Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy SADE.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

od 100 do 150 km

Dystans całkowity:1860.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:74:06
Średnia prędkość:25.11 km/h
Maksymalna prędkość:51.68 km/h
Suma kalorii:51053 kcal
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:116.27 km i 4h 37m
Więcej statystyk
  • DST 104.30km
  • Czas 04:29
  • VAVG 23.26km/h
  • VMAX 49.27km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Kalorie 2978kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Ukochanymi leśnymi szlakami...

Niedziela, 11 września 2016 · dodano: 09.10.2016 | Komentarze 3

Nie liczyłam, że uda mi się tego dnia gdziekolwiek wyjść. A jednak się udało :-DD. Chłopaki wybyli do cywilizacji. Pogoda na dworze piękna. Było jasne, że nie będziemy z Kubkiem siedzieć w domu. Taka okazja może się szybko nie powtórzyć...

Oczywiście wybrałam snucie się po lasach :-DD.

Leśne blokowisko ;-DD.

Dostawa mięsa ;-DD.

Pełno rdzawych liści dookoła... trudne czasy dla cyklistów nadchodzą :-(.

Trawiasty stojak rowerowy ;-DD...
... a poniżej odmiana piaszczysta ;-DD.

Kubisław w brzozowym gaju ;-)).

Gdzieś tu najprawdopodobniej zgubiłam kartę do bankomatu :-((. W sumie dobrze, że w lesie, a nie w autobusie lub tramwaju :-O.
Jak na nizinne warunki to całkiem fajne pagórki były :-)).


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 111.90km
  • Czas 04:31
  • VAVG 24.77km/h
  • VMAX 48.85km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 3173kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Już wiem dokąd zmierzam... :-DD

Sobota, 27 sierpnia 2016 · dodano: 04.09.2016 | Komentarze 4

Po dzisiejszym dniu wszystko stało się dla mnie jasne... w końcu zrozumiałam co kocham :-D. Ten dzień był tak zwanym dniem zwrotnym w mojej rowerowej pasji. W końcu uświadomiłam sobie co tak na prawdę sprawia mi przyjemność i czego mi brakowało. Co wzbudzało lekki niedosyt i powodowało, że nie do końca czułam, że moje oczekiwania zostały spełnione, nawet na szlakach górskich. Teraz już wiem... niestety za duża ilość ludzi przypadająca na metr kwadratowy. Właściwie to najszczęśliwsza jestem wtedy gdy w ogóle nikogo nie ma. Gdy jesteśmy tylko my... tzn. ja i Kubek :-D. Oczywiście bez przesady, mam świadomość tego, że kontakt z ludźmi jest jak najbardziej wskazany i na bezludną wyspę się nie przeprowadzę :-). Jednak bynajmniej nie jestem zwierzęciem stadnym i czasami tęsknię za samotnością, co nie wszyscy rozumieją... :-(.
Tak było właściwie odkąd pamiętam. Już w dzieciństwie wolałam stać z boku, nigdy nie byłam duszą towarzystwa, nie miałam ambicji zajmowania kierowniczego stanowiska, ani bycia sławną osobą w centrum zainteresowania. Lubiłam być w cieniu. Ogromny wpływ na moje umiłowanie samotności miała też choroba...

Cholerny ból głowy ustąpił i wiedziałam, że dzisiaj zrobię w końcu to co chodziło za mną już od dawna. Dzisiaj to będzie moja wyprawa. Nie obchodziło mnie co powiedzą inni. Nie miało znaczenia czy dobrze wybrałam trasę, czy nie okaże się, że to kiepski pomysł. Dzisiaj miało być tak jak ja chcę i koniec kropka (tupnięcie nogą ;-)). Chciałam w końcu na jak najdłużej zjechać z asfaltu. Chciałam do lasu, na pola, tam gdzie szansa spotkania samochodu jest nikła... i udało się :-DDD!!!!
Na początku zaczęło się nieśmiało, bo fragmentem mojego ukochanego pagórkowania, potem to już coraz bardziej nieznany dla mnie teren i coraz mniej utwardzona nawierzchnia :-DD. Cudowne drogi po lesie (kocham las :-DDD), momentami piasek bardzo sypki, że nie da się jechać, gdzieniegdzie bardzo błotniście, że koło zostaje zassane i po prostu przestaje się obracać. Były też rejony prawie nieodwiedzane, bo porośnięte wysoką trawą, gdzie jak okiem sięgnąć  nic nie wskazywało, że w ogóle gdzieś prowadzą, jedynie mapa w garminie wskazywała, że kierunek jest poprawny :-D. Po drodze mijałam całe mnóstwo tajemniczych, bajkowych ścieżek, które kusiły żeby zboczyć z wyznaczonej na dziś trasy...

