Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
- DST 129.10km
- Czas 05:31
- VAVG 23.40km/h
- VMAX 44.14km/h
- Kalorie 3494kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Bydgoszcz - etap II Września-Bydgoszcz
Środa, 6 kwietnia 2016 · dodano: 25.04.2016 | Komentarze 5
Dzisiaj krótszy dystans do pokonania i dzięki temu jakieś takie optymistyczne nastawienie :-)). Nie zrywałam się za wcześnie z łóżka. Nie musiałam synusia odstawiać do szkoły i mogłam sobie trochę poleniuchować ;-D. Przyznam, że wczorajszy dzień nie był dla mnie łatwy. Masa plecaka zrobiła swoje, bolały mnie plecy w dolnej części kręgosłupa i ramiona. Pedałowanie przez tyle godzin też dało się odczuć w udach, kolanach i łydkach. Wiedziałam, że dzisiaj średnia nie będzie bynajmniej rekordowa, ale przecież to nie był wyścig, chodziło o bezpieczne dotarcie do celu.
Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Września Center :-D. Nie miałam zbyt dużo czasu,ale jeszcze na pewno nie raz tu będę :-))...Krótki postój w centrum Wrześni. Niestety musiałam się szybko stamtąd ewakuować. Zaczepił mnie jakiś dziwny człowiek z chuchem alkoholowym i zaczął mi wmawiać jak by to on chciał na rowerze śmigać, ale towarzystwa mu brakuje. Próbowałam mu grzecznie wytłumaczyć, że jestem tu tylko przejazdem i się śpieszę, a on mi zaczyna historię Wrześni opowiadać. W końcu wsiadłam na rower i uciekłam... inaczej się nie dało :-)).
Jeszcze tylko jedno portretowe Kubka... i ruszamy dalej :-)).
Wiosna to najpiękniejsza i chyba z największym utęsknieniem oczekiwana pora roku. Widok za oknem przepełniony soczystymi barwami. Docierające z zewnątrz dźwięki i zapachy. Wszystko to sprawia, że z większym optymizmem patrzymy na dzień jutrzejszy :-DDDD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Chociaż z tymi zapachami to czasami bywa różnie... u nas niedaleko domu akurat nawożą pola ;-DD.
Piękny, drewniany kościół św. Jakuba w Niechanowie z 1776 roku. Nie można tak po prostu przejechać obok i choć na chwilę się nie zatrzymać... i była ta chwila :-). Z resztą zobaczcie sami :-)...
I znowu powiew wiosny :-))...
I jeszcze to niebo... było w nim coś magicznego.
W bliskim sąsiedztwie kościoła pałac z 1785 roku.
Dalej przez Witkowo i Folwark obraliśmy kierunek na Trzemeszno. Na początku zapowiadało się miło i przyjemnie...
Po opuszczeniu terenów cywilizowanych przebieżka po dziczy. Najpierw jeszcze wąziutką drogą asfaltową :-)).
Wiem, że znowu się powtarzam... ale jak tu się nie zachwycić takim niebiańskim widokiem ;-)).
Koniec asfaltu i dalsza trasa to już leśnymi ścieżkami :-DD.
Kubek musiał chwilę odpocząć :-DD. Nie przyzwyczajony chłopak do takich maratonów ;-DD.
Trafiliśmy na brzózki :-)).
Jeszcze plażowanie ;-DD.
Po niezbyt miłym fragmencie trasy (zbyt piaszczysty teren i ciężko się nam jechało :-(() w końcu dotarliśmy do Trzemeszna. Pojawiły się pierwsze problemy z korzystania z Google Maps. Po telefonie do przyjaciela okazało się, że musimy kierować się na miejscowość Niewolno. Najwidoczniej niewolno do Niewolno wjeżdżać na rowerze ;-))???
