Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
Wpisy archiwalne w kategorii
od 50 do 70 km
Dystans całkowity: | 3181.72 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 130:15 |
Średnia prędkość: | 24.43 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.26 km/h |
Suma kalorii: | 79866 kcal |
Liczba aktywności: | 54 |
Średnio na aktywność: | 58.92 km i 2h 24m |
Więcej statystyk |
- DST 53.96km
- Czas 01:55
- VAVG 28.15km/h
- VMAX 47.77km/h
- Temperatura 23.0°C
- Kalorie 1599kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Na kawę do Oleśnicy :-))
Piątek, 13 maja 2016 · dodano: 16.05.2016 | Komentarze 0
Zapowiadali te ulewy i burze, więc postanowiliśmy nie oddalać się za bardzo od domów. Padło na odwiedziny Oleśnicy, a po powrocie zwiedzanie sklepów w poszukiwaniu wyjściowych butów dla mnie... no oczywiście wyjściowych na rower ;-D. Po wczorajszych górskich wojażach śmiganie po równinach było takie proste. Oboje sądziliśmy, że będziemy bardziej zmęczeni podjazdami, ale było inaczej... ech ma się tą kondycję ;-D.
Wpadliśmy do Oleśnicy i kierunek dobrze znany, nasza często odwiedzana cukiernia w ryneczku. Tam oczywiście kawusia i ciacho. Po takim wysiłku nam się należało ;-D. Potem szybki powrót w przydomowe okolice, bo przecież miało niby lać. No i oczywiście jak to zwykle bywa z pogodowymi wróżbami padać to i owszem padało, ale dopiero późnym popołudniem. Już żałowaliśmy, że nie wybraliśmy się gdzieś dalej. Planowaliśmy odwiedzić Nałęczów i trzeba było się tego trzymać. Do końca dnia jakiś taki niedosyt rowerowy nam towarzyszył.
Posnuliśmy się po sklepach i przymierzyłam trochę butów mtb. Już wiem, że nie będzie mi łatwo coś dla siebie wybrać. Ja i mój odwieczny problem, zbyt szczupła stopa w stosunku do wielkości wymaganego rozmiaru :-(. Jak na razie to najbardziej odpowiadały mi modele Bontrager-a... ale tani to oni nie są :-(. Na chwilę obecną dalej nie wiem co kupić. Zdzieram bezlitośnie ukochane Merrellki, bynajmniej nie przeznaczone na rower, co widać po zniszczeniach.
Wpadliśmy do Oleśnicy i kierunek dobrze znany, nasza często odwiedzana cukiernia w ryneczku. Tam oczywiście kawusia i ciacho. Po takim wysiłku nam się należało ;-D. Potem szybki powrót w przydomowe okolice, bo przecież miało niby lać. No i oczywiście jak to zwykle bywa z pogodowymi wróżbami padać to i owszem padało, ale dopiero późnym popołudniem. Już żałowaliśmy, że nie wybraliśmy się gdzieś dalej. Planowaliśmy odwiedzić Nałęczów i trzeba było się tego trzymać. Do końca dnia jakiś taki niedosyt rowerowy nam towarzyszył.
Posnuliśmy się po sklepach i przymierzyłam trochę butów mtb. Już wiem, że nie będzie mi łatwo coś dla siebie wybrać. Ja i mój odwieczny problem, zbyt szczupła stopa w stosunku do wielkości wymaganego rozmiaru :-(. Jak na razie to najbardziej odpowiadały mi modele Bontrager-a... ale tani to oni nie są :-(. Na chwilę obecną dalej nie wiem co kupić. Zdzieram bezlitośnie ukochane Merrellki, bynajmniej nie przeznaczone na rower, co widać po zniszczeniach.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 62.18km
- Czas 02:13
- VAVG 28.05km/h
- VMAX 44.84km/h
- Temperatura 15.0°C
- Kalorie 1748kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Precz z deprechą!!!
Środa, 20 kwietnia 2016 · dodano: 26.04.2016 | Komentarze 2
Wczorajszy wieczór był dla mnie okropny :-(((. Dzisiaj o poranku jak zwykle wyprawa do szkoły. Potem miałam w planach pojechać gdzieś dalej, ale bynajmniej nie byłam w dobrym humorze i nie miałam na nic ochoty. Wróciłam do domu od strony Krzyżanowic, zaciągnęłam rolety i poszłam spać :-(((. Zerwałam się na równe nogi i w panice spojrzałam na zegarek. Już myślałam, że jest około 17:00, a moje biedne dziecko nadal siedzi w szkole :-O. Na szczęście dzisiaj nie musiałam syna odbierać. Dzisiaj odbierał go tata. U nas to bardzo rzadkie i niespodziewane wydarzenie. Miałam więcej czasu dla siebie, ale co z tego jak zero chęci na cokolwiek :-((. Zobaczyłam swoją twarz w lustrze i się załamałam. Kolejną noc mało spałam... ostatnio 3-4 godziny to już norma. Szare worki pod oczami i narastające ogólne zmęczenie fizyczne i psychiczne. Mimo wszystko stwierdziłam, że najgorszym wyjściem jest odizolowanie się od wszystkich i wszystkiego i zamknięcie w czterech ścianach.
Podniosłam rolety, by wpuścić choć trochę pozytywnej energii i przegonić czarne myśli... i podziałało :-)). Zaczęliśmy z Kubkiem bardzo skromnie i pojechaliśmy do Szczodrego spłacić długi za wywóz szamba. Dzisiaj wyżowa pogoda, Okropnie wiało i jazda nie była łatwa. Jednak wyżowa pogoda, piękne słońce, intensywnie błękitne niebo utkane kłębiastymi chmurami, takie widoki zachęcały żeby pojechać dalej. I tak wybraliśmy się z Kubkiem na krótką wycieczkę po okolicy :-).
Ze Szczodrego przez Dobroszów Oleśnicki i Januszkowice mieliśmy w planie dotrzeć do Jaksonowic :-)).
Zjazd w dół i Jaksonowice witają :-DD.
Dalej do Węgrowa asfaltem usianym mnóstwem dziur różnej maści... co kto lubi ;-). Na oponkach szosowych nie było łatwo, nasza średnia mocno ucierpiała, ale widoczki były piękne :-D.
Z Węgrowa to już powrót od strony Łoziny do domu. Wielka wyprawa to bynajmniej nie była, ale i tak bardzo się cieszę, że mimo wszystko kolejny raz oderwałam się od problemów :-)). Doładowałam baterie pozytywną energią i w końcu cyknęłam chociaż parę zdjęć :-D.
Podniosłam rolety, by wpuścić choć trochę pozytywnej energii i przegonić czarne myśli... i podziałało :-)). Zaczęliśmy z Kubkiem bardzo skromnie i pojechaliśmy do Szczodrego spłacić długi za wywóz szamba. Dzisiaj wyżowa pogoda, Okropnie wiało i jazda nie była łatwa. Jednak wyżowa pogoda, piękne słońce, intensywnie błękitne niebo utkane kłębiastymi chmurami, takie widoki zachęcały żeby pojechać dalej. I tak wybraliśmy się z Kubkiem na krótką wycieczkę po okolicy :-).