Coraz bardziej oddalam się od szosy. Po paru skokach w bok ;-) w głowie zrodziła się myśl o zakupie szerszego ogumienia z bardziej agresywnym bieżnikiem :-D.

Na początku jeszcze asfalt.

Potem polne drogi :-)).

Dziko rosnąca jabłonka i pyszne, soczyste jabłka :-DDD.

Lasy, piaszczyste drogi, cisza, spokój, jedynie szum drzew i odgłosy wydawane przez zwierzęta.  Żadnego samochodu... cudowne klimaty :-DDDD.

Droga przeciwpożarowa no i niestety pojawiły się auta. Minął nas jeden jeep i jakieś dwie leciwe osobówki. Nówki wypachnione po myjni pewnie tu nie bywają ;-D.

Była też piaskownica dla dużych chłopców ;-D...

... i kopareczka słusznych rozmiarów ;-D.

Potem znowu las ze "ścieżką" wytyczoną przez jakiś ciężki sprzęt. Momentami nie dało się już jechać i musieliśmy trochę pokombinować jak się dalej przedrzeć :-DDDD. Sama radość z takich urozmaiceń, a nie tylko cały czas równy, monotonny asfalt.
Jak okiem sięgnąć stosy pościnanych drzew. Taaa, aż ciśnie się na usta słynne hasło "Chrońmy zieleń" ;-).

Byłam już głodna. A tu takie zdrowe mięso biegało ;-D.

Jeden ze stawów w drodze do Żmigrodu.

Ja tam za rybkami nie przepadam. W upalny dzień tym bardziej na nic smażonego nie miałam ochoty. Zadowoliłam się w "Rybce" płynem z lodówki i sernikiem na zimno (znowu ciacho ;-)).

Ponownie odwiedziliśmy pałac w Żmigrodzie. Przyznam się, że tym razem złamałam zakaz i weszłam na teren ogrodów z rowerem. Nikt nie zwrócił mi uwagi. Pewnie chodzi o piratów drogowych na dwóch kółkach, którzy maja gdzieś ścieżki dla rodzin z dziećmi i place zabaw. 

Poniżej widok na grody okalające pałac. Czyż nie są piękne :-D?

Ściana boczna pałacu i Pomnik Przyrody, leciwy dąb szypułkowy "Melchior". Jego wiek szacowany jest na około 390 lat... wiele przeżył i należy mu się szacunek.

Ruiny pałacu. Ściana przednia.

Fragment ściany frontowej z wejściem głównym.

Stalowa konstrukcja zabezpieczająca przed zawaleniem ściany frontowej.

Wnętrze pałacu.

Wnętrze pałacu.

Wnętrze pałacu na parterze. W podziemiu znajduje się restauracja. Nie wiem co oferują w menu. Dzisiaj miałam ochotę jedynie na coś zimnego... kupiłam lody :-)).

Dzisiejszy dzień jak dla mnie rewelacyjny :-DDD!!!! W końcu zasmakowałam jazdy po różnych nawierzchniach i w dodatku w większości pod parasolem drzew :-D. Takie klimaty mi właśnie odpowiadają :-D. Wróciłam do domu okurzona i szczęśliwa :-DD. Mam nadzieję, że jeszcze w tym roku zdarzy mi się choć jeden taki dzień w ciągu weekendu, pogodny, bez bólu głowy i cały tylko dla mnie :-D. Ech coś dużo zmiennych się pojawiło... nie będzie łatwo:-/.