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
No i stało się to czego się obawiałam. Dzicz przerosła nasze oczekiwania. Za sprawą Google Maps wylądowaliśmy na ścieżce wykładanej mocno wystającymi otoczakami. Potrzepało nami przez parę km i już nie było tak wesoło (bardzo dotkliwie odczułam mój 7 kg bagaż na plecach i czterech literach :-(((). Im dalej tym gorzej :-((. Naszym oczom ukazał się nagle ostry zjazd w dół jakąś łąką, pomiędzy drzewami:-(((?? Nie bardzo wiem, co to miało znaczyć??? Mieliśmy w Wydartowie przecierać nowe szlaki dla rowerzystów??? Pozostało nam tylko jedno... TELEFON DO PRZYJACIELA!!! Trochę nam zeszło na ustalaniu trasy, ale w końcu się udało :-). Dostaliśmy z Kubkiem polecenie kierowania się na Mogilno. Tym razem już ne było tak źle. Przemieszczaliśmy się drogami asfaltowymi i w końcu dotarliśmy na miejsce. Z Mogilna już szybko i bez niespodzianek, 254 do miejscowości Brzoza i 25 pasem awaryjnym (dobrze, że policji nie spotkałam) do samej Bydgoszczy :-).
Po wjeździe do Bydgoszczy trochę kluczenia w poszukiwaniu miejsca naszego noclegu i w końcu dotarliśmy na miejsce. Nie wiedzieć czemu, ale po tym czego zasmakowaliśmy we Wrześni spodziewaliśmy się czegoś, delikatnie mówiąc, bardziej komfortowego... ale o tym to później.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Byłam już bardzo zmęczona i sił dodawała mi chyba tylko świadomość tego, że jutro mam dzień błogiego lenistwa. W planach miałam spanie do późna i posnucie się z Kubkiem po bydgoskim rynku i okolicach z prędkością pieszego :-DD.
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 179.70km
- Czas 07:05
- VAVG 25.37km/h
- VMAX 47.54km/h
- Kalorie 4772kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Cel Bydgoszcz - etap I Wrocław-Września
Wtorek, 5 kwietnia 2016 · dodano: 24.04.2016 | Komentarze 4
Dzisiaj wybiła godzina zero i czas rozpocząć podróż do Bydgoszczy. Jeszcze wczoraj w pośpiechu pakowanie plecaka. Sprawdzanie po kilka razy czy oby nie zapomniałam najważniejszych rzeczy. Apteczka rowerowa... jest :-). Ubrania na loterię pogodową... są :-). Kosmetyczka w wersji mini dla mnie i Kubka... jest :-). Licznik, telefon, lampki przednia i tylna, dodatkowe baterie, ładowarki... są :-). Napoje energetyzujące... są :-). Okulary przeciwsłoneczne, kask, rękawiczki i odblaskowa kamizelka... są :-). Adresy i telefony gdzie będziemy nocować... są :-). I jeszcze najważniejsze, karta płatnicza i płyta z MRI... są :-). Uffff mam nadzieję, że niczego istotnego nie zapomnieliśmy. A teraz chwila prawdy i ważenie plecaka... prawie 7 kg :-I. Okroiłam zawartość bagażu jak mogłam i nie było już mowy o odrzuceniu czegokolwiek. Na szczęście nie był to mój pierwszy raz i znałam swoje możliwości. Miałam za sobą zeszłoroczną, wakacyjną podróż w upale z Domaszczyna do Kletna z 7,5 kg plecakiem i dałam radę :-D. A tu aż pół kilo mniej do dźwigania :-D.
Pierwsza połowa trasy z Sołtysowic we Wrocławiu do Krotoszyna w bardzo miłym towarzystwie... od czego ma się przyjaciół :-DDD. Dalej już tylko Kubek i ja, ale nie martwimy się, bo od czego są telefony :-)).
Pierwszy etap dzisiejszej już znany, cel Milicz. Z Milicza dalej przez Wszewilki, Nowy Zamek, Janków aż dotarliśmy do Trzebicka gdzie urzekł mnie piękny drewniany kościółek. Nie potrafiłam przejechać tak obok i nie cyknąć chociaż paru zdjęć :-)).