Ze Szczodrego przez Dobroszów Oleśnicki i Januszkowice mieliśmy w planie dotrzeć do Jaksonowic :-)).
Zjazd w dół i Jaksonowice witają :-DD.
Dalej do Węgrowa asfaltem usianym mnóstwem dziur różnej maści... co kto lubi ;-). Na oponkach szosowych nie było łatwo, nasza średnia mocno ucierpiała, ale widoczki były piękne :-D.
Z Węgrowa to już powrót od strony Łoziny do domu. Wielka wyprawa to bynajmniej nie była, ale i tak bardzo się cieszę, że mimo wszystko kolejny raz oderwałam się od problemów :-)). Doładowałam baterie pozytywną energią i w końcu cyknęłam chociaż parę zdjęć :-D.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 52.54km
- Czas 01:45
- VAVG 30.02km/h
- VMAX 45.97km/h
- Kalorie 1515kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Ucieczka...
Środa, 13 kwietnia 2016 · dodano: 21.04.2016 | Komentarze 0
Mało czasu jak zwykle. Znowu mnie deprecha ściga i żeby mnie nie dopadła na siłę wyszłam poszosować. Zbierałam się długo, a czas leciał do przodu... no mercy :-(.
Ostatecznie wygrałam!!!!
Zwyciężyły głosy w mojej głowie, które krzyczały żeby rzucić wszystko, zresetować się i choć na chwilę nie myśleć o problemach!!!!
DLA MNIE ŻYCIE BEZ ROWERU NIE BYŁOBY MOŻLIWE!!!!
Ostatecznie wygrałam!!!!
Zwyciężyły głosy w mojej głowie, które krzyczały żeby rzucić wszystko, zresetować się i choć na chwilę nie myśleć o problemach!!!!
DLA MNIE ŻYCIE BEZ ROWERU NIE BYŁOBY MOŻLIWE!!!!
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 62.36km
- Czas 02:31
- VAVG 24.78km/h
- VMAX 48.64km/h
- Kalorie 1726kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Z Kątów Wrocławskich do Sobótki :-D
Wtorek, 12 kwietnia 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 0
Czasu za wiele dzisiaj nie mieliśmy, więc musieliśmy się wspomóc czterema kółkami. Spakowaliśmy z przyjacielem nasze Mustangi i wyruszyliśmy do Kątów Wrocławskich skąd popedałowaliśmy do Sobótki :-)). Było bardzo przyjemnie, o wiele łatwiej na podjazdach... i to przyspieszenie :-)). Podoba mi się śmiganie na cienkich oponkach :-DDD. Na pewno będą dodatkowym obuwiem mojego rowerowego dziecka... ale dodatkowym, a nie podstawowym. Nie potrafię zrezygnować ze snucia się po polnych, piaszczystych drogach, czy nawierzchniach przypominających ser szwajcarski ;-))). Szykują się kolejne wydatki... nowa garderoba rowerowa niezbędna :-DDD.
Z Kątów Wrocławskich przez Nową Wieś Kątecką. Następnie przejazd pod autostradą w kierunku Stróży i Wawrzeńczyc, aż dotarliśmy do tamy. Tam krótki przystanek i parę fotek :-)).
Z Kątów Wrocławskich przez Nową Wieś Kątecką. Następnie przejazd pod autostradą w kierunku Stróży i Wawrzeńczyc, aż dotarliśmy do tamy. Tam krótki przystanek i parę fotek :-)).
Nasze krążowniki szos razem :-DD.
W oddali Titanic ;-D. Po odgłosach jakie wydawał stwierdziliśmy, że zaraz zatonie :-DDD.
Dalsza trasa kierunek na Maniów Mały i przez Tworzyjanów, Garncarsko, Chwałków i Sady.
Dalsza trasa kierunek na Maniów Mały i przez Tworzyjanów, Garncarsko, Chwałków i Sady.
Widok na Ślęże... mgliście tego dnia było.
W końcu dotarliśmy do Przełęczy Tąpadła i tam chwila odpoczynku. Coś musieliśmy wrzucić na żołądek, bo głodni ciutę byliśmy :-)). Dookoła błoga cisza. Nikogo, nikogusieńko... jedynie jakaś dwójka zbłąkanych rowerzystów zjeżdżała w dół :-)). Bary pozabijane dechami... jeszcze sezon się nie zaczął.
Zaraz po zrobieniu tego zdjęcia Kubek o mały włos, a by się przewrócił. Szybko zareagowałam i nie odniósł żadnych obrażeń... moja noga ucierpiała. Siniak i kolejna blizna do kolekcji. No cóż nadrabiam zaległości z dzieciństwa ;-)).
Czas niestety nie stoi w miejscu i pora było się już zbierać do powrotu. Dosiedliśmy Mustangów i szybki zjazd do Sulistrowiczek :-)).
Czas niestety nie stoi w miejscu i pora było się już zbierać do powrotu. Dosiedliśmy Mustangów i szybki zjazd do Sulistrowiczek :-)).
Ostatnie zdjęcie... Sulistrowiczki 2016 z dopiskiem "Kubek tu był" ;-D.
Dalej kierunek Będkowice, Strzegomiany, Sobótka i jak zwykle przystanek w piekarni w Rogowie Sobóckim, żeby uzupełnić kalorie ;-)). Pyszne buły i ciacha tam mają... i kawusia też dobra :-)). Na zastrzyk kofeinowy niestety nie było dzisiaj czasu :-((. Nie ma jednak co rozpaczać, nadrobimy te zaległości następnym razem ;-)). Potem prędziutko przez Mirosławice, Czerńczyce, Kamionną, Piławę, Kilanów z finish-em w Kątach Wrocławskich.
Ech pośmigałoby się jeszcze... zawsze jest jakiś taki lekki niedosyt. Dystans co prawda oszałamiający nie był, ale te widoczki, zawijasy i niewielka ilość samochodów rekompensowały wszystko :-DD. W tym roku jeszcze na pewno nie raz tu zawitamy :-D.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 68.91km
- Czas 03:11
- VAVG 21.65km/h
- VMAX 40.52km/h
- Kalorie 1952kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Wrocław - etap II Września-Poznań-Wrocław
Sobota, 9 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 5
Według ostatnich prognoz im bliżej Wrocławia tym gorsza pogoda. Jazda rowerem bynajmniej nie byłaby przyjemna... szkoda mi było mojego krążownika szos. Zapadła decyzja o powrocie z Wrześni pociągiem. Trochę było mi przykro, bo plany były bardziej ambitne :-(. Jeszcze te połączenia Września-Wrocław do bani. Czekała nas przynajmniej jedna przesiadka :-(, ale nie było warto ryzykować.