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 119.90km
  • Czas 04:35
  • VAVG 26.16km/h
  • VMAX 46.96km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Kalorie 3363kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trochę Doliną Baryczy :-)

Niedziela, 14 sierpnia 2016 · dodano: 07.10.2016 | Komentarze 1

Tym razem postanowiłam pozwiedzać rejony na prawo od Milicza. Pogoda była piękna, zieleń soczysta, cieplutko... będzie mi tego strasznie brakowało :-(. To już bardzo zaległy wpis i nie wiem czy ktoś poza mną tu zajrzy, ale mi właśnie takie zdjęcia pomagają przetrwać jesienną zgniliznę i mroźną zimę... ech byle do wiosny.

takie polowanie na zwierzynę mi się podoba :-DD.

Ukochane mućki z boćkami w tle :-D.

Tradycyjnie lody w ryneczku w Miliczu :-)).



Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 102.58km
  • Czas 04:22
  • VAVG 23.49km/h
  • VMAX 47.30km/h
  • Kalorie 2730kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wakacje dzień 4 -Zapusta-Zgorzelec/Gorlitz i...

Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 11.09.2016 | Komentarze 2

... i prawie Zittau :-\. Ach jakiś taki niedosyt był :-). Patrzyłam w Gorlitz na drogowskazy i jakieś głosy w głowie kazały mi podążać w tamtą stronę. Jedynie zdrowy rozsądek nakazywał nie przesadzać. Po ostatnich niemiłych doświadczeniach i przedawkowanych tabletkach moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia :-(.
Trochę ćmiła mnie głowa... jak zwykle. Wiedziałam, że na pewno na liście miejsc, które mieliśmy zamiar dzisiejszego dnia odwiedzić była apteka. Pogoda była bardzo ładna w porównaniu z ostatnimi porankami, ale niczego nie można było być pewnym. Plany nie były jakieś ambitne... nie chciałam się znowu rozczarować :-\.
Trasa bardzo przyjemna :-D. Górzysto-pagórkowatymi serpentynami (wyższe i w większym zagęszczeniu niż na nizinach :-)) przez malowniczo położone wioski i wioseczki zmierzaliśmy w kierunku Zgorzelca, a właściwie Gorlitz. Różnica pomiędzy nami , a naszym zachodnim sąsiadem ciągle robi na mnie wrażenie. Wiem dobrze, że i tak zrobiliśmy duże postępy, w porównaniu z tym co było 30  czy 20 lat temu, ale nadal Niemcy to Niemcy "Ordnung muss sein". Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby Polska kiedykolwiek tak wyglądała i nie chodzi tu już o środki finansowe jakimi dysponujemy, ale o nasze nawyki i podejście do wielu spraw. U nas jedno ze słynnych powiedzonek "Z tego się nie strzela" jest nadal czynnie wcielane w życie ;-D.


Ta posiadłość została sprzedana. Nie znam co prawda ceny zakupu, ale i tak podziwiam właściciela za odwagę :-).

Jedna z ulic przygranicznych Zgorzelca.

A tu już z Kubkiem przekraczamy granicę i widok na Gorlitz.

Świetny sposób na zaproszenie do odwiedzenia restauracji w głębi bocznej uliczki. Wesoła postać, obok której nie da się przejść nie przystając chociaż na chwilę, trzymająca menu :-).

Główna aleja Gorlitz.

Jedna z bocznych ulic centrum Gorlitz.

Boczna, wąska uliczka.

Stare kamienice, drobiazgowo odrestaurowane, cieszą oko i nie pozwalają przejść obok nich obojętnie :-).

To jest dopiero krążownik szos :-D.

Drogowskaz na Zittau. Ech kusiło mnie okrutnie... tylko 45 km.

Widok na Gorlitz z restauracji w Zgorzelcu.

No i dałam się skusić. Właściwie to wiedziałam, że do Zittau to dzisiaj nie dojedziemy, bo już nie było tak wcześnie, ale wspominając ubiegłoroczną wycieczkę nie potrafiłam się powstrzymać :-).  Nie miałam żadnej mapy ze ścieżkami rowerowymi i po kilku skrętach w ciemno już zaczęłam wątpić w sens tej trasy powrotu. Główną ulicą nie chciałam jechać :-(. Dostrzegłam jakiegoś rowerzystę w pobliżu i pomyślałam, że może mi pomoże. Okazało się, że do porozumiewania się pozostawał nam tylko język migowy :-(. Najważniejsze co udało nam się ustalić to to, że oboje zmierzaliśmy do Zittau, a to już było coś :-D. Niemiec, pan grubo po pięćdziesiątce okazał się być bardzo sympatyczny i miał rewelacyjną kondycję... na początku ledwo mogłam za Nim nadążyć :-O!!  Po drodze zaliczyliśmy krótki postój w lodziarni. Nie udało mi się go przekonać, żeby nie fundował mi lodów (nie miałam przy sobie EUR). Właścicielka miała z nas niezły ubaw :-D. We wspólnym towarzystwie dojechaliśmy do Ostritz do Klasztoru Marienthal.