Drewniany kościół Św. Macieja w Trzebicku z 1672 roku... z przodu Kubek z 23.02.2016 ;-)).
Pierwsza połowa trasy z Sołtysowic we Wrocławiu do Krotoszyna w bardzo miłym towarzystwie... od czego ma się przyjaciół :-DDD. Dalej już tylko Kubek i ja, ale nie martwimy się, bo od czego są telefony :-)).
Pierwszy etap dzisiejszej już znany, cel Milicz. Z Milicza dalej przez Wszewilki, Nowy Zamek, Janków aż dotarliśmy do Trzebicka gdzie urzekł mnie piękny drewniany kościółek. Nie potrafiłam przejechać tak obok i nie cyknąć chociaż paru zdjęć :-)).
Drewniany kościół Św. Macieja w Trzebicku z 1672 roku... z przodu Kubek z 23.02.2016 ;-)).
Z Trzebicka pojechaliśmy do Czeszowa. Dalej 15 na prawo w stronę Zdun. Nieraz przejeżdżałam przez Zduny, ale zawsze samochodem. Tym razem w końcu na dwóch kółkach :-D. Kierunek 15 do Jarocina :-).
W Krotoszynie zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę. Posnuliśmy się po
ryneczku i odpoczynek na ławce połączony z posiłkiem. Głodni byliśmy już
okrutnie, a to była dopiero połowa dystansu do pokonania. Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na zbyt długie
przesiadywanie. Przykro było się rozstawać, ale każde z Nas
musiało wyruszyć w swoją stronę. Dla mnie i Kubka punktem docelowym
dzisiejszego dnia była Września. Trochę się obawiałam jak to będzie.
Zastrzyk adrenaliny sprawił jednak, że nie wyobrażałam sobie teraz
powrotu do domu. Bardzo chciałam pokonać zaplanowaną trasę i mieć
satysfakcję, że się nie poddałam :-DD!!!
Widok z ławki na krotoszyński ratusz podczas "tankowania kalorii" :-).
Widok z ławki na krotoszyński ratusz podczas "tankowania kalorii" :-).
Krótkie zwiedzanie i parę fotek z ryneczku :-).
Dalsza trasa z Krotoszyna na Kubeczku już 15 aż do samego Jarocina. Tam musiałam zjeść już coś bardziej sytego. Powiem szczerze, że przystanek w restauracji gdzie podają kebab nie do końca wydawał mi się dobrym pomysłem, ale była na trasie, a ja nie chciałam tracić czasu na szukanie czegoś innego. I bardzo miłe zaskoczenie :-). Na prawdę polecam posiłek w Kebab Point :-D. Za niewielkie pieniądze ogromny, pyszny, świeżutki kebab (to była wersja mini :-)) i do tego jeszcze prawdziwy sok z mango (uwielbiam mango :-))). Spałaszowałam wszystko. Nie było już co fotografować :-DDD.
Dalsza trasa z Krotoszyna na Kubeczku już 15 aż do samego Jarocina. Tam musiałam zjeść już coś bardziej sytego. Powiem szczerze, że przystanek w restauracji gdzie podają kebab nie do końca wydawał mi się dobrym pomysłem, ale była na trasie, a ja nie chciałam tracić czasu na szukanie czegoś innego. I bardzo miłe zaskoczenie :-). Na prawdę polecam posiłek w Kebab Point :-D. Za niewielkie pieniądze ogromny, pyszny, świeżutki kebab (to była wersja mini :-)) i do tego jeszcze prawdziwy sok z mango (uwielbiam mango :-))). Spałaszowałam wszystko. Nie było już co fotografować :-DDD.
Potem odwiedziłam Wilkowyję i popedałowałam w kierunku Żerkowa. Zahaczyliśmy z Kubkiem o Komorze Przybysławskie...
... i Rudę Komorską :-)).