Obudziłam się rano i zerwałam w popłochu do pionu. Już myślałam, że zaspałam... było dopiero około czwartej nad ranem!!! To był znak, spłynęło na mnie oświecenie ;-D. Postanowiłam, że zamiast kombinować z przesiadkami, lepiej będzie posnuć się do Poznania i wrócić w godziwych warunkach IC. Do przejechania było tylko około 50 km, a czasu bardzo dużo, więc nie miałam się czego bać :-). Jedyny minus był taki, że to była trasa 92. Gdyby to było w środku tygodnia to obawiałabym się nadmiaru TIR-owego towarzystwa, ale w sobotę nie powinno być tak źle.
Obudziłam się rano i zerwałam w popłochu do pionu. Już myślałam, że zaspałam... było dopiero około czwartej nad ranem!!! To był znak, spłynęło na mnie oświecenie ;-D. Postanowiłam, że zamiast kombinować z przesiadkami, lepiej będzie posnuć się do Poznania i wrócić w godziwych warunkach IC. Do przejechania było tylko około 50 km, a czasu bardzo dużo, więc nie miałam się czego bać :-). Jedyny minus był taki, że to była trasa 92. Gdyby to było w środku tygodnia to obawiałabym się nadmiaru TIR-owego towarzystwa, ale w sobotę nie powinno być tak źle.
No i wyruszyliśmy 92 do Poznania :-)).
A w Poznaniu w okolicach dworca głównego straszliwe tłumy i pełno zastępów policji. Tak na wszelki wypadek wolałam nie kusić losu i zjechałam z głównej ulicy na chodnik. Na światłach zapytałam policjanta o drogę na dworzec i co zgromadziło takie duże ilości ludzi?? Już zaczęłam wątpić czy uda mi się kupić dzisiaj bilet do Wrocławia :-((. Policjant mnie uspokoił i powiedział, że to dopiero początek i nie powinnam mieć problemu z powrotem do Wrocławia.
A w Poznaniu w okolicach dworca głównego straszliwe tłumy i pełno zastępów policji. Tak na wszelki wypadek wolałam nie kusić losu i zjechałam z głównej ulicy na chodnik. Na światłach zapytałam policjanta o drogę na dworzec i co zgromadziło takie duże ilości ludzi?? Już zaczęłam wątpić czy uda mi się kupić dzisiaj bilet do Wrocławia :-((. Policjant mnie uspokoił i powiedział, że to dopiero początek i nie powinnam mieć problemu z powrotem do Wrocławia.
Weszliśmy z Kubkiem na dworzec i stanęliśmy w kolejce. Nie wyglądało to dobrze, ale po chwili okazało się, że dość sprawnie wszystko idzie i zakup biletu nie trwa w dzisiejszych czasach całą wieczność jak to było jeszcze dziesięć lat temu. Kupiłam dla nas bilety w II klasie IC. Mieliśmy jeszcze około godziny do odjazdu pociągu. Musiałam coś zjeść. Postanowiłam odwiedzić pobliskie centrum handlowe. Mimo dzikich tłumów namierzył nas upierdliwy ochroniarz. był nie miły i kazał się nam wynosić. Groził, że wezwie policję. Wkurzyłam się i powiedziałam, że proszę bardzo. Przynajmniej popilnują mi roweru!! stwierdziłam, ze nie ma z kim rozmawiać i wycofałam się. Na szczęście niedaleko była restauracja, gdzie można było szybko zjeść i nie patrzyli na nas krzywo. Jedząc kanapkę i pijąc herbatę mogłam sobie popatrzyć co dzieje się na przeciwko w Mc Donald's. Czasami zastanawiam się co właściwie skłania ludzi, żeby stać w długiej kolejce i siedzieć w takim ścisku :-DD????
Im bliżej Wrocławia tym bardziej padało. Powrót w takich warunkach nie byłby bezpieczny. Dobrze się stało, że jednak poratowałam się pociągiem. Po wyjściu z dworca widok miasta mnie załamał. Mokro, zimnawo i ponuro... i oczywiście deszcz :-(((.
Im bliżej Wrocławia tym bardziej padało. Powrót w takich warunkach nie byłby bezpieczny. Dobrze się stało, że jednak poratowałam się pociągiem. Po wyjściu z dworca widok miasta mnie załamał. Mokro, zimnawo i ponuro... i oczywiście deszcz :-(((.
Stan licznika w okolicach dworca. Nie do końca widać co jest na ekranie...
O szybkiej jeździe nie było mowy. Po chwili byliśmy już cali mokrzy i
ubłoceni. Aż płakać mi się chciało, gdy słyszałam jak błoto trze po
łańcuchu, korbie i przerzutkach :-(((((. Czekała nas gruntowna kąpiel po
powrocie do domu. Po przebiciu się do Grunwaldu nie było przynajmniej takiego ścisku jak w okolicach centrum. Zmęczeni, ale cali i zdrowi dotarliśmy około 18:00 do Domaszczyn City :-DD.
Powitania chlebem i solą, orkiestry, ani czerwonego dywanu to bynajmniej nie było. Mąż spojrzał na mnie jedynie z politowaniem i z ironią w głosie powiedział "Ale wyglądasz"... to wszystko.
Powitania chlebem i solą, orkiestry, ani czerwonego dywanu to bynajmniej nie było. Mąż spojrzał na mnie jedynie z politowaniem i z ironią w głosie powiedział "Ale wyglądasz"... to wszystko.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 59.86km
- Czas 02:20
- VAVG 25.65km/h
- VMAX 40.39km/h
- Kalorie 1646kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Miejska "dzicz"
Poniedziałek, 14 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj rano wstałam i zobaczyłam szron na szybie. Wyjrzałam przez okno w kuchni i cały trawnik pokryty był białawym nalotem, a kałuże zamarznięte. Tak bardzo chciałam jechać rowerem, ale zdrowy rozsądek podpowiadał, że autobus będzie bezpieczniejszym rozwiązaniem. Walczyłam z głosami, które kołatały się po mojej głowie i namawiały do złego, na prawdę walczyłam... i jak zwykle przegrałam. Już mieliśmy wychodzić na przystanek, a ja w ostatniej chwili poleciałam się przebrać w rowerowe ciuchy. zbiegłam na dół po schodach zwarta i gotowa, jeszcze tylko plecak, kask i poleciałam Źrebaka z garażu wyprowadzić... a i jeszcze tornister szkolny (ciężki okropnie!!). Dom zazbroiłam i wypruliśmy na autobus. Udało się na szczęście, jeszcze musieliśmy trochę poczekać. Synusia z plecakiem wsadziłam do domaszczańskiego dyliżansu, a sama pogalopowałam na Rumaku. Jeszcze trochę postałam na przystanku zanim nasz osiedlowy transport dotarł na przystanek. Potem kolejny autobus, tym razem miejski (kierowca na szczęście nie kazał mi opuszczać pojazdu) jeszcze spacerek i dotarliśmy do celu. Buziaki na pożegnanie (jeszcze dostaję ;-)) i każdy w swoją stronę.
