Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
- DST 38.32km
- Czas 01:21
- VAVG 28.39km/h
- VMAX 49.03km/h
- Kalorie 1031kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Pagórkowanie o poranku :-)
Poniedziałek, 8 sierpnia 2016 · dodano: 24.08.2016 | Komentarze 0
Makówka nie bolała to wyrwałam się na poranną przebieżkę... trasa ta co zwykle.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 13.89km
- Czas 00:30
- VAVG 27.78km/h
- VMAX 38.02km/h
- Kalorie 404kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Powakacyjne obowiązki :-/
Niedziela, 7 sierpnia 2016 · dodano: 21.08.2016 | Komentarze 0
Podstawowe zakupy spożywcze... nuuuuudyyy :-/.
Kategoria Blisko domu, do 20 km
- DST 26.93km
- Czas 01:26
- VAVG 18.79km/h
- VMAX 42.41km/h
- Kalorie 963kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Wakacje dzień 5 - Rajsko i Zapora Leśniańska
Piątek, 5 sierpnia 2016 · dodano: 12.09.2016 | Komentarze 0
Już poprzedniego dnia późnym wieczorem niebo zasnuło się chmurami, co nie wróżyło niczego dobrego. W nocy obudziły mnie odgłosy kropli deszczu uderzających o dach. Ostro lało. O poranku jak zwykle potrzeba zażycia kolejnej tabletki (dobrze, że uzupełniłam zapasy :-/). Widok za oknem paskudny. Szaro-bure, gęste chmurska i ulewny deszcz. Momentami opady traciły na sile i już miałam nadzieję, że może się wypogodzi, ale po chwili uderzały ze zdwojoną mocą i tak w kółko. Już wiedziałam, że nieprędko nastąpi poprawa. Postanowiłam wykorzystać ten czas na drzemkę i nabranie sił. Miałam nadzieję, że może chociaż po południu uda mi się gdzieś wybyć. Miałam krótkie plany wycieczkowe na czarną godzinę. Takie na wypadek złej pogody lub braku siły.
Dopiero około osiemnastej przestało padać, a przez chmury miejscami usiłowało przedrzeć się słońce. Byłam po kilku tabletkach. Trochę udało mi się pospać, ale niewiele to pomogło.
Widok z tarasu o poranku... niestety lało :-(((.
Zamek Rajsko... a właściwie Hotel Rajsko, niedostępny, z dziwnymi przybudówkami :-/.
Dzisiaj to miałam takie tempo, że mogłabym co najwyżej z takim zawodnikiem się ścigać ;-).
Odwiedziłam też Zaporę Leśniańską... to wszystko na co było mnie dzisiaj stać :-/.
W drodze powrotnej piękne, dorodne stado muciek i byków było... biało-brązowe tym razem :-D.
Dopiero około osiemnastej przestało padać, a przez chmury miejscami usiłowało przedrzeć się słońce. Byłam po kilku tabletkach. Trochę udało mi się pospać, ale niewiele to pomogło.
Widok z tarasu o poranku... niestety lało :-(((.
Zamek Rajsko... a właściwie Hotel Rajsko, niedostępny, z dziwnymi przybudówkami :-/.
Dzisiaj to miałam takie tempo, że mogłabym co najwyżej z takim zawodnikiem się ścigać ;-).
Odwiedziłam też Zaporę Leśniańską... to wszystko na co było mnie dzisiaj stać :-/.
W drodze powrotnej piękne, dorodne stado muciek i byków było... biało-brązowe tym razem :-D.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 102.58km
- Czas 04:22
- VAVG 23.49km/h
- VMAX 47.30km/h
- Kalorie 2730kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Wakacje dzień 4 -Zapusta-Zgorzelec/Gorlitz i...
Czwartek, 4 sierpnia 2016 · dodano: 11.09.2016 | Komentarze 2
... i prawie Zittau :-\. Ach jakiś taki niedosyt był :-). Patrzyłam w Gorlitz na drogowskazy i jakieś głosy w głowie kazały mi podążać w tamtą stronę. Jedynie zdrowy rozsądek nakazywał nie przesadzać. Po ostatnich niemiłych doświadczeniach i przedawkowanych tabletkach moja kondycja pozostawiała wiele do życzenia :-(.
Trochę ćmiła mnie głowa... jak zwykle. Wiedziałam, że na pewno na liście miejsc, które mieliśmy zamiar dzisiejszego dnia odwiedzić była apteka. Pogoda była bardzo ładna w porównaniu z ostatnimi porankami, ale niczego nie można było być pewnym. Plany nie były jakieś ambitne... nie chciałam się znowu rozczarować :-\.