Po dotarciu do miejscowości Pyzdry dalej już cały czas jechaliśmy 442 do miejsca docelowego przez Borzykowo, Kołaczkowo, Kaczanowo i Bierzglinek. Po drodze minęliśmy kolejne zasiedlone już gniazdo :-)). Boćki do domów wróciły... w końcu przyszła wiosna :-DDDD!!!
Późnym wieczorem dotarłam do mojego Hostelu we Wrześni, ciutę zmęczona i głodna... ale szczęśliwa, że plan na dziś udało się zrealizować :-DD. Widok wnętrza miło nas zaskoczył. Wszystko urządzone ze smakiem i pachnące nowością :-D. Dostaliśmy pokój czteroosobowy na parterze. Dużo miejsca tylko dla naszej dwójki :-)). Nie było żadnego problemu, ze wstawieniem roweru do pokoju :-)). Dla mnie oprócz łazienki to był podstawowy wymóg decydujący o wyborze noclegu.
Przed potwierdzeniem rezerwacji radzę pytać gdzie będzie nocował nasz Mustang. Nad morzem kiedyś pani powiedziała żeby zostawić na noc rower oparty o płot. Zmierzyła nas (mnie i męża) i nasze Unibike-i surowym wzrokiem i dodała "Nie takie rowery tu stały".
W Azymut Hostel obsługa była bardzo miła :-DDD. Przydzielenie nam pokoju na parterze i pozwolenie na spanie do późna nie było przypadkowe. My z Kubkiem na pewno jeszcze nie raz będziemy we Wrześni i nie mamy zamiaru szukać niczego innego. Na prawdę szczerze polecam nocleg w Azymut Hostel :-DDD!!!
Poniżej widok na łazienkę i korytarz przy wejściu. Z góry przepraszam za jakość zdjęć :-(.
Zostawiłam rowerowe dziecko samo i poszłam zaszaleć w Lidlu ;-), żeby uczcić dzisiejszy sukces :-DD. Jeszcze drobna kosmetyka Kubka i poczłapałam pobrudzić tą ładną łazienkę ;-DD (trochę okurzona byłam). Miałam coś w TV obejrzeć... ale film to mi się szybciutko urwał ;-DD.
Kategoria od 150 do 200 km
- DST 106.60km
- Czas 04:03
- VAVG 26.32km/h
- VMAX 48.80km/h
- Temperatura 12.0°C
- Kalorie 2729kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Czasówka z podjazdami :-)
Sobota, 2 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 1
He He i jednak to nie był prima aprilis. Pan doktor którego poznałam dzień wcześniej odezwał się i zaproponował wspólny wypad na rowerkach jeszcze tego samego dnia... a dzisiaj udało nam się pośmigać wspólnie :-D. No z tym pośmigać to przesadziłam... ja to cienki bolek jestem szczególnie na podjazdach. Mój nowy kolega przegonił mnie chyba po wszystkich najwyższych pagórkach dostępnych w promieniu 20 km od Domaszczyna :-D. Zaliczyliśmy całe mnóstwo krętych uliczek, nawierzchnie asfaltowe różnej maści, ale też wybrukowany otoczakami dość mocny podjazd. Taka namiastka wszystkiego :-)). Na początku jeszcze jakoś dawałam rade, ale no cóż moja kondycja pozostawia wiele do życzenia. Po kolejnym żmudnym podjeździe przyszedł kryzys i zostawałam już coraz częściej w tyle. Miły człowiek, nie chciał mi mówić wprost, że dużooo w tej materii nas dzieli Przeze mnie Jego tempo bardzo spadło. No cóż daleko mi do Niego... jeździł kiedyś wyczynowo.
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Mi się bardzo podobał ten maraton... bo dla mnie to był maraton. Przejechaliśmy 76,54 km w 2 godziny 55 minut z kilkoma na prawdę ostrymi podjazdami. Jak dla mnie było super :-). Może się jeszcze kiedyś wybierzemy razem... może??? Ja na pewno jeszcze nie raz z przyjemnością pojadę się pomęczyć blisko domu :-D. Oponki tylko muszę sobie jakieś cieńsze sprawić.