W poniedziałki tylko trzy lekcje, więc czasu za dużo nie miałam. Postanowiłam zatem posnuć się po mieście, korzystając raczej z mniej uczęszczanych szlaków. Z Sołtysowickiej udałam się w kierunku Korony i przez Brucknera, dalej skręt na wały wzdłuż Odry do ZOO.
Zimnawo było rano i postanowiłam zagrzać się w Mc Donald w rynku. Oczywiście weszłam do środka z Kubkiem (jeden z nielicznych lokali we Wrocławiu gdzie jest to możliwe!!! Kręcą się tam różni ludzie. Jeden wyglądał dziwnie i bardzo był "zainteresowany" moim rowerem... i jak tu się nie bać!! Gorąca herbata bardzo mi pomogła :-)). Skusiłam się jeszcze na ciastko z mango (tylko raz jadłam pyszne, ale to było daleko, daleko... w Australii). Nie polecam, jakaś nędzna wersja dżemu, może z jakiejś pastewnej wersji :-(. już lepsze jest classic apple pie :-)).
Czasami myślę o moich wakacjach w górach w zeszłym roku, tak mi tego brakuje :-(. W końcu mogłam pomyśleć o sobie i robić to na co miałam ochotę...W poniedziałki tylko trzy lekcje, więc czasu za dużo nie miałam. Postanowiłam zatem posnuć się po mieście, korzystając raczej z mniej uczęszczanych szlaków. Z Sołtysowickiej udałam się w kierunku Korony i przez Brucknera, dalej skręt na wały wzdłuż Odry do ZOO.
Zimnawo było rano i postanowiłam zagrzać się w Mc Donald w rynku. Oczywiście weszłam do środka z Kubkiem (jeden z nielicznych lokali we Wrocławiu gdzie jest to możliwe!!! Kręcą się tam różni ludzie. Jeden wyglądał dziwnie i bardzo był "zainteresowany" moim rowerem... i jak tu się nie bać!! Gorąca herbata bardzo mi pomogła :-)). Skusiłam się jeszcze na ciastko z mango (tylko raz jadłam pyszne, ale to było daleko, daleko... w Australii). Nie polecam, jakaś nędzna wersja dżemu, może z jakiejś pastewnej wersji :-(. już lepsze jest classic apple pie :-)).
Wyszliśmy na zewnątrz i już nie było mi tak zimno. Powrót tą samą trasą... i jeszcze ponad godzina czekania!! Nie patrzyłam na zegarek, wydawało mi się, że nie mam już za wiele czasu. No i nagle wjechałam w jakąś chyba świeżą minę przeciwpiechotną o rzadkiej konsystencji. Lepiej nie mówić jak wyglądałam i jeszcze te aromaty... już wiedziałam jak wykorzystam ten czas. Szybki sprint do domu, przebieranie się w pośpiechu i pędem do szkoły, bo musieliśmy przecież na powrotny transport zdążyć. Znowu się udało :-)). Najpierw spacer, potem transport autobusem miejskim i pakowanie syna do naszego docelowego, a ja Kubkiem szybka jazda do Domaszczyn City.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 55.86km
- Czas 02:16
- VAVG 24.64km/h
- VMAX 47.29km/h
- Kalorie 1479kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Szczęśliwa 13 :-D
Niedziela, 13 marca 2016 · dodano: 15.03.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj mam trochę czasu dla siebie... no i dla mojego rowerowego dziecka ;-)). Bardzo się cieszę, tylko szkoda, że nie dowiedziałam się o tym wcześniej, to nie zostawiałabym Kubka u rodziców :-(. Mieszkanie na wsi ma jedną, dość poważną wadę. Niestety komunikacja kiepsko działa, a już w weekendy to jest masakra. Na szczęście udało mi się zdążyć na wcześniejszy autobus.
Po drodze mijałam Koronę i bazarownie obok. Na prawdę nie rozumiem ludzi, którzy czerpią przyjemność z wycieczek po marketach lub pchlich targach. Ledwo byłam w stanie przebrnąć przez chodnik, takie dzikie tłumy. Teoretycznie plac na targowisko jest wydzielony, ale u nas to już tradycja, że cały handel wylega poza wydzielony obszar i w promieniu kilkunastu metrów od wyznaczonego miejsca nie ma gdzie nogi postawić. Pobliska ścieżka rowerowa totalnie zapchana. Jakoś udało mi się przecisnąć i od razu wiedziałam, że NA PEWNO nie mam zamiaru snuć się po mieście!!!
Około 12:00 byłam w końcu na miejscu. Z Sołtysowic udaliśmy się z Kubusiem od strony Krzyżanowic w kierunku Bukowiny. Tym razem od początku było wiadomo, że nie będziemy sami :-D. Na moją prośbę dzisiejszy dzień był powtórką czwartkowej trasy :-D. Mimo, że pogoda nie była już taka ładna jak ostatnim razem (było co prawda na plusie, ale dało się odczuć powiew arktycznego powietrza), nie miałam zamiaru jechać w stronę cywilizacji... na pewno nie!!!
Takie widoki sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech :-DDDD.
Po drodze mijałam Koronę i bazarownie obok. Na prawdę nie rozumiem ludzi, którzy czerpią przyjemność z wycieczek po marketach lub pchlich targach. Ledwo byłam w stanie przebrnąć przez chodnik, takie dzikie tłumy. Teoretycznie plac na targowisko jest wydzielony, ale u nas to już tradycja, że cały handel wylega poza wydzielony obszar i w promieniu kilkunastu metrów od wyznaczonego miejsca nie ma gdzie nogi postawić. Pobliska ścieżka rowerowa totalnie zapchana. Jakoś udało mi się przecisnąć i od razu wiedziałam, że NA PEWNO nie mam zamiaru snuć się po mieście!!!
Około 12:00 byłam w końcu na miejscu. Z Sołtysowic udaliśmy się z Kubusiem od strony Krzyżanowic w kierunku Bukowiny. Tym razem od początku było wiadomo, że nie będziemy sami :-D. Na moją prośbę dzisiejszy dzień był powtórką czwartkowej trasy :-D. Mimo, że pogoda nie była już taka ładna jak ostatnim razem (było co prawda na plusie, ale dało się odczuć powiew arktycznego powietrza), nie miałam zamiaru jechać w stronę cywilizacji... na pewno nie!!!
Takie widoki sprawiają, że na mojej twarzy pojawia się uśmiech :-DDDD.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 60.91km
- Czas 02:38
- VAVG 23.13km/h
- VMAX 45.32km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 1551kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Ramy... nie tylko rowerowe :-))))
Piątek, 4 marca 2016 · dodano: 04.03.2016 | Komentarze 0
Wiem, że ta strona przeznaczona jest głównie dla osób pałających bezgraniczną miłością do swoich magicznych dwóch kółek i raczej każdy temat w większym lub mniejszym stopniu właśnie tej kwestii dotyczy, mój poniekąd też...chociaż tym razem mowa o koncercie GLEN-a HANSARD-a, na którym byłam 29 lutego we Wrocławiu :-DDD.
