w domu dokładne mycie i reszta kosmetyki, w tym czyszczenie biżuterii ;-). Ubrania, które miałam na sobie poszły od razu tam gdzie ich miejsce, czyli do pralki, a ja zaliczyłam gorącą kąpiel :-)).
Mimo beznadziejnej pogody, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a taka dzisiaj była i tak cieszę się, że wyszłam na rower. Przejażdżka zajęła właściwie podobną ilość czasu, jak usuwanie jej skutków ubocznych, ale ja wiem, ze nic innego nie sprawiłoby mi takiej radości :-))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 43.00km
- Czas 02:18
- VAVG 18.70km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ambitne plany... i do domu z podkulonym ogonem :-(
Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj patrzyłam przez okno i w przeciwieństwie do tego, co mówili w przepowiedniach pogodowych dzień zapowiadał się wręcz cudownie. Jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia :-))). Po wczorajszym udanym dniu to zaczynałam się zastanawiać czy może nie powtórzyć części trasy zahaczając o Milicz i Twardogórę ;-). Ubrałam się dość cienko i poszłam wyprowadzić Rumaka... no i jakoś wcale nie było już tak fajnie. Pogoda taka wyżowa, widoki ładne, słoneczko... ale zimnawo w porównaniu z dniem wczorajszym i wietrznie.
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 23.36km
- Czas 01:03
- VAVG 22.25km/h
- VMAX 40.80km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Wywiadówka
Czwartek, 28 stycznia 2016 · dodano: 30.01.2016 | Komentarze 0
Mimo tego co działo się dzisiaj za oknem udało mi się wyjść na rower, ale nie czysto rekreacyjnie tym razem. Pogoda we Wrocławiu była dzisiaj nie pod psem, ale chyba pod stadem psów... o ile w ogóle można tak to określić :-(((. W końcu około 16:00 zaczęło się coraz bardziej to wszystko stabilizować, a mnie makówka po stosie różnych dragów też już tak nie bolała. I na całe szczęście, bo musiałam na wywiadówkę do szkoły pojechać... może też i z tego powodu głowa dawała znać o sobie ;-).
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 35.92km
- Czas 01:25
- VAVG 25.36km/h
- VMAX 43.70km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ze mną chyba nie do końca jest ok...?
Niedziela, 24 stycznia 2016 · dodano: 25.01.2016 | Komentarze 9
Pogoda na pierwszy rzut oka nie była dzisiaj zachęcająca, ale przecież nie lało, zadymki śnieżnej nie było, obyło się bez tabletek przeciwbólowych i miałam czas dla siebie, to jak można coś takiego zmarnować ;-).
Widoki były kiepskie, długo się zbierałam do wyjścia. Wyjść czy nie wyjść.... w końcu postanowiłam, że nie ma co debatować, bo jeszcze trochę i noc mnie zastanie. Tym razem obrałam kierunek Łozina i tam miałam ostatecznie zdecydować co dalej... no i w końcu zdecydowałam, że odwiedzę Trzebnicę.
Po drodze stwierdziłam, że dzisiaj to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, bo widoczność jakaś taka kiepska była. Ja już tyle razy ten kierunek zaliczałam, że znam tą drogę na pamięć, ale dla kogoś kto jechał pierwszy raz to miejscami widoczność ograniczona może nawet do 20 m mogłaby być problemem ;-). No ale jak już wyszłam, to teraz mam wracać do domu z podkulonym ogonem??? Pomyślałam sobie ja nie dam rady??? Ja nie dam rady?!!!
Rower mi ciężko chodził, linki są już do wymiany. Łatwiej byłoby wyliczyć co do wymiany nie jest ;-). Mustang ma już swoje lata, a ta zima to już dała mu się ostro we znaki... no cóż jestem okrutna ;-).
Nie było łatwo, ale po 45 minutach dotarliśmy do Trzebnica Center :-)))))). Nie miałam zamiaru tam długo siedzieć, ale na poważnej rozmowie telefonicznej zeszło mi prawie pół godziny!!!! Zakup nowej ramy :-). Nawet nie wiedziałam, że tak długo to trwało, ale nagle zorientowałam się, że zaczyna mi być zimno i ręka mi zgrabiała od trzymania telefonu. Do domu jeszcze kawałek i jak tu biegi zmieniać gdy czucia brak???