Trasa bardzo przyjemna :-D. Górzysto-pagórkowatymi serpentynami (wyższe i w większym zagęszczeniu niż na nizinach :-)) przez malowniczo położone wioski i wioseczki zmierzaliśmy w kierunku Zgorzelca, a właściwie Gorlitz. Różnica pomiędzy nami , a naszym zachodnim sąsiadem ciągle robi na mnie wrażenie. Wiem dobrze, że i tak zrobiliśmy duże postępy, w porównaniu z tym co było 30 czy 20 lat temu, ale nadal Niemcy to Niemcy "Ordnung muss sein". Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby Polska kiedykolwiek tak wyglądała i nie chodzi tu już o środki finansowe jakimi dysponujemy, ale o nasze nawyki i podejście do wielu spraw. U nas jedno ze słynnych powiedzonek "Z tego się nie strzela" jest nadal czynnie wcielane w życie ;-D.
Ta posiadłość została sprzedana. Nie znam co prawda ceny zakupu, ale i tak podziwiam właściciela za odwagę :-).
Jedna z ulic przygranicznych Zgorzelca.
A tu już z Kubkiem przekraczamy granicę i widok na Gorlitz.
Świetny sposób na zaproszenie do odwiedzenia restauracji w głębi bocznej uliczki. Wesoła postać, obok której nie da się przejść nie przystając chociaż na chwilę, trzymająca menu :-).
Główna aleja Gorlitz.
Jedna z bocznych ulic centrum Gorlitz.
Boczna, wąska uliczka.
Stare kamienice, drobiazgowo odrestaurowane, cieszą oko i nie pozwalają przejść obok nich obojętnie :-).
To jest dopiero krążownik szos :-D.
Drogowskaz na Zittau. Ech kusiło mnie okrutnie... tylko 45 km.
Widok na Gorlitz z restauracji w Zgorzelcu.
No i dałam się skusić. Właściwie to wiedziałam, że do Zittau to dzisiaj nie dojedziemy, bo już nie było tak wcześnie, ale wspominając ubiegłoroczną wycieczkę nie potrafiłam się powstrzymać :-). Nie miałam żadnej mapy ze ścieżkami rowerowymi i po kilku skrętach w ciemno już zaczęłam wątpić w sens tej trasy powrotu. Główną ulicą nie chciałam jechać :-(. Dostrzegłam jakiegoś rowerzystę w pobliżu i pomyślałam, że może mi pomoże. Okazało się, że do porozumiewania się pozostawał nam tylko język migowy :-(. Najważniejsze co udało nam się ustalić to to, że oboje zmierzaliśmy do Zittau, a to już było coś :-D. Niemiec, pan grubo po pięćdziesiątce okazał się być bardzo sympatyczny i miał rewelacyjną kondycję... na początku ledwo mogłam za Nim nadążyć :-O!! Po drodze zaliczyliśmy krótki postój w lodziarni. Nie udało mi się go przekonać, żeby nie fundował mi lodów (nie miałam przy sobie EUR). Właścicielka miała z nas niezły ubaw :-D. We wspólnym towarzystwie dojechaliśmy do Ostritz do Klasztoru Marienthal.
Musiałam się niestety z przemiłym, niemieckim towarzyszem pożegnać :-(. Chyba Jemu też podobała się nasza wspólna wycieczka, bo posmutniał i tłumaczył, że On tylko na chwilę jedzie do Zittau i wraca z powrotem do Gorlitz. Pokazałam Mu jednak, że moim celem nie jest Zgorzelec, a trochę dalej położona maleńka Zapusta. Chyba zrozumiał... i każde z nas popedałowało w swoim kierunku. Postanowiłam cofnąć się do dawnego przejścia granicznego w Radomierzycach. Po paru kilometrach czułam, że jestem w rodzimym kraju ;-D. Skończyły się równe jak stół, monotonne niemieckie szlaki rowerowe ;-). Postanowiłam, że dotrzemy do naszej posiadłości od strony Leśnej z krótkim postojem w Biedronce. Byłam okropnie głodna, a w "lodówce" pustki ;-D. Potem jeszcze już po ciemku strome podjazdy krętymi serpentynami (myślałam, że zaliczę zgon :-O) i dotarliśmy do Zapusty.