Potem to już bardziej nizinnie i lightowo było. Prawie nic dzisiaj nie jadałam i jakoś tak słabo mi już było. Wpadłam do Korony po jakieś picie i coś do wrzucenia na szybko na żołądek... a tam dzikie tłumy :-O!!!! A taka piękna pogoda na dworze. Szybko stamtąd uciekałam. Potem drugie podejście zwrotu zaległej opłaty za wywóz szamba, na szczęście tym razem udane i powrót do rodziców. Z braciszkiem musiałam się uściskać, do Danii już wraca :-(((. Nie wiem kiedy znowu się zobaczymy :-(((.
Dzisiaj z braku czasu nie dam rady trasy wstawić. Może kiedyś to naprawię.
Przygotowania do bydgoskiego maratonu trwają ;-). A ja jestem z wszystkim w lesie. Właśnie zaległości szkolne z synusiem nadrabiamy... masakra!!!!
Kategoria od 100 do 150 km
- DST 35.07km
- Czas 01:49
- VAVG 19.30km/h
- VMAX 31.10km/h
- Temperatura 9.0°C
- Kalorie 931kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Prima aprilis :-)
Piątek, 1 kwietnia 2016 · dodano: 03.04.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj musiałam znowu wybrać się do cywilizacji :-(... i to nie był bynajmniej żart. W związku z moją wizytą kontrolna w Bydgoszczy (jadę oczywiście na rowerze :-)), musiałam zaliczyć badanie MRI z kontrastem. Raczej się do tej pory publicznie zbytnio nie chwaliłam, ale jestem po operacji guza mózgu, a właściwie po trzech w 2009 roku, a w związku z niejasnymi ostatnimi wynikami znowu odwiedzam Bydgoszcz i Dr Jacka Furtaka dwa razy do roku. Tacy jak ja tak mają. Na początku to przeraża, stresuje, potem staje się prawie tak normalne jak mycie zębów ;-).
Postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym. We wtorek rano wyruszamy rano z Kubkiem na konsultację do Bydgoszczy :-)). Czy uda nam się zrealizować nasz plan, to się okaże. Pomyślałam, że w końcu to nie pustkowie i zawsze można skorzystać z innego środka transportu jak dwa kółka :-).
Ale co, my nie dam rady ;-)!!!!
U nas w nocy i jeszcze nad ranem lało, rano siąpiło. Ulice pełne kałuż. Na badanie dotarliśmy oboje mokrzy i ubłoceni okrutnie. Już się bałam, że zaraz nas wyrzucą. A tu miła niespodzianka. Okazało się, że jeden z lekarzy dużo jeździ na rowerze. Jak mnie zobaczył to się uśmiechnął i powiedział, że w końcu odpowiednio ubrany pacjent przyjechał i to jeszcze na fajnym rowerze :-)).
Dalej to już nie musiałam się o nic bać. Zaproszono mnie z Kubkiem do środka :-)). dostałam ankietę do wypełnienia, a ja zamiast się tym zając rozmawiałam z lekarzem o przerzutkach :-D. Personel już zaczął mnie poganiać :-). Po badaniu musiałam tradycyjnie poczekać około 20 minut po podaniu kontrastu. Po chwili przyszedł miły pan doktor i pokazał mi zdjęcie swojego pogromcy szos na carbonowej ramie... ech ładniutki :-). Chwilę porozmawialiśmy i okazało się, że często bywamy w tych samych rejonach, a niedługo to będziemy blisko siebie mieszkać... jaki ten świat jest mały :-D.
Dałam mu swojego maila, może nawet razem gdzieś wyskoczymy :-)... no chyba, że to prima aprilis ;-).
Postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym. We wtorek rano wyruszamy rano z Kubkiem na konsultację do Bydgoszczy :-)). Czy uda nam się zrealizować nasz plan, to się okaże. Pomyślałam, że w końcu to nie pustkowie i zawsze można skorzystać z innego środka transportu jak dwa kółka :-).
Ale co, my nie dam rady ;-)!!!!
U nas w nocy i jeszcze nad ranem lało, rano siąpiło. Ulice pełne kałuż. Na badanie dotarliśmy oboje mokrzy i ubłoceni okrutnie. Już się bałam, że zaraz nas wyrzucą. A tu miła niespodzianka. Okazało się, że jeden z lekarzy dużo jeździ na rowerze. Jak mnie zobaczył to się uśmiechnął i powiedział, że w końcu odpowiednio ubrany pacjent przyjechał i to jeszcze na fajnym rowerze :-)).
Dalej to już nie musiałam się o nic bać. Zaproszono mnie z Kubkiem do środka :-)). dostałam ankietę do wypełnienia, a ja zamiast się tym zając rozmawiałam z lekarzem o przerzutkach :-D. Personel już zaczął mnie poganiać :-). Po badaniu musiałam tradycyjnie poczekać około 20 minut po podaniu kontrastu. Po chwili przyszedł miły pan doktor i pokazał mi zdjęcie swojego pogromcy szos na carbonowej ramie... ech ładniutki :-). Chwilę porozmawialiśmy i okazało się, że często bywamy w tych samych rejonach, a niedługo to będziemy blisko siebie mieszkać... jaki ten świat jest mały :-D.
Dałam mu swojego maila, może nawet razem gdzieś wyskoczymy :-)... no chyba, że to prima aprilis ;-).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 22.93km
- Czas 01:01
- VAVG 22.55km/h
- VMAX 43.22km/h
- Temperatura 6.0°C
- Kalorie 585kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Kosmetyka przy Kubku :-)
Czwartek, 31 marca 2016 · dodano: 02.04.2016 | Komentarze 2
Dzisiaj też nic takiego. Czasu mało... to już standard :-(. Drobne,
niedrobne zabiegi zabezpieczające ramę przed uderzeniami łańcucha... i
to by było na tyle. Trasa jakże "wspaniała"
Sołtysowice-Domaszczyn-Sołtysowice i w dodatku od strony miasta...
bleeee :-((.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 42.04km
- Czas 01:46
- VAVG 23.80km/h
- VMAX 40.79km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 758kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Snucie sie tu i tam... lepsze niż nic :-)
Środa, 30 marca 2016 · dodano: 02.04.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj nudnawo i bez polotu. Czasu dużo nie było i kondycja pozostawia
wiele do życzenia. Nie będę się rozwlekać, nie ma o czym...
Dzisiaj z Sołtysowic galop, a właściwie nędzny kłus do Domaszczyn City. Musiałam odwiedzić bankomat, więc zahaczyłam o Koronę. Potem odwiedziny pana od szamba, ale niestety nic z tego ni wyszło, bo nikogo akurat nie było w domu. No cóż czas to ja mam w chorych godzinach i normalni ludzie to są wtedy w pracy :-(. Potem tak dla urozmaicenia powrót do Wrocławia od strony Krzyżanowic. Po drodze spotkałam przyjaciela (czysty przypadek :-)) i posnuliśmy się trochę po mieście. Niestety nie trwało to długo, bo po synusia musiałam jechać do szkoły i nadrabianie zaległości po chorobie nas czekało.
Boże i sprawdzian z lektury mam jutro :-((((... obym nie oblała testów :-O.
Dzisiaj z Sołtysowic galop, a właściwie nędzny kłus do Domaszczyn City. Musiałam odwiedzić bankomat, więc zahaczyłam o Koronę. Potem odwiedziny pana od szamba, ale niestety nic z tego ni wyszło, bo nikogo akurat nie było w domu. No cóż czas to ja mam w chorych godzinach i normalni ludzie to są wtedy w pracy :-(. Potem tak dla urozmaicenia powrót do Wrocławia od strony Krzyżanowic. Po drodze spotkałam przyjaciela (czysty przypadek :-)) i posnuliśmy się trochę po mieście. Niestety nie trwało to długo, bo po synusia musiałam jechać do szkoły i nadrabianie zaległości po chorobie nas czekało.
