Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
Wpisy archiwalne w kategorii
od 100 do 150 km
Dystans całkowity: | 1860.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 74:06 |
Średnia prędkość: | 25.11 km/h |
Maksymalna prędkość: | 51.68 km/h |
Suma kalorii: | 51053 kcal |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 116.27 km i 4h 37m |
Więcej statystyk |
- DST 106.30km
- Czas 03:49
- VAVG 27.85km/h
- VMAX 51.68km/h
- Temperatura 16.0°C
- Kalorie 3000kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Żmigród trzecie podejście :-)
Piątek, 29 kwietnia 2016 · dodano: 29.04.2016 | Komentarze 6
W końcu udało nam się dzisiaj dotrzeć do Żmigrodu... do centru Żmigrodu :-). Ładna pogoda i w miarę ciepło :-D. Trasa bardzo miła i asfalt jak na około wrocławskie miejscowości całkiem przyzwoity :-)). Widoczki zachęcające do pedałowania :-DD. Szlak wiódł dokładnie przez te same miejscowości co w drugim podejściu, tyle że tym razem przekroczyliśmy 5 i udaliśmy się do centrum... a tam smutny widok :-(. Lata świetności miasteczko ma dawno za sobą. Często budowa obwodnicy i odcięcie od cywilizacji doprowadza do upadku. Stylistyka rodem z PRL-u, tylko samochody zdradzają, że to czasy obecne.
Postanowiliśmy wpaść do jakiejś miejscowej restauracji lub kawiarenki i tu kolejne przykre zaskoczenie. Niestety nie udało nam się znaleźć żadnego lokalu!!! Jedynym tego typu miejscem była stacja Orlen-u.
W drodze powrotnej piękne widoki jak z reklamy Milki :-DD (kolorki krówek tylko bardziej naturalne). Takie piękne mućki, że bez sesji zdjęciowej nie mogło się obyć.
Niedaleko był też byczek. Wolałam jednak nie podchodzić zbyt blisko... to chyba jakaś czarna owca w krowiej rodzinie ;-DD.
Postanowiliśmy wpaść do jakiejś miejscowej restauracji lub kawiarenki i tu kolejne przykre zaskoczenie. Niestety nie udało nam się znaleźć żadnego lokalu!!! Jedynym tego typu miejscem była stacja Orlen-u.
W drodze powrotnej piękne widoki jak z reklamy Milki :-DD (kolorki krówek tylko bardziej naturalne). Takie piękne mućki, że bez sesji zdjęciowej nie mogło się obyć.
Niedaleko był też byczek. Wolałam jednak nie podchodzić zbyt blisko... to chyba jakaś czarna owca w krowiej rodzinie ;-DD.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 124.70km
- Czas 05:01
- VAVG 24.86km/h
- VMAX 43.78km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 3213kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Siłówka do Jawora
Piątek, 22 kwietnia 2016 · dodano: 09.06.2016 | Komentarze 3
Dzisiaj postanowiliśmy zafundować sobie jakiś dłuższy wypad na Mustangach. Był piątek, lekcji nie musiałam na jutro odrabiać, a synusia odbierała ze szkoły babcia. O nerwowym spoglądaniu na zegarek mogłam dzisiaj zapomnieć :-DD!!. Tym razem pognało nas w kierunku Jawora :-D. Zapowiadał się pogodny dzień... jak się potem okazało tylko przez okno. Gdy dotarliśmy na miejsce startu na peryferiach Wrocławia i wysiedliśmy z auta dało się odczuć silny powiew wiatru i niezbyt wysoką temperaturę. W plecaku miałam spodenki i koszulkę z krótkim rękawem... już wiedziałam, że dzisiaj się nie przydadzą.
Ledwo parę kilometrów przejechaliśmy i już postanowiliśmy sobie krótki przystanek zafundować. W domu nie było czasu na jedzenie, jak zwykle w piątkowe poranki bywa ;-)), no i był to niezły pretekst żeby chwilę odpocząć. Już wiedzieliśmy, że dotarcie do celu nie będzie proste :-(.
A oto widoki z naszej stołówki :-)).