Dzisiejszy dzień bardzo udany, bez panowania bólu głowy :-DDD!!! Pokonana trasa znacznie dłuższa od początkowych zamierzeń. Pogoda w końcu była łaskawa i oszczędziła nam negatywnych niespodzianek :-D.Mam nadzieję, że dwa ostatnie dni wakacji uda mi się w pełni wykorzystać pomijając stosowanie dopalaczy ;-).
Trochę ćmiła mnie głowa... jak zwykle. Wiedziałam, że na pewno na liście miejsc, które mieliśmy zamiar dzisiejszego dnia odwiedzić była apteka. Pogoda była bardzo ładna w porównaniu z ostatnimi porankami, ale niczego nie można było być pewnym. Plany nie były jakieś ambitne... nie chciałam się znowu rozczarować :-\.
Trasa bardzo przyjemna :-D. Górzysto-pagórkowatymi serpentynami (wyższe i w większym zagęszczeniu niż na nizinach :-)) przez malowniczo położone wioski i wioseczki zmierzaliśmy w kierunku Zgorzelca, a właściwie Gorlitz. Różnica pomiędzy nami , a naszym zachodnim sąsiadem ciągle robi na mnie wrażenie. Wiem dobrze, że i tak zrobiliśmy duże postępy, w porównaniu z tym co było 30 czy 20 lat temu, ale nadal Niemcy to Niemcy "Ordnung muss sein". Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby Polska kiedykolwiek tak wyglądała i nie chodzi tu już o środki finansowe jakimi dysponujemy, ale o nasze nawyki i podejście do wielu spraw. U nas jedno ze słynnych powiedzonek "Z tego się nie strzela" jest nadal czynnie wcielane w życie ;-D.
Ta posiadłość została sprzedana. Nie znam co prawda ceny zakupu, ale i tak podziwiam właściciela za odwagę :-).
Jedna z ulic przygranicznych Zgorzelca.
A tu już z Kubkiem przekraczamy granicę i widok na Gorlitz.
Świetny sposób na zaproszenie do odwiedzenia restauracji w głębi bocznej uliczki. Wesoła postać, obok której nie da się przejść nie przystając chociaż na chwilę, trzymająca menu :-).
Główna aleja Gorlitz.
Jedna z bocznych ulic centrum Gorlitz.
Boczna, wąska uliczka.
Stare kamienice, drobiazgowo odrestaurowane, cieszą oko i nie pozwalają przejść obok nich obojętnie :-).
To jest dopiero krążownik szos :-D.
Drogowskaz na Zittau. Ech kusiło mnie okrutnie... tylko 45 km.
Widok na Gorlitz z restauracji w Zgorzelcu.
No i dałam się skusić. Właściwie to wiedziałam, że do Zittau to dzisiaj nie dojedziemy, bo już nie było tak wcześnie, ale wspominając ubiegłoroczną wycieczkę nie potrafiłam się powstrzymać :-). Nie miałam żadnej mapy ze ścieżkami rowerowymi i po kilku skrętach w ciemno już zaczęłam wątpić w sens tej trasy powrotu. Główną ulicą nie chciałam jechać :-(. Dostrzegłam jakiegoś rowerzystę w pobliżu i pomyślałam, że może mi pomoże. Okazało się, że do porozumiewania się pozostawał nam tylko język migowy :-(. Najważniejsze co udało nam się ustalić to to, że oboje zmierzaliśmy do Zittau, a to już było coś :-D. Niemiec, pan grubo po pięćdziesiątce okazał się być bardzo sympatyczny i miał rewelacyjną kondycję... na początku ledwo mogłam za Nim nadążyć :-O!! Po drodze zaliczyliśmy krótki postój w lodziarni. Nie udało mi się go przekonać, żeby nie fundował mi lodów (nie miałam przy sobie EUR). Właścicielka miała z nas niezły ubaw :-D. We wspólnym towarzystwie dojechaliśmy do Ostritz do Klasztoru Marienthal.
Musiałam się niestety z przemiłym, niemieckim towarzyszem pożegnać :-(. Chyba Jemu też podobała się nasza wspólna wycieczka, bo posmutniał i tłumaczył, że On tylko na chwilę jedzie do Zittau i wraca z powrotem do Gorlitz. Pokazałam Mu jednak, że moim celem nie jest Zgorzelec, a trochę dalej położona maleńka Zapusta. Chyba zrozumiał... i każde z nas popedałowało w swoim kierunku. Postanowiłam cofnąć się do dawnego przejścia granicznego w Radomierzycach. Po paru kilometrach czułam, że jestem w rodzimym kraju ;-D. Skończyły się równe jak stół, monotonne niemieckie szlaki rowerowe ;-). Postanowiłam, że dotrzemy do naszej posiadłości od strony Leśnej z krótkim postojem w Biedronce. Byłam okropnie głodna, a w "lodówce" pustki ;-D. Potem jeszcze już po ciemku strome podjazdy krętymi serpentynami (myślałam, że zaliczę zgon :-O) i dotarliśmy do Zapusty.