Tak na prawdę zaczęłam szukać jakichkolwiek informacji o THE FRAMES po obejrzeniu jednego z odcinków DR HOUSE-a około trzy lata temu (a napisałam wcześniej półtorej roku temu... czas tak śmiga do przodu, a wydawało mi się, że to było tak niedawno!!!!!), gdzie po raz pierwszy usłyszałam utwór SEVEN DAY MILE... i tak to się zaczęło. Od tamtej pory towarzyszą mi bezustannie (na rowerze też ;-)) i żałuję tylko tego, że tak późno ich , a właściwie GO odkryłam (bo GLEN HANSARD może istnieć bez THE FRAMES, ale THE FRAMES bez GLENA HANSARD-a nie!!!) . Nazwa zespołu nie jest przypadkowa i wiąże się z tym, czym między innymi hobbistycznie kiedyś zajmował się GLEN HANSARD, a mianowicie składaniem rowerów :-D.
O koncercie z listopada 2013 (a napisałam "zeszłorocznym koncercie :-D... kolejna wtopa, a wydawało mi się, że co najwyżej pomyliłam się o parę miesięcy) GLEN-a HANSARD-a przeczytałam parę dni po fakcie... i płakać mi się chciało :-(((. Myślałam, że szybko się w Polsce nie pojawi, a do Wrocławia to pewnie dopiero w następnej dekadzie zawita :-(((. Na szczęście okazało się, że mu się chyba u Nas podobało ;-), bo po około dwa i pół roku (wierzyć mi się nie chce, że tyle czasu minęło :-O!!!!) znowu miał w planach nas odwiedzić :-))!!!. Tym razem duński Mikołaj trzymał rękę na pulsie. Miki dobrze wiedział o czym marzę i co sprawiłoby mi największą radość... i podarował mi bilet na upragniony koncert :-DDDD!!!!!
Na miejsce przyjechałam godzinę przed rozpoczęciem i udało mi się zająć pole position ;-) w odległości około metra od sceny i zaledwie dwóch metrów od GLEN-a :-DDD. Koncert cudowny, wszystko oczywiście na żywo. Brzmienie lepsze niż na płycie. Widać było ogromną pracę całego zespołu. Jestem pod wrażeniem tego co widziałam i słyszałam. Na pewno nie odpuszczę okazji pójścia na następny ich koncert. Ostatnia płyta jest moim zdaniem wspaniała, co oznacza, że jej zakup jest obowiązkowy. Może jestem staroświecka, ale jeśli darzę jakiegoś artystę i jego twórczość szacunkiem to bardzo lubię mieć coś namacalnego... same mp3 mi nie wystarczą :-).
Może ktoś z Was tu dotrze i będzie miał ochotę zobaczyć i posłuchać utworów z ostatniej płyty "Didn't He Ramble"...
https://www.youtube.com/results?search_query=didn't+he+ramble
Polecam film "ONCE" w którym główne role zagrali GLEN HANSARD i MARKETA IRGLOVA.
DOSTALI OSCARA ZA UTWÓR "FALLING SLOWLY"!!!
https://www.youtube.com/watch?v=j6slEoCqDD8
Udało mi się dzisiaj poujeżdżać mojego nowego rumaka... w końcu. Ostatnio nie bardzo byłam w stanie znaleźć dla Niego czas. Moje ludzkie dziecko jest ważniejsze :-)). Wczorajsze plany z kolei spaliły na panewce z innego powodu. Od samego rana czułam łamanie w kościach, ból gardła i ogólne osłabienie... myślałam, że się rozkładam :-(((. Zrobiłam przegląd domowej apteczki i naszprycowałam się lekami. Dzisiaj to samo i kolejna dawka.
I co jak zwykle okazało się najbardziej skuteczne?
TERAPIA ROWEROWA ;-))).
Tak na prawdę zaczęłam szukać jakichkolwiek informacji o THE FRAMES po obejrzeniu jednego z odcinków DR HOUSE-a około trzy lata temu (a napisałam wcześniej półtorej roku temu... czas tak śmiga do przodu, a wydawało mi się, że to było tak niedawno!!!!!), gdzie po raz pierwszy usłyszałam utwór SEVEN DAY MILE... i tak to się zaczęło. Od tamtej pory towarzyszą mi bezustannie (na rowerze też ;-)) i żałuję tylko tego, że tak późno ich , a właściwie GO odkryłam (bo GLEN HANSARD może istnieć bez THE FRAMES, ale THE FRAMES bez GLENA HANSARD-a nie!!!) . Nazwa zespołu nie jest przypadkowa i wiąże się z tym, czym między innymi hobbistycznie kiedyś zajmował się GLEN HANSARD, a mianowicie składaniem rowerów :-D.
O koncercie z listopada 2013 (a napisałam "zeszłorocznym koncercie :-D... kolejna wtopa, a wydawało mi się, że co najwyżej pomyliłam się o parę miesięcy) GLEN-a HANSARD-a przeczytałam parę dni po fakcie... i płakać mi się chciało :-(((. Myślałam, że szybko się w Polsce nie pojawi, a do Wrocławia to pewnie dopiero w następnej dekadzie zawita :-(((. Na szczęście okazało się, że mu się chyba u Nas podobało ;-), bo po około dwa i pół roku (wierzyć mi się nie chce, że tyle czasu minęło :-O!!!!) znowu miał w planach nas odwiedzić :-))!!!. Tym razem duński Mikołaj trzymał rękę na pulsie. Miki dobrze wiedział o czym marzę i co sprawiłoby mi największą radość... i podarował mi bilet na upragniony koncert :-DDDD!!!!!
Na miejsce przyjechałam godzinę przed rozpoczęciem i udało mi się zająć pole position ;-) w odległości około metra od sceny i zaledwie dwóch metrów od GLEN-a :-DDD. Koncert cudowny, wszystko oczywiście na żywo. Brzmienie lepsze niż na płycie. Widać było ogromną pracę całego zespołu. Jestem pod wrażeniem tego co widziałam i słyszałam. Na pewno nie odpuszczę okazji pójścia na następny ich koncert. Ostatnia płyta jest moim zdaniem wspaniała, co oznacza, że jej zakup jest obowiązkowy. Może jestem staroświecka, ale jeśli darzę jakiegoś artystę i jego twórczość szacunkiem to bardzo lubię mieć coś namacalnego... same mp3 mi nie wystarczą :-).
Może ktoś z Was tu dotrze i będzie miał ochotę zobaczyć i posłuchać utworów z ostatniej płyty "Didn't He Ramble"...
https://www.youtube.com/results?search_query=didn't+he+ramble
Polecam film "ONCE" w którym główne role zagrali GLEN HANSARD i MARKETA IRGLOVA.
DOSTALI OSCARA ZA UTWÓR "FALLING SLOWLY"!!!
https://www.youtube.com/watch?v=j6slEoCqDD8
Udało mi się dzisiaj poujeżdżać mojego nowego rumaka... w końcu. Ostatnio nie bardzo byłam w stanie znaleźć dla Niego czas. Moje ludzkie dziecko jest ważniejsze :-)). Wczorajsze plany z kolei spaliły na panewce z innego powodu. Od samego rana czułam łamanie w kościach, ból gardła i ogólne osłabienie... myślałam, że się rozkładam :-(((. Zrobiłam przegląd domowej apteczki i naszprycowałam się lekami. Dzisiaj to samo i kolejna dawka.