Wsiadłam na rower i oczywiście jeszcze na czerwone światło się załapałam... prawo Murphy'ego ;-). No ale potem to było z górki... taaaa przez chwilę :-)))). Wiedziałam, że zaraz będę musiała pomęczyć się trochę i podjechać, ale przynajmniej się rozgrzałam :-). Dalej poszło już łatwiutko, kaszka z mleczkiem ;-))). Po 40 minutach staliśmy pod domem.
Zaraz po przyjeździe Nunio zaliczył prysznic na dworze, potem dokładne mycie z polerowaniem w domu. Biżuterię mu zdjęłam i poszła do czyszczenia, żeby nie zrudziała od soli. Jak już z nim skończyłam to właściwie wszystko co miałam na sobie (oprócz kasku oczywiście :-)) wsadziłam do pralki. Na końcu sama poszłam się ogarnąć. Jakaś hierarchia wartości obowiązuje... no nie ;-)).
W domu to nawet nie wspomniałam o mojej wycieczce. Nikt by tego nie zrozumiał :-(. Mimo kiepskiej pogody cieszę się, że udało mi się część kolejnego dnia spędzić na rowerze :-).
Dla mnie to był udany weekend :-))).
Widoki były kiepskie, długo się zbierałam do wyjścia. Wyjść czy nie wyjść.... w końcu postanowiłam, że nie ma co debatować, bo jeszcze trochę i noc mnie zastanie. Tym razem obrałam kierunek Łozina i tam miałam ostatecznie zdecydować co dalej... no i w końcu zdecydowałam, że odwiedzę Trzebnicę.
Po drodze stwierdziłam, że dzisiaj to chyba jednak nie był najlepszy pomysł, bo widoczność jakaś taka kiepska była. Ja już tyle razy ten kierunek zaliczałam, że znam tą drogę na pamięć, ale dla kogoś kto jechał pierwszy raz to miejscami widoczność ograniczona może nawet do 20 m mogłaby być problemem ;-). No ale jak już wyszłam, to teraz mam wracać do domu z podkulonym ogonem??? Pomyślałam sobie ja nie dam rady??? Ja nie dam rady?!!!
Rower mi ciężko chodził, linki są już do wymiany. Łatwiej byłoby wyliczyć co do wymiany nie jest ;-). Mustang ma już swoje lata, a ta zima to już dała mu się ostro we znaki... no cóż jestem okrutna ;-).
Nie było łatwo, ale po 45 minutach dotarliśmy do Trzebnica Center :-)))))). Nie miałam zamiaru tam długo siedzieć, ale na poważnej rozmowie telefonicznej zeszło mi prawie pół godziny!!!! Zakup nowej ramy :-). Nawet nie wiedziałam, że tak długo to trwało, ale nagle zorientowałam się, że zaczyna mi być zimno i ręka mi zgrabiała od trzymania telefonu. Do domu jeszcze kawałek i jak tu biegi zmieniać gdy czucia brak???
Wsiadłam na rower i oczywiście jeszcze na czerwone światło się załapałam... prawo Murphy'ego ;-). No ale potem to było z górki... taaaa przez chwilę :-)))). Wiedziałam, że zaraz będę musiała pomęczyć się trochę i podjechać, ale przynajmniej się rozgrzałam :-). Dalej poszło już łatwiutko, kaszka z mleczkiem ;-))). Po 40 minutach staliśmy pod domem.
Zaraz po przyjeździe Nunio zaliczył prysznic na dworze, potem dokładne mycie z polerowaniem w domu. Biżuterię mu zdjęłam i poszła do czyszczenia, żeby nie zrudziała od soli. Jak już z nim skończyłam to właściwie wszystko co miałam na sobie (oprócz kasku oczywiście :-)) wsadziłam do pralki. Na końcu sama poszłam się ogarnąć. Jakaś hierarchia wartości obowiązuje... no nie ;-)).