Dzisiejszy dzień bardzo udany, bez panowania bólu głowy :-DDD!!! Pokonana trasa znacznie dłuższa od początkowych zamierzeń. Pogoda w końcu była łaskawa i oszczędziła nam negatywnych niespodzianek :-D.Mam nadzieję, że dwa ostatnie dni wakacji uda mi się w pełni wykorzystać pomijając stosowanie dopalaczy ;-).
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 28.51km
- Czas 01:23
- VAVG 20.61km/h
- VMAX 49.81km/h
- Kalorie 981kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Wakacje dzień 3 - Zamek Czocha... tylko :-/
Środa, 3 sierpnia 2016 · dodano: 25.08.2016 | Komentarze 0
Tym razem poddałam się :-((. Od wczorajszego wieczoru zjadłam mnóstwo tabletek i jakoś bynajmniej nie było lepiej :-((. Rano niestety nie byłam w stanie zwlec się z łóżka, a widoki za oknem nie napawały optymizmem :-(. Wrzuciłam coś na żołądek, potem tabletka i poszłam się położyć.
Obudziłam się grubo po 12:00, bynajmniej nie wypoczęta, a do tego z bólem głowy :-(. Postanowiłam wziąć się w garść!! To były w końcu moje tak długo wyczekiwane wakacje!! Spakowałam szybko plecak, łyknęłam kolejnego procha i wybyliśmy z Kubkiem na przebieżkę po okolicy.
Obudziłam się grubo po 12:00, bynajmniej nie wypoczęta, a do tego z bólem głowy :-(. Postanowiłam wziąć się w garść!! To były w końcu moje tak długo wyczekiwane wakacje!! Spakowałam szybko plecak, łyknęłam kolejnego procha i wybyliśmy z Kubkiem na przebieżkę po okolicy.
Niebo niestety zachmurzone :-(.
Zmiany pogodowe następowały szybko. Na szczęście niebo nabierało jasnych kolorów i coraz częściej zza chmur pokazywało się słońce :-). Gdy dotarliśmy do Zamku Czocha było już na prawdę całkiem przyjemnie :-D.
Tym razem zamku w środku nie zwiedzałam. Jakoś wolę mury zewnętrzne ;-).
Ładna pogoda i okoliczne widoki sprawiły, że moje samopoczucie od razu uległo poprawie, a na twarzy pojawił się uśmiech. Kondycja była kiepska i nie miałam jakiś ambitnych planów, ale pomyślałam, że warto wykorzystać dzień do końca. W przypływie dobrego humoru postanowiłam wstąpić na obiad do Restauracji Zielony Piec, którą minęliśmy jadąc na zwiedzanie Zamku Czocha. Spodobało mi się jej położenie i miejsca siedzące na tarasie... lokal przyjazny rowerzystom ;-).
Szczęście nie trwało długo :-(. Pogoda niestety znowu zaczęła się zmieniać i to w bardzo szybkim tempie. Jeszcze parę minut wcześniej było piękne niebo i świeciło słońce. Zamówiłam więc chłodnik (bardzo dobry polecam :-D). Teraz siedziałam w bluzie, bo ni z tego ni z owego zaczęło wiać i zrobiło się ponurzaście... po chwili już padał deszcz :-/. Po zjedzeniu zimnego posiłku musiałam zamówić gorącą kawę, żeby się rozgrzać i popić kolejną tabletkę :-( (znowu poczułam, że mam głowę). Postanowiłam szybko uregulować rachunek i wracać do Zapusty, bo niebo było coraz bardziej zasnute chmurami i nie wyglądało, że coś się poprawi. W tym momencie zaczęło okropnie lać :-((. Siedzieliśmy z Kubkiem na dworze pod parasolem w sumie prawie dwie godziny. Temperatura spadła, zmarzłam, postanowiłam ubrać kurtkę przeciwdeszczową i wracać. Głowa mnie już okropnie łupała i było mi wszystko jedno :-(.