Musiałam się niestety z przemiłym, niemieckim towarzyszem pożegnać :-(. Chyba Jemu też podobała się nasza wspólna wycieczka, bo posmutniał i tłumaczył, że On tylko na chwilę jedzie do Zittau i wraca z powrotem do Gorlitz. Pokazałam Mu jednak, że moim celem nie jest Zgorzelec, a trochę dalej położona maleńka Zapusta. Chyba zrozumiał... i każde z nas popedałowało w swoim kierunku. Postanowiłam cofnąć się do dawnego przejścia granicznego w Radomierzycach. Po paru kilometrach czułam, że jestem w rodzimym kraju ;-D. Skończyły się równe jak stół, monotonne niemieckie szlaki rowerowe ;-). Postanowiłam, że dotrzemy do naszej posiadłości od strony Leśnej z krótkim postojem w Biedronce. Byłam okropnie głodna, a w "lodówce" pustki ;-D. Potem jeszcze już po ciemku strome podjazdy krętymi serpentynami (myślałam, że zaliczę zgon :-O) i dotarliśmy do Zapusty.

Dzisiejszy dzień bardzo udany, bez panowania bólu głowy :-DDD!!! Pokonana trasa znacznie dłuższa od początkowych zamierzeń. Pogoda w końcu była łaskawa i oszczędziła nam negatywnych niespodzianek :-D.Mam nadzieję, że dwa ostatnie dni wakacji uda mi się w pełni wykorzystać pomijając stosowanie dopalaczy ;-).


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 115.70km
  • Czas 04:50
  • VAVG 23.94km/h
  • VMAX 40.05km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 3096kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zamek w Urazie i wojnowicka Wenecja :-D

Piątek, 29 lipca 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 2

Miałam dzisiaj dzień wolny. Głowa mnie nie bolała :-D. Postanowiłam nie marnować okazji i wybrać się na jakąś wycieczkę. No i zaczęłam się zastanawiać gdzie by tu pojechać. Tym razem wywiało mnie z Kubkiem na zachód ;-). Postanowiliśmy odwiedzić Zamek w Urazie i Zamek na wodzie w Wojnowicach. Pomysł zrodził się po odwiedzeniu bardzo ciekawej strony internetowej zamkipolskie.pl (szczerze polecam i wielkie dzięki dla autora strony pana Jacka Bednarka :-))!!) Plany jak na mnie były ambitne, ale piękna pogoda i dobre samopoczucie dopingowały do działania :-D.

W Strzeszowie przypadkiem natknęliśmy się na piękny, malutki Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Jeśli się dobrze przyjrzysz to na zdjęciu poniżej, w prawym dolnym rogu dostrzeżesz Kubka :-D!

Ta wycieczka do Urazu nawet u tak zapominalskiej osoby jak ja na zawsze pozostanie w pamięci, a wszystko za sprawą poważnego "urazu psychicznego" jakiego dostarczyła mi niewinnie wyglądająca polna droga. Zaliczyłam kąpiel moim świętym rumakiem w takim bagnie, że wyć mi się chciało :-(. Myślałam, że na tym etapie wycieczka się już skończy. Jeszcze tak zabłoconego roweru to nigdy nie miałam. Amortyzator i przedni hamulec były całkowicie pokryte warstwą idealnie zmieszanej błotnistej mazi :-O!!! Koła powlekała taka warstwa gliny, że przestały się obracać. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jazda była po prostu niemożliwa. W akcie desperacji zaczęłam myć rower wodą z pobliskiej kałuży za pomocą butelki po napoju energetyzującym (teraz to mi się śmiać chce jak sobie o tym pomyślę :-D). To niesamowite, ale udało mi się doprowadzić Kubka do stanu używalności :-))!! Mało tego, po czymś takim hamulce hydrauliczne chodziły idealnie, nie było słychać żadnego tarcia. No łańcuchu i korbie piach pozostał, ale i tak nie było aż tak źle po tak obfitej kąpieli błotnej :-O!! Wytrzymałość osprzętu mojego roweru i jego działanie  w trudnych warunkach bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły :-DD. Strasznie żałuję, że nie zrobiłam Kubkowi żadnego zdjęcia. Niestety na początku szok, panika i brak racjonalnego myślenia wzięły górę :-).
Na podeszwach miałam taką warstwę gliny, że o wpięciu w bloki mogłam jedynie pomarzyć :-O!!