Ledwo parę kilometrów przejechaliśmy i już postanowiliśmy sobie krótki przystanek zafundować. W domu nie było czasu na jedzenie, jak zwykle w piątkowe poranki bywa ;-)), no i był to niezły pretekst żeby chwilę odpocząć. Już wiedzieliśmy, że dotarcie do celu nie będzie proste :-(.
A oto widoki z naszej stołówki :-)).
Tak jak wspomniałam na początku z braku czasu postanowiliśmy pominąć przebieżkę po naszej rodzimej metropolii i zacząć od mniej obleganych przez cztery kółka, a co za tym idzie bardziej przyjemnych rejonów. Popedałowaliśmy zatem w kierunku Smolca, i dalej przez Skałkę, Ramułtowice, Budziszów, Rakoszyce, Kulin, Cesarzowice z kolejnym krótkim, wymuszonym przez wiatr, przystankiem w Michałowie.
W oddali widać już kolejna miejscowość do której zawitamy, tym razem to Ujazd Górny.
Przez Jarostów docieramy do A4... eeee nasza trasa lepsza :-D.
Następnie Drogomiłowice... i kolejny krótki przystanek :-)).
Na horyzoncie Marcinowice... i dopadł mnie kryzys :-(. Bałam się, że nie dam rady. Strasznie umęczyła mnie ta ciągła jazda niby lekko pod górę, ale niestety cały czas pod wiatr :-(.
Chwila odpoczynku i parę zdjęć marcinowickiego kościółka :-)).
Kubeczek na pierwszym planie :-D.
W końcu nasza orka została nagrodzona :-DDD. Za sprawą 363 dotarliśmy na miejsce :-DD!!! Powiem szczerze, to był ten wyjazd gdzie po raz pierwszy stwierdziłam, że nie dam rady i chciałam się poddać. Gdyby nie mój przyjaciel i Jego motywacja, to pewnie zrezygnowałabym z dzisiejszych odwiedzin Jawora w połowie drogi i wróciła z podkulonym ogonem do domu. A tak znowu wygraliśmy z Kubkiem i Jawor jest nasz :-DDD!!!!
Parę widoków z centrum :-). Niestety Jawor należy do grona tych miejscowości, których okres "świetności" zatrzymał w epoce PRL-u. Czuć tam powiew minionych czasów w postaci wstawek kompletnie nie pasujących do reszty zabudowań. Niestety na każdym kroku daje znać o sobie fakt, że obecne fundusze są bardzo ograniczone :-(. O renowacji budynków można zapomnieć... smutne :-(.
Tradycyjnie ciach i kawa w restauracji w rynku :-D.
Pożegnaliśmy się z Jaworem, bo czas wracać do domu. Liczyliśmy, że teraz będzie łatwiej, bo może trafi nam się wiatr w plecy, ale gdzie tam. Huśtało nami we wszystkie strony. Czasami zastanawiałam się, czy zepchnie mnie do rowu czy pod nadjeżdżający samochód :-(( (na szczęście nie było dużego ruchu).
Rzepakowe pole rośnie wokół nas... uwielbiam te wiosenne kolory :-DD.
Zdjęcie tego nie oddaje, ale na powitanie Ramułtowice zafundowały przyjezdnym dziursko okropne, głębokie na ponad 10 cm no i te rozmiary!! Chcieli zapaść głęboko w pamięci odwiedzających ;-DD.
Ponieważ mój wpis ma lekuśkie opóźnienie ;-), jak wynika z najnowszych wieści, dziura już nie istnieje. Została zalana świeżutkim asfaltem i przejazd jest bezpieczny :-)).
Ponieważ mój wpis ma lekuśkie opóźnienie ;-), jak wynika z najnowszych wieści, dziura już nie istnieje. Została zalana świeżutkim asfaltem i przejazd jest bezpieczny :-)).
Wycieczka udana i na pewno ją na długo zapamiętam, że względu na wiatrzysko w twarz jakie nam towarzyszyło przez całą drogę :-). Jak to mówią biednemu rowerzyście zawsze wiatr w oczy ;-)). Może następnym razem będzie lepiej, bo na pewno nie był to nasz ostatni wypad do Jawora... to w końcu miejscowość przelotowa w kierunku Jeleniej Góry :-)).