Ledwo doczołgałam się na miejsce. Zasłoniłam wszystkie okna i poszłam się położyć. Późnym popołudniem widoki za oknem znowu były ładne, tak jakby nigdy nic... ale stało się i ja to bardzo dobrze czułam :-((. Wieczorem zmusiłam się do drobnych zakupów w Biedrzychowicach. Na dobranoc kolejna, ostatnia już tabletka i nadzieja, że jutro w końcu pogoda się ustabilizuje.
Połowa wakacji za mną, tygodniowy zapas prochów wyczerpany, a plany wycieczkowe coraz bardziej okrojone... :-((.
Szczęście nie trwało długo :-(. Pogoda niestety znowu zaczęła się zmieniać i to w bardzo szybkim tempie. Jeszcze parę minut wcześniej było piękne niebo i świeciło słońce. Zamówiłam więc chłodnik (bardzo dobry polecam :-D). Teraz siedziałam w bluzie, bo ni z tego ni z owego zaczęło wiać i zrobiło się ponurzaście... po chwili już padał deszcz :-/. Po zjedzeniu zimnego posiłku musiałam zamówić gorącą kawę, żeby się rozgrzać i popić kolejną tabletkę :-( (znowu poczułam, że mam głowę). Postanowiłam szybko uregulować rachunek i wracać do Zapusty, bo niebo było coraz bardziej zasnute chmurami i nie wyglądało, że coś się poprawi. W tym momencie zaczęło okropnie lać :-((. Siedzieliśmy z Kubkiem na dworze pod parasolem w sumie prawie dwie godziny. Temperatura spadła, zmarzłam, postanowiłam ubrać kurtkę przeciwdeszczową i wracać. Głowa mnie już okropnie łupała i było mi wszystko jedno :-(.
Ledwo doczołgałam się na miejsce. Zasłoniłam wszystkie okna i poszłam się położyć. Późnym popołudniem widoki za oknem znowu były ładne, tak jakby nigdy nic... ale stało się i ja to bardzo dobrze czułam :-((. Wieczorem zmusiłam się do drobnych zakupów w Biedrzychowicach. Na dobranoc kolejna, ostatnia już tabletka i nadzieja, że jutro w końcu pogoda się ustabilizuje.
Połowa wakacji za mną, tygodniowy zapas prochów wyczerpany, a plany wycieczkowe coraz bardziej okrojone... :-((.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 87.54km
- Czas 03:53
- VAVG 22.54km/h
- VMAX 47.88km/h
- Kalorie 2626kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Wakacje dzień 2 - Zamek Frydlant :-D
Wtorek, 2 sierpnia 2016 · dodano: 22.08.2016 | Komentarze 1
Właściwie to nie wiedziałam czy w ogóle coś wyjdzie z tego wyjazdu do Zamku Frydlant. Jak zwykle poranek rozpoczęłam od tabletki przeciwbólowej :-(. Żeby załagodzić sytuację i skupić się na czymś innym postanowiłam pojechać do Gryfowa Śląskiego odwiedzić kantor i tam zadecydować co dalej. Pogoda o poranku wyglądała dziwnie i do końca nie było wiadomo czego się spodziewać. Ból głowy na szczęście ustąpił, a z pomiędzy chmur od czasu do czasu wyłaniało się słońce :-). Już było wiadomo, że do Zapusty wracamy dopiero wieczorem :-D.
Widoki niedaleko Zapusty :-D.
Widoki niedaleko Zapusty :-D.
Krótki przystanek w lodziarni w Nove Mesto pod Smerkem :-).
No i po tułaniu się po wioskach, wioseczkach i miasteczkach ;-)
dotarliśmy z Kubkiem do Zamku Frydlant :-D. Tak na prawdę nie miałam
pojęcia czy w ogóle uda nam się wejść choćby na dziedziniec. Znowu
wyszło na to, że nie ma co snuć jakiś dziwnych podejrzeń, lepiej po
prostu od razu zapytać. Czasami parę minut zwłoki może
uniemożliwić realizację naszych planów. I tak mogło być i w tym
przypadku. Kilkanaście minut później kolejne osoby były już odprawiane z
kwitkiem. Trafiłam do polskiej grupy z bardzo miłym przewodnikiem. Zaproponował mi nawet zwiedzanie wnętrza zamku. Pewnie
zobaczył od razu strach w moich oczach, bo powiedział, że o rower nie
mam się co bać ponieważ nikt sam się stąd nie wydostanie, ponieważ brama
wejściowa na dziedziniec jest zamykana, a klucze On ma przy sobie :-).