I co jak zwykle okazało się najbardziej skuteczne?
TERAPIA ROWEROWA ;-))).
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 57.83km
- Czas 02:20
- VAVG 24.78km/h
- VMAX 46.90km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Piękny początek... koszmarne zakończenie :-((((
Sobota, 6 lutego 2016 · dodano: 09.02.2016 | Komentarze 10
Dzień zaczął się pięknie. Za oknem pogoda jak marzenie. Słoneczko i te widoki. Musiałam bardzo ze sobą walczyć, żeby nie ulec głosom w mojej głowie, które wciąż powtarzały "Rzuć wszystko, zostaw te przyziemne sprawy, siodłaj Rumaka i zasmakuj wolności" ;-))). Uwijałam się jak w ukropie i w końcu wyruszyliśmy :-))).Nie było już tak wcześnie, trasa wymyślona w pośpiechu pomiędzy ubieraniem getrów, a wkładaniem butów z małą zmianą w trakcie pakowania plecaka ;-).
Zaczęliśmy tradycyjnie czyli przez Bąków, Łozinę, Bierzyce, Węgrów, Rzędziszowice, Ludgierzowice i znowu do mojego ukochanego lasu :-). Tym razem bez przystanków i zdjęć, bo trasa miała być dzisiaj trochę dłuższa... wszystko przez tą pogodę i mój wieczny niedosyt rowerowy ;-). Dotarliśmy do Bartkowa i tym razem skręt w prawo przez Grabowno Wielkie do Twardogóry.
Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo niestety dzień jeszcze za szybko się kończy :-(. Posnuliśmy się trochę i tą samą trasą udaliśmy się w stronę domu... i tu zaczyna się przykra część naszej wycieczki :-((.
Było około godziny 17:00 gdy przejeżdżaliśmy przez Bartków. Tak na wszelki wypadek już u wylotu z Twardogóry oprócz wściekłej, jaskrawej kamizelki, z którą w okresie jesienno-zimowym i w nocy się nie rozstaję :-)), jechaliśmy z włączonym oświetleniem. Nic nie wskazywało na to, że za moment magia całego dnia ulegnie zagładzie :-(((.
Zbliżaliśmy się właśnie do dobrze znanego nam skrzyżowania w Bartkowie (wylot z ukochanej leśnej trasy :-)). Z uliczki po prawej stronie wyłonił się samochód. Zmniejszyłam prędkość, bo nigdy nie zakładam, że ktoś mnie puści. Auto przyhamowało i to mnie zmyliło... pojechałam dalej. Poczułam nagle, że już nie panuję nad Mustangiem, potem silny ból z tyłu głowy. Po chwili ocknęłam się leżąc na ulicy!!!! Wstałam, podniosłam rower i przez jakiś czas nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. W przypływie adrenaliny wykrzyczałam co myślę o kobietach za kierownicą i czy zdaje sobie sprawę co mi (nam) zrobiła!!!!! Chyba się bała, bynajmniej nie miała zamiaru uciekać, ale też miała nadzieję, że jakoś rozwiążemy problem same. Podniesionym głosem oznajmiłam, że bez policji się nie obędzie.
Nie wiadomo skąd zaczęły się wyłaniać kolejne osoby. Po kilkunastu minutach czułam się jak rzucona na pożarcie i słyszałam co chwilę komentarze pod moim adresem. Bałam się. Nie miałam jak wrócić. Niunio też był poszkodowany :-((((. Samochód uderzył w nas z prawej strony. Początkowo nawet nie myślałam, że takie obrażenia odniósł.
Przedni amorek z prawej strony na całej wysokości porysowany :-((((.
Wysokiej klasy przednia obręcz (nie jest moja :-((() do centrowania, z wieloma drobnymi otarciami.
Tylna też ucierpiała :-((.
Rama dotkliwie poszkodowana :-(((, całe mnóstwo zarysowań i to jeszcze na napisach :-((((.
Nie wiadomo jeszcze co będzie z korbą :-(((. Przednia przerzutka trochę skrzywiona i obrócona na skutek uderzenia. Łańcuch oczywiście spadł.
Tylna przerzutka też oszpecona :-(((.
Pożyczone skórzane siodełko wysokiej klasy paskudnie zarysowane :-(((((.
Jestem dziwna, wiem... każda, nawet najdrobniejsza rysa na moim ukochanym Rumaku to dla mnie dramat i boli o wiele bardziej niż rany na własnym ciele :-((((. Oczywiście moje nowe getry, bluza i kamizelka też uszkodzone :-((((, a z ukochanych kolczyków rowerowych został tylko jeden, drugi to już pewnie wbity w asfalt, bądź w oponę jakiegoś samochodu :-((((((. Ogólny dramat :-(((((((((((.
Biorąc pod uwagę to, co nas spotkało, że nie mielibyśmy jak wrócić do domu :-((, pozostało mi tylko jedno...telefon do przyjaciela. Był w pracy, a mimo to obiecał, że przyjedzie. Nie wiem jakbym sobie bez Niego poradziła. Okropnie zmarzłam, cała się trzęsłam, nie wiem czy to z powodu wychłodzenia, czy stres zrobił swoje, a może jedno i drugie. Przyjechała w końcu policja. Pewnie miałam oczy jak kot w Shrek-u, bo zaprosili mnie do radiowozu, byli bardzo mili i ciągle mnie pocieszali :-).
Na całe szczęście przyjechał mój Guru Rowerowy :-))) i mogliśmy z poszkodowanym dwukołowym podopiecznym wracać do domu. Bynajmniej nie był to dla nas miły powrót. Atmosfera jak na stypie :-(((. Płakać mi się chciało... i płakałam :-((((((. Mam tylko jednego Mustanga, a wiedziałam, że długa abstynencja wycieczkowa :-(((.
Z tego wszystkiego kask zdjęłam dopiero po wprowadzeniu roweru do garażu... i po tym co zobaczyłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to był bardzo dobry zakup!!!! Posłużył niecały rok, ale dzięki niemu uniknęłam poważnych obrażeń głowy!!!!!
Następny będzie dokładnie taki sam :-). Bez kasku na rower nie wsiadam!!!!
Na tym zdjęciu w miarę widać (zdjęcie jest kiepskie), że uderzyłam prawą stroną głowy. Skorupa kasku po tej stronie jest prawie o połowę węższa od tej samej części po lewej!!!!!!!
Pęknięcie widoczne od wewnętrznej strony.
To jest jasne, że gdybym wiedziała jak ten dzień się zakończy, to pewnie nie wyszłabym z domu. To przykre doświadczenie, ale muszę jak najszybciej przełamać strach i odwiedzić miejsce wypadku. Jeśli teraz tego nie zrobię zawsze będzie gdzieś to tkwiło w mojej głowie i uruchamiało procedurę zapalenia czerwonej lampki, co jest jednoznaczne z nakazem omijania tej okolicy szerokim łukiem... a ja tego nie chce!!!!