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 105.02km
- Czas 03:58
- VAVG 26.48km/h
- VMAX 44.84km/h
- Temperatura 14.0°C
- Kalorie 2896kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Miał być Żmigród...
Piątek, 15 kwietnia 2016 · dodano: 23.04.2016 | Komentarze 0
Dzień jak co dzień. Jak zwykle wszystko w pospiechu. Musiałam syna odstawić do szkoły. Dzisiaj jechaliśmy naszym osiedlowym dyliżansem i trzeba było nieźle się uwijać żeby się nie spóźnić. Nie wiem jak to możliwe, ale udało się nam zdążyć :-)). Jak widać cuda się zdarzają ;-DD.
W planach była przejażdżka do Żmigrodu. Pogoda była dziwna. Nie było wiadomo czego się spodziewać. Tym razem zaufaliśmy prognozom, w końcu z cukru nie jesteśmy ;-D. Na wszelki wypadek miałam w plecaku kurtkę przeciwdeszczową. Temperatura była coraz wyższa (pedałowanie ociepla atmosferę ;-)) i pojawiło się słoneczko :-)). Patrząc na niebo nie spodziewaliśmy się czarnych chmur :-(.
No i stało się. Awaria korby w szosówce mojego przyjaciela. Mieliśmy niedaleko do mnie do domu, ale próba dokręcenia korby nie powiodła się i konieczna była zamiana szosówki na górala. Całe szczęście, że problem pojawił się blisko domu, a nie gdzieś w połowie drogi...
Wymuszona zmiana planów i postanowiliśmy odwiedzić kawiarnię w Oleśnicy :-D. W sumie to dawno już tam nie byliśmy. Jechało mi się przyjemnie. Asfalt generalnie nie najgorszy, ale wiadomo musiałam bardziej uważać na dziury (tego to u nas nie brakuje ;-)). Nasza trasa tym razem od strony Kiełczowa. Musieliśmy wpaść na chwilę po rower. Dalej przez Śliwice, Pietrzykowice, Brzezią Łąkę, Kątną, Oleśniczkę, Piszkawę, Bystre do Oleśnica Center :-DD.
W planach była przejażdżka do Żmigrodu. Pogoda była dziwna. Nie było wiadomo czego się spodziewać. Tym razem zaufaliśmy prognozom, w końcu z cukru nie jesteśmy ;-D. Na wszelki wypadek miałam w plecaku kurtkę przeciwdeszczową. Temperatura była coraz wyższa (pedałowanie ociepla atmosferę ;-)) i pojawiło się słoneczko :-)). Patrząc na niebo nie spodziewaliśmy się czarnych chmur :-(.
No i stało się. Awaria korby w szosówce mojego przyjaciela. Mieliśmy niedaleko do mnie do domu, ale próba dokręcenia korby nie powiodła się i konieczna była zamiana szosówki na górala. Całe szczęście, że problem pojawił się blisko domu, a nie gdzieś w połowie drogi...
Wymuszona zmiana planów i postanowiliśmy odwiedzić kawiarnię w Oleśnicy :-D. W sumie to dawno już tam nie byliśmy. Jechało mi się przyjemnie. Asfalt generalnie nie najgorszy, ale wiadomo musiałam bardziej uważać na dziury (tego to u nas nie brakuje ;-)). Nasza trasa tym razem od strony Kiełczowa. Musieliśmy wpaść na chwilę po rower. Dalej przez Śliwice, Pietrzykowice, Brzezią Łąkę, Kątną, Oleśniczkę, Piszkawę, Bystre do Oleśnica Center :-DD.
Krótki przystanek w drodze powrotnej za Kątną, żeby uzupełnić płyny :-)).