Pozostawiłam zatem Kubka w krużganku i poszłam podziwiać komnaty.
Pewnie dla wielu z Was wydam się prostą dziewką ;-), ale jakoś snucie się po szlacheckich pokojach i słuchanie opowieści i legend o kolejnych właścicielach przypomniało mi niemiłe doświadczenia z dzieciństwa. Pamiętam jak dziś wizyty w muzeach, chodzenie po starych skrzypiących podłogach w okropnych, przydużych filcowych kapciach i ten "zapach" naftaliny :-[. Dodatkowo atmosferę pogarszały mroczne pomieszczenia z mnóstwem nudnych, przeszklonych regałów i ziewająca przewodniczka, co chwilę przypominająca, że niczego nie wolno dotykać... taka trauma z dzieciństwa ;-). Jedyną zaletą takiego wyjścia pseudo edukacyjnego był brak lekcji :-D.
Oczywiście zwiedzanie Zamku Frydlant ni jak się ma do snucia się po miejskich muzeach z moich czasów szkolnych, ale jakoś wolę otwarta przestrzeń i swobodę :-D.
Okazało się, że fotografowanie dozwolone jest tylko w czterech pierwszych pomieszczeniach, ale można było za to uwiecznić panoramę widoczną z okien odwiedzanych komnat :-D.
Pewnie dla wielu z Was wydam się prostą dziewką ;-), ale jakoś snucie się po szlacheckich pokojach i słuchanie opowieści i legend o kolejnych właścicielach przypomniało mi niemiłe doświadczenia z dzieciństwa. Pamiętam jak dziś wizyty w muzeach, chodzenie po starych skrzypiących podłogach w okropnych, przydużych filcowych kapciach i ten "zapach" naftaliny :-[. Dodatkowo atmosferę pogarszały mroczne pomieszczenia z mnóstwem nudnych, przeszklonych regałów i ziewająca przewodniczka, co chwilę przypominająca, że niczego nie wolno dotykać... taka trauma z dzieciństwa ;-). Jedyną zaletą takiego wyjścia pseudo edukacyjnego był brak lekcji :-D.
Oczywiście zwiedzanie Zamku Frydlant ni jak się ma do snucia się po miejskich muzeach z moich czasów szkolnych, ale jakoś wolę otwarta przestrzeń i swobodę :-D.
Okazało się, że fotografowanie dozwolone jest tylko w czterech pierwszych pomieszczeniach, ale można było za to uwiecznić panoramę widoczną z okien odwiedzanych komnat :-D.
Postanowiłam opuścić grupę z kilku powodów. Po pierwsze zbyt długie przebywanie w zbyt dużym zagęszczeniu nie działa na mnie dobrze ;-), no i czasu już było nie za wiele, a jeszcze rynek miasteczka Frydlant chciałam odwiedzić. Głównym powodem jednak było nerwowe zerkanie na dziedziniec w obawie, że mi ktoś Kubka uprowadzi :-O!!! Jeszcze parę szybkich zdjęć zamku i udaliśmy się z Kubisławem w kierunku wyjścia... i nie było łatwo się wydostać :-). Ostatecznie bardzo miła pani sprzedająca bilety otworzyła nam drzwi, ale musieliśmy się nieźle nastukać w drzwi, żeby nas usłyszała :-D.
Po odzyskaniu upragnionej wolności ;-) popedałowaliśmy wąską uliczką do rynku Frydlant. Ratusz w oddali.
Widok na jedną z bocznych uliczek.
Rynek...
... i oczywiście Kubek na tle kamienic.
Pogoda była zmienna i ból głowy znowu dał znać o sobie :-(. Połączyłam przyjemne z pożytecznym. Zamówiłam kawusię :-) i łyknęłam kolejna tabletkę :-(.
Dzisiejszy dzień zaliczony do bardzo udanych :-D pomimo zmiennej pogody. W drodze powrotnej do Zapusty bardziej skupiłam się na podziwianiu widoków i podjazdach, dzięki czemu ból głowy zszedł na dalszy plan :-). Przypomniałam sobie jeszcze, że nie mamy nic do jedzenia, a że było już późno pozostała nam jedynie wycieczka do Gryfowa Śląskiego... jakoś dałam radę :-.