Zaczęliśmy tradycyjnie czyli przez Bąków, Łozinę, Bierzyce, Węgrów, Rzędziszowice, Ludgierzowice i znowu do mojego ukochanego lasu :-). Tym razem bez przystanków i zdjęć, bo trasa miała być dzisiaj trochę dłuższa... wszystko przez tą pogodę i mój wieczny niedosyt rowerowy ;-). Dotarliśmy do Bartkowa i tym razem skręt w prawo przez Grabowno Wielkie do Twardogóry.
Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo niestety dzień jeszcze za szybko się kończy :-(. Posnuliśmy się trochę i tą samą trasą udaliśmy się w stronę domu... i tu zaczyna się przykra część naszej wycieczki :-((.
Było około godziny 17:00 gdy przejeżdżaliśmy przez Bartków. Tak na wszelki wypadek już u wylotu z Twardogóry oprócz wściekłej, jaskrawej kamizelki, z którą w okresie jesienno-zimowym i w nocy się nie rozstaję :-)), jechaliśmy z włączonym oświetleniem. Nic nie wskazywało na to, że za moment magia całego dnia ulegnie zagładzie :-(((.
Zbliżaliśmy się właśnie do dobrze znanego nam skrzyżowania w Bartkowie (wylot z ukochanej leśnej trasy :-)). Z uliczki po prawej stronie wyłonił się samochód. Zmniejszyłam prędkość, bo nigdy nie zakładam, że ktoś mnie puści. Auto przyhamowało i to mnie zmyliło... pojechałam dalej. Poczułam nagle, że już nie panuję nad Mustangiem, potem silny ból z tyłu głowy. Po chwili ocknęłam się leżąc na ulicy!!!! Wstałam, podniosłam rower i przez jakiś czas nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. W przypływie adrenaliny wykrzyczałam co myślę o kobietach za kierownicą i czy zdaje sobie sprawę co mi (nam) zrobiła!!!!! Chyba się bała, bynajmniej nie miała zamiaru uciekać, ale też miała nadzieję, że jakoś rozwiążemy problem same. Podniesionym głosem oznajmiłam, że bez policji się nie obędzie.
Nie wiadomo skąd zaczęły się wyłaniać kolejne osoby. Po kilkunastu minutach czułam się jak rzucona na pożarcie i słyszałam co chwilę komentarze pod moim adresem. Bałam się. Nie miałam jak wrócić. Niunio też był poszkodowany :-((((. Samochód uderzył w nas z prawej strony. Początkowo nawet nie myślałam, że takie obrażenia odniósł.
Przedni amorek z prawej strony na całej wysokości porysowany :-((((.
Wysokiej klasy przednia obręcz (nie jest moja :-((() do centrowania, z wieloma drobnymi otarciami.
Tylna też ucierpiała :-((.
Rama dotkliwie poszkodowana :-(((, całe mnóstwo zarysowań i to jeszcze na napisach :-((((.
Nie wiadomo jeszcze co będzie z korbą :-(((. Przednia przerzutka trochę skrzywiona i obrócona na skutek uderzenia. Łańcuch oczywiście spadł.
Tylna przerzutka też oszpecona :-(((.
Pożyczone skórzane siodełko wysokiej klasy paskudnie zarysowane :-(((((.
Jestem dziwna, wiem... każda, nawet najdrobniejsza rysa na moim ukochanym Rumaku to dla mnie dramat i boli o wiele bardziej niż rany na własnym ciele :-((((. Oczywiście moje nowe getry, bluza i kamizelka też uszkodzone :-((((, a z ukochanych kolczyków rowerowych został tylko jeden, drugi to już pewnie wbity w asfalt, bądź w oponę jakiegoś samochodu :-((((((. Ogólny dramat :-(((((((((((.
Biorąc pod uwagę to, co nas spotkało, że nie mielibyśmy jak wrócić do domu :-((, pozostało mi tylko jedno...telefon do przyjaciela. Był w pracy, a mimo to obiecał, że przyjedzie. Nie wiem jakbym sobie bez Niego poradziła. Okropnie zmarzłam, cała się trzęsłam, nie wiem czy to z powodu wychłodzenia, czy stres zrobił swoje, a może jedno i drugie. Przyjechała w końcu policja. Pewnie miałam oczy jak kot w Shrek-u, bo zaprosili mnie do radiowozu, byli bardzo mili i ciągle mnie pocieszali :-).
Na całe szczęście przyjechał mój Guru Rowerowy :-))) i mogliśmy z poszkodowanym dwukołowym podopiecznym wracać do domu. Bynajmniej nie był to dla nas miły powrót. Atmosfera jak na stypie :-(((. Płakać mi się chciało... i płakałam :-((((((. Mam tylko jednego Mustanga, a wiedziałam, że długa abstynencja wycieczkowa :-(((.
Z tego wszystkiego kask zdjęłam dopiero po wprowadzeniu roweru do garażu... i po tym co zobaczyłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to był bardzo dobry zakup!!!! Posłużył niecały rok, ale dzięki niemu uniknęłam poważnych obrażeń głowy!!!!!
Następny będzie dokładnie taki sam :-). Bez kasku na rower nie wsiadam!!!!
Na tym zdjęciu w miarę widać (zdjęcie jest kiepskie), że uderzyłam prawą stroną głowy. Skorupa kasku po tej stronie jest prawie o połowę węższa od tej samej części po lewej!!!!!!!
Pęknięcie widoczne od wewnętrznej strony.
To jest jasne, że gdybym wiedziała jak ten dzień się zakończy, to pewnie nie wyszłabym z domu. To przykre doświadczenie, ale muszę jak najszybciej przełamać strach i odwiedzić miejsce wypadku. Jeśli teraz tego nie zrobię zawsze będzie gdzieś to tkwiło w mojej głowie i uruchamiało procedurę zapalenia czerwonej lampki, co jest jednoznaczne z nakazem omijania tej okolicy szerokim łukiem... a ja tego nie chce!!!!
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 62.40km
- Czas 02:30
- VAVG 24.96km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
W pogoni za siodełkiem :-)
Piątek, 5 lutego 2016 · dodano: 06.02.2016 | Komentarze 5
Dzisiaj miałam właściwie cały dzień dla siebie. Mogłam robić to na co tylko miałam ochotę... a wiadomo na co miałam ;-). Widok za oknem rano nie zachęcał raczej do wyjścia z domu, ale z godziny na godzinę było coraz lepiej. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie ból głowy... jak zwykle o poranku :-((. Jedna tabletka, druga, trzecia... i nic :-((. W końcu pomyślałam, że nie dam sobą manipulować i pokaże kto tu rządzi. Zaaplikowałam czwartą działkę, przebrałam się, spakowałam co trzeba do plecaka i postanowiłam, że wyjdę choćby nie wiem co!!!