Wiosna, wiosna... ach to ty :-))
Mimo kiepskiego początku dzień bardzo udany. A w dodatku na widok trzech cyfr przed przecinkiem na liczniku na mojej twarzy pojawił się uśmiech :-DDD.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 128.40km
- Czas 05:33
- VAVG 23.14km/h
- VMAX 40.12km/h
- Kalorie 3395kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Wrocław - etap I Bydgoszcz-Września
Piątek, 8 kwietnia 2016 · dodano: 26.04.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj koniec lenistwa i czas wyruszyć w drogę powrotną do domu. Gdybym napisała, że wiadomość od Dr Furtaka nie zrobiła na mnie wrażenia, to byłaby to wersja bardzo naciągana. Wszystko z rąk mi leciało, miałam fazy ciężkich nocnych przemyśleń i jakoś bynajmniej spać mi się nie chciało. Już pod koniec zeszłego roku wiedziałam, że coś jest nie tak, bo na MRS nie wysyła się bez powodu, ale w głębi duszy wciąż liczyłam na odroczenie wyroku... niestety koniec taryfy ulgowej. Czeka mnie biopsja i okaże się co tym razem wyrosło. Mam nadzieję, że nie będzie to jakaś wredna menda :-(.
Przespałam zaledwie parę godzin, przede mną ponad setka do przepedałowania, a bynajmniej wypoczęta to nie byłam. Wczorajsza wiadomość trochę mnie przybiła i miałam wątpliwości czy w ogóle dam radę wrócić na rowerze, ale jeden rzut oka na mojego Kubka i już wiedziałam, że o powrocie pociągiem nie ma mowy :-DD!!!
Czułam już prawie w każdej części mojego ciała przejechane kilometry. Nie był to jednak mój pierwszy taki dłuższy wypad i wiedziałam, że najgorszy dla mnie jest początek, potem będzie z górki :-). Trasa już była zaplanowana. Tym razem wiedziałam, że nie będę musiała przecierać nowych szlaków na polach, bagnach i budować mostów, żeby przeprawić się przez rzekę ;-))). Trasy proponowane przez Google Maps w wersji dla rowerzystów to porażka!!! Koniecznie muszę reanimować Sygic-a po powrocie. Jeszcze drobna kosmetyka dwukołowego przyjaciela. Podstawowe poranne czyszczenie ze smarowaniem łańcucha :-). Potem ostatni rzut oka, czy oby wszystko zabraliśmy.
Jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, czy jakoś tak :-). Metraż naszego bydgoskiego "apartamentu" w tej sytuacji okazał się zaletą, dużej powierzchni do przetrząśnięcia to bynajmniej nie mieliśmy (9m2 max z łazienką!!!), a patrząc na jego "wystrój" nie było szkoda go opuścić.
I w końcu wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu... obyśmy dali radę ;-)). Z Bydgoszczy kierowaliśmy się drogą 223 w stronę Trzcińca, a potem do miejscowości Ciele. Dalej popedałowaliśmy wzdłuż A2 do Brzozy i zjazd na 254 do Mogilna.
Przespałam zaledwie parę godzin, przede mną ponad setka do przepedałowania, a bynajmniej wypoczęta to nie byłam. Wczorajsza wiadomość trochę mnie przybiła i miałam wątpliwości czy w ogóle dam radę wrócić na rowerze, ale jeden rzut oka na mojego Kubka i już wiedziałam, że o powrocie pociągiem nie ma mowy :-DD!!!
Czułam już prawie w każdej części mojego ciała przejechane kilometry. Nie był to jednak mój pierwszy taki dłuższy wypad i wiedziałam, że najgorszy dla mnie jest początek, potem będzie z górki :-). Trasa już była zaplanowana. Tym razem wiedziałam, że nie będę musiała przecierać nowych szlaków na polach, bagnach i budować mostów, żeby przeprawić się przez rzekę ;-))). Trasy proponowane przez Google Maps w wersji dla rowerzystów to porażka!!! Koniecznie muszę reanimować Sygic-a po powrocie. Jeszcze drobna kosmetyka dwukołowego przyjaciela. Podstawowe poranne czyszczenie ze smarowaniem łańcucha :-). Potem ostatni rzut oka, czy oby wszystko zabraliśmy.
Jak to mówią, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, czy jakoś tak :-). Metraż naszego bydgoskiego "apartamentu" w tej sytuacji okazał się zaletą, dużej powierzchni do przetrząśnięcia to bynajmniej nie mieliśmy (9m2 max z łazienką!!!), a patrząc na jego "wystrój" nie było szkoda go opuścić.
I w końcu wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu... obyśmy dali radę ;-)). Z Bydgoszczy kierowaliśmy się drogą 223 w stronę Trzcińca, a potem do miejscowości Ciele. Dalej popedałowaliśmy wzdłuż A2 do Brzozy i zjazd na 254 do Mogilna.