Kategoria od 70 do 100 km
- DST 64.86km
- Czas 02:31
- VAVG 25.77km/h
- VMAX 50.26km/h
- Temperatura 24.0°C
- Kalorie 1907kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Wakacje dzień 1 - W końcu wyruszyliśmy :-)
Poniedziałek, 1 sierpnia 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 2
Miałam początkowo jechać z domu na rowerze, ale moja kiepska kondycja, poczucie winy, a co za tym idzie, zbyt późne wyjście z domu sprawiły, że punktem wylotowym stała się dopiero Złotoryja. Gdyby nie telefon do przyjaciela, Jego pomoc i doping to nie wiem jak bym sobie poradziła :-(. Przedawkowanie prochów przeciwbólowych dawało o sobie znać w postaci totalnego zmęczenia :-(. Pedałowanie było dla mnie nie lada wyczynem i nie wiem jak to wytłumaczyć, ale im dalej od domu tym bardziej humor mi się poprawiał, a pozytywne myślenie dodawało siły :-).
Piękne niebo tego dnia było :-D.
Krótki przystanek w Lwówku Śląskim na zakup płynów i kilka fotek :-).
Dojechaliśmy do miejsca docelowego w Zapuście i w końcu naszym oczom ukazał się Ośrodek Wypoczynkowy Rajsko. Od razu mi się spodobało :-D. Drewniane domki w lesie i parę km do najbliższego sklepu spożywczego... iście rajska atmosfera :-D. Na dodatek cały domek czteroosobowy tylko dla mnie i Kubka :-D. Nie byliśmy jacyś pazerni i zajęliśmy tylko jedną sypialnie, z resztą ponoć w grupie raźniej ;-D. Zostawiłam część bagażu i pojechałam odprowadzić przyjaciela do Gryfowa Śląskiego. Tam tylko krótka rozmowa i musieliśmy się pożegnać. Czekała go jeszcze droga powrotna do Złotoryi, a wcześnie już bynajmniej nie było.
A oto już rynek Gryfowa Śląskiego :-D. Przez najbliższe parę dni będę go odwiedzać kilkakrotnie :-). To w końcu największa metropolia w pobliżu Zapusty ;-).
A oto już rynek Gryfowa Śląskiego :-D. Przez najbliższe parę dni będę go odwiedzać kilkakrotnie :-). To w końcu największa metropolia w pobliżu Zapusty ;-).
Dotarcie na miejsce uczciłam uroczystą kolacją i przypieczętowałam kawą :-D.
Zachód słońca w Zapuście.
Czas na odpoczynek i zregenerowanie sił. Jutro w planach wycieczka do Czech i Zamek Frydlant :-D.
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 24.92km
- Czas 00:49
- VAVG 30.51km/h
- VMAX 43.06km/h
- Kalorie 746kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Jechać...? Nie jechać...?
Niedziela, 31 lipca 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 0
To poczucie winy nie daje mi spokoju :-(. Powinnam cieszyć się, że jadę, przecież nie robię chyba nic strasznego...? Przyciężkawa atmosfera w domu mnie przytłacza :-((. O ironio to właśnie cała ta sytuacja, która miała mnie zatrzymać sprawia, że postanawiam nie rezygnować. Ostatecznie zaczynam potajemnie pakować plecak.
Jak zwykle uciekam od problemów :-((... tym razem do Zapusty.
Jak zwykle uciekam od problemów :-((... tym razem do Zapusty.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 18.64km
- Czas 00:43
- VAVG 26.01km/h
- VMAX 37.67km/h
- Kalorie 541kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Przygotowania do wyjazdu wakacyjnego...?
Sobota, 30 lipca 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 2
Z jednej strony bardzo chciałabym pojechać na rowerowe wakacje. Tylko ja i Kubek. Parę dni beztroskiego lenistwa na dwóch kółkach. Bez czarnych myśli, trudnych pytań, z ograniczonym obcowaniem z człowiekami...
Z drugiej strony wiem, że dla większości ludzi to nie jest normalne. Już czuję się tak jakbym świadomie popełniała przestępstwo. Mój mąż jest zły, On tego nie rozumie... i nigdy tego nie zaakceptuje :-((.
Z drugiej strony wiem, że dla większości ludzi to nie jest normalne. Już czuję się tak jakbym świadomie popełniała przestępstwo. Mój mąż jest zły, On tego nie rozumie... i nigdy tego nie zaakceptuje :-((.