W domu to nawet nie wspomniałam o mojej wycieczce. Nikt by tego nie zrozumiał :-(. Mimo kiepskiej pogody cieszę się, że udało mi się część kolejnego dnia spędzić na rowerze :-).
Dla mnie to był udany weekend :-))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 44.18km
- Czas 03:45
- VAVG 11.78km/h
- VMAX 33.40km/h
- Temperatura -5.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
A miało być tylko na chwilę... :-)
Wtorek, 19 stycznia 2016 · dodano: 20.01.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj miało skończyć się na krótkiej przejażdżce Domaszczyn-Szczodre i z powrotem... miało tak być, ale przez pogodę wyszło inaczej :-). Najpierw szybkie czyszczenie i smarowanie łańcucha. Potem musiałam trochę zadbać o siebie i ciepło się ubrać, najlepiej na cebulkę, a do tego oczywiście jeszcze nakrycie głowy na włamy :-)))... i wybyliśmy z domu :-).
A było warto, bo widoki piękne :-D. Wszędzie bialutko, całe pola i drogi pokryte ubitym śniegiem... i jeszcze to słońce, bynajmniej nie zachęcające do powrotu :-))).
Najpierw postanowiłam pozwiedzać drogi mniej uczęszczane i bardziej dzikie. Ze Szczodrego przez Domaszczyn pojechałam w kierunku Pruszowic, alej prosto i za łącznikiem autostradowym w prawo do Ramiszowa, apotem do Pawłowic. Dalej ulicą Starodębową i polami w kierunku ogródków działkowych przy moście na Widawie. Było cudownie :-DDD. Co chwilę krótki postój i zdjęcie.
Niestety robiło mi się coraz bardziej zimno :-(... musiałam się gdzieś ogrzać. Szybka decyzja i zjechałam z mostu na drogę asfaltową w kierunku Sołtysowic, a potem na lewo przez Park Sołtysowicki do Korony. Postanowiłam spędzić więcej czasu w Decathlonie, gdzie przywitał mnie jak zwykle bardzo miły Pan z ochrony :-). Ogrzałam się tam, pospacerowałam między regałami i pomyślałam, że szkoda marnować taki piękny dzień na siedzenie w budynku.
Spontaniczny telefon i udało mi się namówić mojego Guru Rowerowego na wspólną przejażdżkę. Razem zawsze raźniej, można porozmawiać na rowerowe tematy, pośmiać się i pożartować :-)). Gdyby nie On, nie miałabym już na czym jeździć i w końcu zrozumiałam jakim skomplikowanym urządzeniem jest rower. To nie tylko kierownica, koła, rama i siodełko jak mi się do niedawna wydawało ;-).
Pobyt w ciepłym Decathlonie nie pomógł jednak na długo :-(. Ja miałam na koncie już grubo ponad trzy godziny na świeżym powietrzu i mój organizm był na tyle mocno wychłodzony, że powoli traciłam czucie w stopach i dłoniach. Z musu zaliczyłam stację benzynowa na Brucknera, żeby chociaż trochę rozgrzać dłonie. Po wejściu do ciepłego pomieszczenia poczułam okropny ból, aż łzy spływały mi po policzkach. Spędziłam tam około 10 minut zanim wsiadłam znowu na rower. Potem to myślałam już tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć na Sołtysowice, odebrać synusia ze szkoły i pędzić do domu.
Do Domaszczyn City wróciłam już samochodem :-(. Wiem, wiem cienias ze mnie :-)). Na miejscu gorący posiłek i kawa... i następna kawa...i następna... i gdzieś po godzinie doszłam do siebie. W końcu się rozgrzałam :-).
Czy ten chwilowy dyskomfort chociaż w jakimś minimalnym stopniu zniechęcił mnie do jazdy rowerem w zimie???
ABSOLUTNIE NIE :-)))!!!!!
A było warto, bo widoki piękne :-D. Wszędzie bialutko, całe pola i drogi pokryte ubitym śniegiem... i jeszcze to słońce, bynajmniej nie zachęcające do powrotu :-))).