Taaa Uraz... po błotnej kąpieli to mi już chyba "uraz" do tej trasy do końca życia pozostanie ;-D.

Poniżej jeden z celów naszej dzisiejszej podróży Zamek w Urazie. Niestety ma już nowego właściciela i cały teren otoczony jest ogrodzeniem.  Na domiar złego bogata roślinność uniemożliwia obejrzenie ruin zamku z bliska :-(. Kolejne próby uwiecznienia zamku na zdjęciu kończyły się niepowodzeniem :-(. Na szczęście od bardzo miłych tutejszych mieszkańców dowiedziałam się jak można temu zaradzić :-).

Z Urazu jest już bardzo blisko do Brzegu Dolnego. Postanowiliśmy na chwilę zboczyć z trasy i odwiedzić centrum :-D.

Trochę pobłądziliśmy, ale ostatecznie dotarliśmy z Kubciem do Wojnowic i Zamku na wodzie. Nie jest wielki, właściwie to mały zameczek, ale jest w nim jakaś magia. Taka nasza dolnośląska namiastka Wenecji  :-). Ładnie odrestaurowany zamek otacza park z licznymi ławkami, a wewnątrz znajduje się kawiarnia. Szczerze polecam :-D!!

Po drodze do domu postanowiłam jeszcze zawitać do rodziców i odwiedzić braciszka, no i oczywiście opowiedzieć o mojej dzisiejszej wyprawie :-D... a było o czym opowiadać. Moim zdaniem bardzo udany dzień, ciekawa, przyjemna dla rowerzysty trasa z licznymi atrakcjami :-D!!


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 104.60km
  • Czas 04:07
  • VAVG 25.41km/h
  • VMAX 45.74km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Kalorie 2875kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Odwiedziny Namysłowa :-D

Środa, 13 lipca 2016 · dodano: 15.07.2016 | Komentarze 2

W zeszłym roku dwa razy zawitałam w Namysłowie i powiem szczerze lubię wracać do miejsc, które miło mi się kojarzą, a Namysłów do takich należy :-)). Tym razem postanowiliśmy wybrać trasę bardziej dziką, jak na górale przystało ;-D... i było suuuper :-DDD. A i jeszcze jedna ważna wiadomość, dla mnie rewelacyjna... DZISIEJSZY DZIEŃ BEZ BÓLU GŁOWY :-DD!!!!

Zaczęliśmy wyprawę bagniście ;-DD. Zdjęcia specjalnie dla ZARAZKA :-DD.

Były też prawdziwki :-DD.

Część trasy polnymi drogami :-DD.

Żniwa blisko :-D...

Poczciwa, łagodna mućka :-D. Można było blisko podejść. Patrzyła z zainteresowaniem :-).

I dokręciliśmy do Namysłowa :-DD.

Widok na rynek.

A tu zasłużona kawa i obiadokolacja :-D.

Pogoda była dzisiaj niezbyt pewna. Ociągałam się z powrotem do domu i dzięki mnie ;-), aby uniknąć burzliwej drogi do domu, zrobiliśmy parę kilometrów więcej :-). Jak się potem okazało to była bardzo dobra decyzja, bo ani jedna kropelka deszczu na nas nie spadła :-)). Powrotna trasa też nie taka zła, bo drogi szybkiego ruchu udało się nam ominąć.