Kubek już zmęczony, odpoczywa ;-DD.
Z Mogilna pokierowaliśmy się w stronę 15. Dzisiaj nawet nie było aż
takiego ruchu, a tak poza tym to mieliśmy do pokonania zaledwie około 1
km i uciekaliśmy w stronę Wydartowa :-). Tutaj spędziliśmy więcej czasu, bynajmniej nie dlatego, że aż tak nam się podobała okolica ;-)). Pogubiłam się i zaliczyłam parę dodatkowych km. Kolejny raz Google Maps pokierowało mnie w stronę kompletnej dziczy. Miałam chyba nowe szlaki rowerowe przecierać ;-). Poratowaliśmy się jak zwykle wysyłając informację o naszej aktualnej pozycji do przyjaciela. Po chwili otrzymaliśmy mapkę z nowa trasą :-DD. Dalej poszło już łatwo, bez większych niespodzianek :-DD.
Aktualna trasa wiodła przez Kieszkowo i Niewolno (chyba na prawdę rowerzystów tam nie chcą ;-)) skąd dotarliśmy do Trzemeszna. Tam zrobiliśmy sobie krótki przystanek. Musiałam trochę odpocząć, chociaż na chwilę zdjąć balast z pleców i rozprostować kości, no i coś zjeść :-)). Kosztem redukcji paru albumów mp3 udało się też parę zdjęć zrobić :-DD.
Poniżej Bazylika Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła, której korzenie sięgają pierwszej połowy XII wieku, wielokrotnie przebudowywana.
Aktualna trasa wiodła przez Kieszkowo i Niewolno (chyba na prawdę rowerzystów tam nie chcą ;-)) skąd dotarliśmy do Trzemeszna. Tam zrobiliśmy sobie krótki przystanek. Musiałam trochę odpocząć, chociaż na chwilę zdjąć balast z pleców i rozprostować kości, no i coś zjeść :-)). Kosztem redukcji paru albumów mp3 udało się też parę zdjęć zrobić :-DD.
Poniżej Bazylika Wniebowzięcia NMP i św. Michała Archanioła, której korzenie sięgają pierwszej połowy XII wieku, wielokrotnie przebudowywana.
Do Bałtyku daleko, a tu latarnie postawili ;-))??? Pewnie to dla rowerzystów ;-DD. Ech niestety to nie latarnia :-((, tylko wieża ciśnień. Wzniesiono ją w 1905 roku i pomimo nie młodego wieku nadal pełni swoją rolę. To dzięki niej możliwe jest zaopatrywanie okolicznych mieszkańców w bieżącą wodę.
Po restarcie sił w Trzemesznie obraliśmy kierunek przez Krzyżówkę do Witkowa. Naszym punktem docelowym na dzisiaj był oczywiście Hostel Azymut we Wrześni :-DD. Zmęczenie dawało już znać o sobie ze zdwojoną siłą. Ostatnie 20 km to już zaliczone na autopilocie. Po ciężkim dniu miło było wrócić w pewne, sprawdzone miejsce bez ryzyka negatywnych niespodzianek :-)).
Na dzisiaj to już na prawdę koniec. Mam nadzieje, że jutro to już wszystko pójdzie prosto i bez żadnych losowych zakrętów ;-D. Przydrożne znaki na to wskazują ;-DD. Moja kondycja już dosyć mocno szwankuje. Coraz bardziej czuję lewe kolano. Najprawdopodobniej z Wrześni wrócimy pociągiem. Poza tym pogoda ma się pogorszyć. Im bliżej Wrocławia tym więcej opadów :-(.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 129.10km
- Czas 05:31
- VAVG 23.40km/h
- VMAX 44.14km/h
- Kalorie 3494kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Bydgoszcz - etap II Września-Bydgoszcz
Środa, 6 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 5
Dzisiaj krótszy dystans do pokonania i dzięki temu jakieś takie optymistyczne nastawienie :-)). Nie zrywałam się za wcześnie z łóżka. Nie musiałam synusia odstawiać do szkoły i mogłam sobie trochę poleniuchować ;-D. Przyznam, że wczorajszy dzień nie był dla mnie łatwy. Masa plecaka zrobiła swoje, bolały mnie plecy w dolnej części kręgosłupa i ramiona. Pedałowanie przez tyle godzin też dało się odczuć w udach, kolanach i łydkach. Wiedziałam, że dzisiaj średnia nie będzie bynajmniej rekordowa, ale przecież to nie był wyścig, chodziło o bezpieczne dotarcie do celu.
Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Września Center :-D. Nie miałam zbyt dużo czasu,ale jeszcze na pewno nie raz tu będę :-))...Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Jeszcze tylko jedno portretowe Kubka... i ruszamy dalej :-)).
Wiosna to najpiękniejsza i chyba z największym utęsknieniem oczekiwana pora roku. Widok za oknem przepełniony soczystymi barwami. Docierające z zewnątrz dźwięki i zapachy. Wszystko to sprawia, że z większym optymizmem patrzymy na dzień jutrzejszy :-DDDD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Piękny, drewniany kościół św. Jakuba w Niechanowie z 1776 roku. Nie można tak po prostu przejechać obok i choć na chwilę się nie zatrzymać... i była ta chwila :-). Z resztą zobaczcie sami :-)...
I znowu powiew wiosny :-))...
I jeszcze to niebo... było w nim coś magicznego.
W bliskim sąsiedztwie kościoła pałac z 1785 roku.
Dalej przez Witkowo i Folwark obraliśmy kierunek na Trzemeszno. Na początku zapowiadało się miło i przyjemnie...
Po opuszczeniu terenów cywilizowanych przebieżka po dziczy. Najpierw jeszcze wąziutką drogą asfaltową :-)).
Wiem, że znowu się powtarzam... ale jak tu się nie zachwycić takim niebiańskim widokiem ;-)).
Koniec asfaltu i dalsza trasa to już leśnymi ścieżkami :-DD.
Kubek musiał chwilę odpocząć :-DD. Nie przyzwyczajony chłopak do takich maratonów ;-DD.
Trafiliśmy na brzózki :-)).
Jeszcze plażowanie ;-DD.
Po niezbyt miłym fragmencie trasy (zbyt piaszczysty teren i ciężko się nam jechało :-(() w końcu dotarliśmy do Trzemeszna. Pojawiły się pierwsze problemy z korzystania z Google Maps. Po telefonie do przyjaciela okazało się, że musimy kierować się na miejscowość Niewolno. Najwidoczniej niewolno do Niewolno wjeżdżać na rowerze ;-))???
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
Po wjeździe do Bydgoszczy trochę kluczenia w poszukiwaniu miejsca naszego noclegu i w końcu dotarliśmy na miejsce. Nie wiedzieć czemu, ale po tym czego zasmakowaliśmy we Wrześni spodziewaliśmy się czegoś, delikatnie mówiąc, bardziej komfortowego... ale o tym to później.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 106.60km
- Czas 04:03
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 2729kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Czasówka z podjazdami :-)
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 1
He He i jednak to nie był prima aprilis. Pan doktor którego poznałam dzień wcześniej odezwał się i zaproponował wspólny wypad na rowerkach jeszcze tego samego dnia... a dzisiaj udało nam się pośmigać wspólnie :-D. No z tym pośmigać to przesadziłam... ja to cienki bolek jestem szczególnie na podjazdach. Mój nowy kolega przegonił mnie chyba po wszystkich najwyższych pagórkach dostępnych w promieniu 20 km od Domaszczyna :-D. Zaliczyliśmy całe mnóstwo krętych uliczek, nawierzchnie asfaltowe różnej maści, ale też wybrukowany otoczakami dość mocny podjazd. Taka namiastka wszystkiego :-)). Na początku jeszcze jakoś dawałam rade, ale no cóż moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Po kolejnym żmudnym podjeździe przyszedł kryzys i zostawałam już coraz częściej w tyle. Miły człowiek, nie chciał mi mówić wprost, że dużooo w tej materii nas dzieli Przeze mnie Jego tempo bardzo spadło. No cóż daleko mi do Niego... jeździł kiedyś wyczynowo.
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Kategoria od 100 do 150 km