Jak już wcześniej pisałam mój wierny towarzysz Mustang jest już leciwy i co chwilę o tym przypomina :-((. Aktualnie zostałam praktycznie bez siodełka. Na szczęście są jeszcze ludzie dobrej woli na tym świecie, którzy wspomagają potrzebujących :-))). Jestem teraz na etapie testowania różnych siedzisk rowerowych... łącznie z dwuosobowymi kanapami ;-))). Dla mnie niestety, od czasu, gdy zaczęłam poznawać tajniki budowy roweru, wszystko stało się bardziej skomplikowane niż wcześniej, a wybór siodełka to życiowa decyzja ;-)!!! Nie wiem ile wody jeszcze upłynie ;-) zanim dokonam zakupu. Pocieszam się tym, że nie tylko ja mam takie dylematy. Przeglądając oferty sprzedaży części rowerowych w internecie można znaleźć całe mnóstwo prawie nowych siodełek, które nie spełniły wymagań dotychczasowych użytkowników... no cóż każde cztery litery są inne ;-).
Dzisiaj właśnie z tego powodu miałam przesiąść się na inne siodełko. Operacja była dość skomplikowana, ponieważ mój dawca narządów rowerowych przebywał akurat poza miejscem zamieszkania i przeszczep miał nastąpić w Godzieszowej ;-).
Z domu wybyliśmy wcześniej, więc postanowiłam, że pogalopujemy z Domaszczyn City przez Bąków do Łoziny i dalej na ile czas nam pozwoli pokręcimy się po okolicy. Pogoda wyżowa, piękne widoki, aż żal nie zrobić zdjęcia... i w sumie zaliczyliśmy tylko Bierzyce i Węgrów.
Musieliśmy wracać do Łoziny, bo miał zaraz nadjechać ambulans i udać się przez Tokary do kliniki w Godzieszowej. Operacja zakończyła się pomyślnie ;-) i pogalopowaliśmy z powrotem do Domaszczyna już samodzielnie. Robiło się późnawo, głowa ciągle mnie ćmiła, ale ja niestety jak nie zrobię przynajmniej 50 km to źle się czuję. Postanowiłam zatem odwiedzić rodziców. Oczywiście staram się unikać miasta i tłoku ulicznego. Im mniej samochodów tym lepiej. Wybraliśmy się więc trasą przez Bukowinę, Pasikurowice, Cienin i zawitaliśmy we Wrocławiu od strony Krzyżanowic.
Wizyta w domu rodzinnym i takie tam krótkie babskie pogaduchy... i zaczęło się robić ciemno. Jeszcze musiałam aptekę w Koronie zaliczyć i prochy kupić. Już na miejscu łyknęłam jednego... jakiś nowy :-). Zanim pozałatwiałam sprawy zakupowe na dworze było czarno, ale rezygnacja z powrotu od strony Krzyżanowic nie wchodziła w grę. Oświetlenie mam na prawdę dobrej klasy i spokojnie można nocami po peryferiach śmigać :-))).
Dzisiaj nie była to co prawda jakaś przemyślana wycieczka. Wyjście raczej z kategorii tych na siłę, żeby skupić się na czymś innym i zapomnieć choć na chwilę o bólu głowy. Pewnie dla osób, które czytają moje wypociny, nie do końca zrozumiałe jest personifikowanie pojazdu dwukołowego ;-). Dla mnie to nie jest już tylko przedmiot. Bardzo mi pomógł przetrwać najgorsze chwile i nie wyobrażam sobie życia bez Niego :-DD!!!!
Jak już wcześniej pisałam mój wierny towarzysz Mustang jest już leciwy i co chwilę o tym przypomina :-((. Aktualnie zostałam praktycznie bez siodełka. Na szczęście są jeszcze ludzie dobrej woli na tym świecie, którzy wspomagają potrzebujących :-))). Jestem teraz na etapie testowania różnych siedzisk rowerowych... łącznie z dwuosobowymi kanapami ;-))). Dla mnie niestety, od czasu, gdy zaczęłam poznawać tajniki budowy roweru, wszystko stało się bardziej skomplikowane niż wcześniej, a wybór siodełka to życiowa decyzja ;-)!!! Nie wiem ile wody jeszcze upłynie ;-) zanim dokonam zakupu. Pocieszam się tym, że nie tylko ja mam takie dylematy. Przeglądając oferty sprzedaży części rowerowych w internecie można znaleźć całe mnóstwo prawie nowych siodełek, które nie spełniły wymagań dotychczasowych użytkowników... no cóż każde cztery litery są inne ;-).
Dzisiaj właśnie z tego powodu miałam przesiąść się na inne siodełko. Operacja była dość skomplikowana, ponieważ mój dawca narządów rowerowych przebywał akurat poza miejscem zamieszkania i przeszczep miał nastąpić w Godzieszowej ;-).
Z domu wybyliśmy wcześniej, więc postanowiłam, że pogalopujemy z Domaszczyn City przez Bąków do Łoziny i dalej na ile czas nam pozwoli pokręcimy się po okolicy. Pogoda wyżowa, piękne widoki, aż żal nie zrobić zdjęcia... i w sumie zaliczyliśmy tylko Bierzyce i Węgrów.
Musieliśmy wracać do Łoziny, bo miał zaraz nadjechać ambulans i udać się przez Tokary do kliniki w Godzieszowej. Operacja zakończyła się pomyślnie ;-) i pogalopowaliśmy z powrotem do Domaszczyna już samodzielnie. Robiło się późnawo, głowa ciągle mnie ćmiła, ale ja niestety jak nie zrobię przynajmniej 50 km to źle się czuję. Postanowiłam zatem odwiedzić rodziców. Oczywiście staram się unikać miasta i tłoku ulicznego. Im mniej samochodów tym lepiej. Wybraliśmy się więc trasą przez Bukowinę, Pasikurowice, Cienin i zawitaliśmy we Wrocławiu od strony Krzyżanowic.
Wizyta w domu rodzinnym i takie tam krótkie babskie pogaduchy... i zaczęło się robić ciemno. Jeszcze musiałam aptekę w Koronie zaliczyć i prochy kupić. Już na miejscu łyknęłam jednego... jakiś nowy :-). Zanim pozałatwiałam sprawy zakupowe na dworze było czarno, ale rezygnacja z powrotu od strony Krzyżanowic nie wchodziła w grę. Oświetlenie mam na prawdę dobrej klasy i spokojnie można nocami po peryferiach śmigać :-))).
Dzisiaj nie była to co prawda jakaś przemyślana wycieczka. Wyjście raczej z kategorii tych na siłę, żeby skupić się na czymś innym i zapomnieć choć na chwilę o bólu głowy. Pewnie dla osób, które czytają moje wypociny, nie do końca zrozumiałe jest personifikowanie pojazdu dwukołowego ;-). Dla mnie to nie jest już tylko przedmiot. Bardzo mi pomógł przetrwać najgorsze chwile i nie wyobrażam sobie życia bez Niego :-DD!!!!
Kategoria od 50 do 70 km