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 128.40km
  • Czas 04:39
  • VAVG 27.61km/h
  • VMAX 47.12km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Kalorie 3704kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Trzy cyferki przed przecinkiem :-DDD

Niedziela, 3 lipca 2016 · dodano: 08.07.2016 | Komentarze 2

Wczorajsza sobota na pewno nie należała do udanych. I tak cieszę się, że ostatecznie nie spędziłam całego dnia w domu zamroczona lekami. Ten poranek też nie zaczął się zbyt dobrze. Powiem szczerze obawiałam się, że zwiastuje tylko sobotnią powtórkę :-((, a dzisiejszy dzień miałam w końcu cały dla siebie, a to nie zdarza się zbyt często. Postanowiłam obejść się bez tabletek i zająć planowaniem trasy. Już od dawna chodziła mi po głowie. Kocham snuć się po lasach, a ostatnie temperatury wręcz zachęcają do zaszywania się pod osłoną drzew i korzystania z naturalnej klimy :-)... a ta nigdy nie zawodzi :-DD. Tym razem ból głowy też odpuścił, ale skutki uboczne w postaci ogólnego zmęczenia dawały znać o sobie. Malownicze widoki jednak całkowicie rekompensowały drobne niedogodności ;-D.

Ryneczek w Miliczu :-D.

Oczywiście zasłużona kawusia... mrożona ma się rozumieć :-D.

Kawałek za Miliczem spotkaliśmy byczka... wolałam nie ryzykować zdjęcia z bliska ;-).

W drodze do Żmigrodu zawitaliśmy w Sułowie. Wygląda jak małe miasteczko z ładnym ryneczkiem, ale prawa miejskie utracił jeszcze przed II wojną światową. Warty odwiedzenia ze względu na położenie i wiele zabytkowych budowli. Na pewno jeszcze tam wrócę :-D.

W bliskim sąsiedztwie rynku stoi kościół p.w. Świętych Apostołów Piotra i Pawła w otoczeniu potężnych starych dębów (trzy z nich uznane za pomniki przyrody).

W niedalekiej odległości od Sułowa piękna trasa w otoczeniu licznych stawów.

Ruiny pałacu Hatzsfeld-ów w Żmigrodzie. W podziemiu znajduje się restauracja... z rowerem wolałam się nie wpraszać :-/. Przy okazji znalazłam ciekawego bloga z informacjami o miejscach Dolnego Śląska wartych odwiedzenia :-).

Pałac otaczają ogrody... niestety Kubek nie był tam mile widziany :-(.

Bardzo, bardzo udany dzień :-DD. Wiele ciekawych miejsc do odwiedzenia w malowniczym otoczeniu lasów i stawów. Już zaczęłam się zastanawiać nad kolejną wycieczką w te rejony. Następnym razem w wersji rozszerzonej :-).
SZCZERZE POLECAM :-DD!


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 118.70km
  • Czas 04:04
  • VAVG 29.19km/h
  • VMAX 44.14km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Kalorie 3532kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Września-Bydgoszcz etap II

Niedziela, 29 maja 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 0


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 114.55km
  • Czas 04:29
  • VAVG 25.55km/h
  • VMAX 47.77km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Kalorie 2882kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót z Jelonki na niziny :-(

Poniedziałek, 23 maja 2016 · dodano: 24.07.2016 | Komentarze 0

Jak to mówią wszystko co dobre, to się szybko kończy... i coś w tym jest :-(. Chętnie jeszcze bym w Michałowicach została, ale chłopaki wracają z wycieczki i ja też muszę się już w domu zameldować :-(. Jeszcze ostatni poranny spacer po okolicach Teatru Naszego, kilka zdjęć i pora dosiąść mustanga.
Widok na dom Jadwigi i Tadeusza Kutów :-).

Poniżej restauracja :-)... super jedzenie POLECAM:-D!!

Wejście do "Teatru Naszego".

Ostry zjazd w kierunku Jelonki :-).

Śniadanie w restauracji "Metafora"... też polecam :-D.

Podgórki za nami... teraz to już pewnie z górki ;-).