Najpierw postanowiłam pozwiedzać drogi mniej uczęszczane i bardziej dzikie. Ze Szczodrego przez Domaszczyn pojechałam w kierunku Pruszowic, alej prosto i za łącznikiem autostradowym w prawo do Ramiszowa, apotem do Pawłowic. Dalej ulicą Starodębową i polami w kierunku ogródków działkowych przy moście na Widawie. Było cudownie :-DDD. Co chwilę krótki postój i zdjęcie.
Niestety robiło mi się coraz bardziej zimno :-(... musiałam się gdzieś ogrzać. Szybka decyzja i zjechałam z mostu na drogę asfaltową w kierunku Sołtysowic, a potem na lewo przez Park Sołtysowicki do Korony. Postanowiłam spędzić więcej czasu w Decathlonie, gdzie przywitał mnie jak zwykle bardzo miły Pan z ochrony :-). Ogrzałam się tam, pospacerowałam między regałami i pomyślałam, że szkoda marnować taki piękny dzień na siedzenie w budynku.
Spontaniczny telefon i udało mi się namówić mojego Guru Rowerowego na wspólną przejażdżkę. Razem zawsze raźniej, można porozmawiać na rowerowe tematy, pośmiać się i pożartować :-)). Gdyby nie On, nie miałabym już na czym jeździć i w końcu zrozumiałam jakim skomplikowanym urządzeniem jest rower. To nie tylko kierownica, koła, rama i siodełko jak mi się do niedawna wydawało ;-).
Pobyt w ciepłym Decathlonie nie pomógł jednak na długo :-(. Ja miałam na koncie już grubo ponad trzy godziny na świeżym powietrzu i mój organizm był na tyle mocno wychłodzony, że powoli traciłam czucie w stopach i dłoniach. Z musu zaliczyłam stację benzynowa na Brucknera, żeby chociaż trochę rozgrzać dłonie. Po wejściu do ciepłego pomieszczenia poczułam okropny ból, aż łzy spływały mi po policzkach. Spędziłam tam około 10 minut zanim wsiadłam znowu na rower. Potem to myślałam już tylko o tym, żeby jak najszybciej dotrzeć na Sołtysowice, odebrać synusia ze szkoły i pędzić do domu.
Do Domaszczyn City wróciłam już samochodem :-(. Wiem, wiem cienias ze mnie :-)). Na miejscu gorący posiłek i kawa... i następna kawa...i następna... i gdzieś po godzinie doszłam do siebie. W końcu się rozgrzałam :-).
Czy ten chwilowy dyskomfort chociaż w jakimś minimalnym stopniu zniechęcił mnie do jazdy rowerem w zimie???
ABSOLUTNIE NIE :-)))!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 46.59km
- Czas 02:25
- VAVG 19.28km/h
- VMAX 40.40km/h
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Domaszczyn-ZOO-Rynek-ZOO-Domaszczyn
Piątek, 15 stycznia 2016 · dodano: 15.01.2016 | Komentarze 0
W końcu udało mi się wyrwać z domu. Trasa ta co ostatnio. Pogoda może niezbyt zachęcająca, ale wyjście na dwa kółka obowiązkowe :-). Ten tydzień był dla mnie ciężki. Przez huśtawki pogodowe cztery dni z życiorysu... głowę to miałam kwadratową :-(. I dzisiaj stał się cud. Musiałam to jakoś uczcić :-))). Nic mnie nie boli, rowerek czyściutki i nasmarowany... to pojechałam go pobrudzić ;-).
Wróciliśmy w takim stanie, że nadawaliśmy się oboje tylko i wyłączne do generalnego czyszczenia :-). Wszystko co miałam na sobie od razu poszło do pralki, a rower znowu do mycia. Jedyna zła wiadomość jest taka, że łańcuch ma już swój przebieg, a przez to sypanie solą sądzę, że jego koniec jest bliski i na wiosnę będzie pewnie do wymiany... oby tylko łańcuch.