Kategoria Blisko domu, do 20 km
- DST 115.70km
- Czas 04:50
- VAVG 23.94km/h
- VMAX 40.05km/h
- Temperatura 29.0°C
- Kalorie 3096kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Zamek w Urazie i wojnowicka Wenecja :-D
Piątek, 29 lipca 2016 · dodano: 16.08.2016 | Komentarze 2
Miałam dzisiaj dzień wolny. Głowa mnie nie bolała :-D. Postanowiłam nie marnować okazji i wybrać się na jakąś wycieczkę. No i zaczęłam się zastanawiać gdzie by tu pojechać. Tym razem wywiało mnie z Kubkiem na zachód ;-). Postanowiliśmy odwiedzić Zamek w Urazie i Zamek na wodzie w Wojnowicach. Pomysł zrodził się po odwiedzeniu bardzo ciekawej strony internetowej zamkipolskie.pl (szczerze polecam i wielkie dzięki dla autora strony pana Jacka Bednarka :-))!!) Plany jak na mnie były ambitne, ale piękna pogoda i dobre samopoczucie dopingowały do działania :-D.
W Strzeszowie przypadkiem natknęliśmy się na piękny, malutki Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego. Jeśli się dobrze przyjrzysz to na zdjęciu poniżej, w prawym dolnym rogu dostrzeżesz Kubka :-D!
Ta wycieczka do Urazu nawet u tak zapominalskiej osoby jak ja na zawsze pozostanie w pamięci, a wszystko za sprawą poważnego "urazu psychicznego" jakiego dostarczyła mi niewinnie wyglądająca polna droga. Zaliczyłam kąpiel moim świętym rumakiem w takim bagnie, że wyć mi się chciało :-(. Myślałam, że na tym etapie wycieczka się już skończy. Jeszcze tak zabłoconego roweru to nigdy nie miałam. Amortyzator i przedni hamulec były całkowicie pokryte warstwą idealnie zmieszanej błotnistej mazi :-O!!! Koła powlekała taka warstwa gliny, że przestały się obracać. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jazda była po prostu niemożliwa. W akcie desperacji zaczęłam myć rower wodą z pobliskiej kałuży za pomocą butelki po napoju energetyzującym (teraz to mi się śmiać chce jak sobie o tym pomyślę :-D). To niesamowite, ale udało mi się doprowadzić Kubka do stanu używalności :-))!! Mało tego, po czymś takim hamulce hydrauliczne chodziły idealnie, nie było słychać żadnego tarcia. No łańcuchu i korbie piach pozostał, ale i tak nie było aż tak źle po tak obfitej kąpieli błotnej :-O!! Wytrzymałość osprzętu mojego roweru i jego działanie w trudnych warunkach bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły :-DD. Strasznie żałuję, że nie zrobiłam Kubkowi żadnego zdjęcia. Niestety na początku szok, panika i brak racjonalnego myślenia wzięły górę :-).
Na podeszwach miałam taką warstwę gliny, że o wpięciu w bloki mogłam jedynie pomarzyć :-O!!
Na podeszwach miałam taką warstwę gliny, że o wpięciu w bloki mogłam jedynie pomarzyć :-O!!
Taaa Uraz... po błotnej kąpieli to mi już chyba "uraz" do tej trasy do końca życia pozostanie ;-D.
Poniżej jeden z celów naszej dzisiejszej podróży Zamek w Urazie. Niestety ma już nowego właściciela i cały teren otoczony jest ogrodzeniem. Na domiar złego bogata roślinność uniemożliwia obejrzenie ruin zamku z bliska :-(. Kolejne próby uwiecznienia zamku na zdjęciu kończyły się niepowodzeniem :-(. Na szczęście od bardzo miłych tutejszych mieszkańców dowiedziałam się jak można temu zaradzić :-).
Z Urazu jest już bardzo blisko do Brzegu Dolnego. Postanowiliśmy na chwilę zboczyć z trasy i odwiedzić centrum :-D.
Trochę pobłądziliśmy, ale ostatecznie dotarliśmy z Kubciem do Wojnowic i Zamku na wodzie. Nie jest wielki, właściwie to mały zameczek, ale jest w nim jakaś magia. Taka nasza dolnośląska namiastka Wenecji :-). Ładnie odrestaurowany zamek otacza park z licznymi ławkami, a wewnątrz znajduje się kawiarnia. Szczerze polecam :-D!!
Po drodze do domu postanowiłam jeszcze zawitać do rodziców i odwiedzić braciszka, no i oczywiście opowiedzieć o mojej dzisiejszej wyprawie :-D... a było o czym opowiadać. Moim zdaniem bardzo udany dzień, ciekawa, przyjemna dla rowerzysty trasa z licznymi atrakcjami :-D!!
Kategoria od 100 do 150 km