Kategoria od 100 do 150 km


  • DST 139.55km
  • Czas 06:05
  • VAVG 22.94km/h
  • VMAX 40.43km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Kalorie 3993kcal
  • Sprzęt KUBUŚ
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Teatru Naszego :-DD

Sobota, 21 maja 2016 · dodano: 09.07.2016 | Komentarze 1

Już od ponad roku chodziła mi po głowie wyprawa w rejon Jeleniej Góry do Michałowic i Teatru Naszego. Zawsze jednak była to tylko sfera marzeń ciągle odkładana na później. Zdarzają się jednak w naszym życiu zupełnie nieoczekiwane momenty zwrotne, które mają wpływ na drastyczne zmiany wcześniejszych poglądów i priorytetów. Powodują, że to co kiedyś było najważniejsze schodzi na dalszy plan, a to co było w dalekich, niedoścignionych i skrajnie wirtualnych planach nagle staje się celem numer jeden. I tak właśnie było z Teatrem Naszym i przedstawieniem Nasza Klasa. Od zawsze w myślach i dopiero za sprawą bliskiej wyprawy do Bydgoszczy na biopsję wywalczyło pool position. Szkoda, że często dopiero drastyczne doświadczenia skłaniają nas do realizacji gdzieś tam dawno usnutych planów :-(.
No i wyruszyłam, a właściwie wyruszyliśmy :-D. Do  Jawora mieliśmy towarzystwo :-DD. Na zdjęciu poniżej Kubek z Gienkiem :-DD.


Potem dalszą część trasy od Jawora musieliśmy pokonać z Kubeczkiem sami. Nie była mi zupełnie obca, bo mieliśmy już na koncie w tegorocznych przejażdżkach ten dystans. Może komuś będzie się chciało pogrzebać w przeszłości i zajrzeć na bloga jak to było . Tym razem trochę bardziej rozbudowana, bo zaczyna się w Domaszczynie i kończy w Michałowicach.

 Opisywana wyprawa dla takich górali nizinnych ;-) jak ja nie należała do najłatwiejszych. Kto z rejonów Wrocławia już ma ją na liczniku, to pewnie wie, że do samiutkiego Jawora to praktycznie cały czas leciuśko pod górkę. Za Jaworem już zaczyna się powolne oswajanie z większymi podjazdami. Tu na szczęście mamy do czynienia z metodą kija i marchewki ;-DD. Najpierw trzeba się trochę pomęczyć, żeby w nagrodę móc odpocząć i poczuć miły podmuch wiatru na twarzy przy dość stromym zjeździe w dół :-DD. Ja przy takich zastrzykach adrenaliny zupełnie zapominam o wysiłku i bólu w kolanach ;-DD... no i jeszcze te widoki :-DD. Tylko zdjęcia nieciekawe mi wyszły, słońce zbyt agresywne dla mojego samsunga :-(. Dla odmiany tym razem aż tak nie wiało i jechało się łatwiej :-)).
Do Jeleniej Góry udało mi się jakoś dotrzeć, nie było aż tak źle. Szybki posiłek, do tego kawa w nagrodę :-DD, no i zakup czystej koszulki na wyjście do teatru (przyjezdnych na dwóch kółkach obowiązuje taryfa ulgowa ;-)).
Po krótkim odpoczynku trzeba było jeszcze trochę powalczyć.  Zmęczenie dawało już znać o sobie. Tylko perspektywa niezbyt dużej odległości do pokonania i ambitny plan obejrzenia "Naszej klasy" motywowały żeby się nie poddawać... no i się udało :-DD!!! Na miejscu byliśmy z Kubeczkiem tuż przed 18:00 :-)). Miałam jeszcze ponad godzinę czasu na ogarnięcie się i ubranie na galowo ;-)).
Spektakl moim zdaniem rewelacyjny :-DD. Jeśli ktoś chce potrenować mięśnie brzucha to szczerze polecam :-DD. Płakałam ze śmiechu :-DD. Twórcami teatru są Jadwiga i Tadeusz Kutowie, małżeństwo cudownych aktorów. Nie wyobrażam sobie jednak Teatru Naszego bez wielkiego muzyka Jacka Szreniawy. Jeśli ktoś był na spektaklu Teatru Naszego na pewno nie raz jeszcze się pojawi pragnąc pokazać jego magię swojej rodzinie, znajomym, znajomym znajomych...
Ja już od ponad dziesięciu lat co jakiś czas tu  wracam :-D.



Kategoria od 100 do 150 km