Wróciliśmy w takim stanie, że nadawaliśmy się oboje tylko i wyłączne do generalnego czyszczenia :-). Wszystko co miałam na sobie od razu poszło do pralki, a rower znowu do mycia. Jedyna zła wiadomość jest taka, że łańcuch ma już swój przebieg, a przez to sypanie solą sądzę, że jego koniec jest bliski i na wiosnę będzie pewnie do wymiany... oby tylko łańcuch.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 46.91km
- Czas 02:40
- VAVG 17.59km/h
- VMAX 44.40km/h
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Domaszczyn-ZOO-Rynek-ZOO-Domaszczyn
Niedziela, 10 stycznia 2016 · dodano: 15.01.2016 | Komentarze 0
Wstałam rano i było dosyć pochmurno :-( Trochę mnie to zmartwiło, ale z godziny na godzinę pogoda była coraz lepsza...i pojawiło się słońce. Tym razem nie ubierałam kominiarki (dzisiaj nie wyglądałam jak zamaskowany bandyta ;-)) i nawet rozpinałam bluzę, bo było mi za gorąco.
Trasa taka sama jak wczoraj, ale dzisiaj udało mi się zahaczyć o rynek. Nie było łatwo się dostać, bo z okazji WOŚP już od Galerii Dominikańskiej prędkość spacerowa 8km/h max :-). Po samym rynku to już spacerek na pieszo. Dorzuciłam parę złotych na szczytne cele i dostałam serduszko :-).
Trasa taka sama jak wczoraj, ale dzisiaj udało mi się zahaczyć o rynek. Nie było łatwo się dostać, bo z okazji WOŚP już od Galerii Dominikańskiej prędkość spacerowa 8km/h max :-). Po samym rynku to już spacerek na pieszo. Dorzuciłam parę złotych na szczytne cele i dostałam serduszko :-).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 45.73km
- Czas 03:05
- VAVG 14.83km/h
- VMAX 32.70km/h
- Temperatura 2.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Domaszczyn-ZOO-Galeria Dominikańska-ZOO-Domaszczyn
Sobota, 9 stycznia 2016 · dodano: 15.01.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj udało mi się wyrwać na dłużej :-). Od razu humor mi się poprawił. Już byłam na głodzie rowerowym i nie wiem jakby się to skończyło gdybym nie pogalopowała na moim rumaku (z tym galopowaniem to przesadziłam ;-)).
Patrzyłam przez okno, pogoda taka piękna i jak tu siedzieć w domu. Pomyślałam, że może tym razem do cywilizacji się wyrwiemy i wrocławski rynek odwiedzimy... Skończyło się na Galerii Dominikańskiej, bo z czasem kiepsko było, ale dobre i to.
I tak dosiadłam Mustanga, szybciutko z Domaszczyna przez Pruszowice, minęliśmy Koronę i w Brucknera. Dalsza droga przyjemniejsza bo wałami nad Odrą w kierunku ZOO. Po drodze musiałam zrobić krótki postój bo na środku mostu Bartoszowickiego siedział łabędź. Zdjęcie mu się należało :-).
Dotarliśmy na most Grunwaldzki i już prawie miał być rynek... Wpadłam do Rossmanna na szybkie zakupy i z powrotem ta samą trasą do domu.
Wróciłam zadowolona i uśmiechnięta :-)))). Nie potrafię już żyć bez roweru!!!
Patrzyłam przez okno, pogoda taka piękna i jak tu siedzieć w domu. Pomyślałam, że może tym razem do cywilizacji się wyrwiemy i wrocławski rynek odwiedzimy... Skończyło się na Galerii Dominikańskiej, bo z czasem kiepsko było, ale dobre i to.
I tak dosiadłam Mustanga, szybciutko z Domaszczyna przez Pruszowice, minęliśmy Koronę i w Brucknera. Dalsza droga przyjemniejsza bo wałami nad Odrą w kierunku ZOO. Po drodze musiałam zrobić krótki postój bo na środku mostu Bartoszowickiego siedział łabędź. Zdjęcie mu się należało :-).
Dotarliśmy na most Grunwaldzki i już prawie miał być rynek... Wpadłam do Rossmanna na szybkie zakupy i z powrotem ta samą trasą do domu.
Wróciłam zadowolona i uśmiechnięta :-)))). Nie potrafię już żyć bez roweru!!!
Kategoria Wrocław Centrum, od 20 do 50 km