Boże i sprawdzian z lektury mam jutro :-((((... obym nie oblała testów :-O.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 87.34km
- Czas 03:17
- VAVG 26.60km/h
- VMAX 42.52km/h
- Temperatura 8.0°C
- Kalorie 2427kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Milicza :-DDDDD
Sobota, 19 marca 2016 · dodano: 25.03.2016 | Komentarze 6
Wróciłam z porannej przebieżki po okolicy zadowolona i uśmiechnięta :-D. Nic mnie tak nie cieszy jak możliwość wyrwania się na Rumaku do dziczy :-D... chociaż na chwilę. A tu super niespodzianka :-DDDD!!! Zadzwoniła mama z informacją, że przyjedzie i zaopiekuje się moim synusiem :-DDD!!! Szybki telefon do przyjaciela z radosną nowiną i bieganie w popłochu, żeby jak najwięcej czasu wywalczyć. Tak jak pisałam wcześniej moje dziecko cały szpaler leków zjada, więc musiałam jeszcze przeszkolić babcię co, w jakiej dawce i o której godzinie... już wiem dlaczego firmy farmaceutyczne tak dobrze przędą ;-D.
Około 13:00 puściliśmy wodze i wyruszyliśmy spod mojego domu w Domaszczynie w stronę Milicza :-DDD. Pogoda dzisiaj dopisała i nawet nie wyobrażam sobie jak bym zniosła siedzenie w domu. Na początku często uczęszczany kierunek przez Bąków do Łoziny. Minęliśmy kościół i główną ulicą pośmigaliśmy prosto w stronę Bierzyc. Dalej przez Węgrów, Rzędziszowice dotarliśmy do skrzyżowania w Ludgierzowicach (warto tam zachować ostrożność i nie pruć z górki na oślep). Przecięliśmy główną ulicę i udaliśmy się w kierunku mojej ukochanej leśnej ścieżki rowerowej (tym razem niestety musieliśmy ja ominąć :-(, (lepiej nie być pazernym i kilku srok za ogon nie łapać ;-)). Dalej pogalopowaliśmy prosto, w otoczeniu lasów do Złotowa. Po drodze po lewej stronie wypatrzyłam w oddali moje ukochane drzewa (koniecznie muszę posadzić takie w ogrodzie :-)). Cała ich magia polega na tym, że to chyba jedne z nielicznych drzew liściastych, które o każdej porze roku wyglądają bajkowo :-DD.
Kubek w brzozowym gaju... portretowe ;-D.
A to ja właśnie cykam fotkę portretową mojemu dziecku rowerowemu ;-D.
Świetny licznik GARMIN-a pożyczony od mojego przyjaciela. Wystarczyło, że zabrał ze sobą szwagra do Norwegii i dostał go gratis ;-) (znaleziony w śniegu, cudem ocalał).
Piękne niebo w odcieniach intensywnego błękitu... czego chcieć więcej.
Chłopaki razem ;-).
Ze Złotowa w otoczeniu lasów zmierzaliśmy w kierunku Bukowic. Dla Kubka to pierwszy raz... i na pewno nie ostatni :-).
...Łazy Wielkie witają :-D.
Strumyk w okolicy Łaz Wielkich... mały jakiś ;-).
Z Łaz Wielkich dalej leśną trasą dojechaliśmy do Lasowic. Wyjechaliśmy co prawda na bardziej ruchliwy fragment drogi i już do końca 15 podążaliśmy do Milicza. Na szczęście była sobota i samochodów nie było aż tak dużo :-). Drobne niedogodności skutecznie rekompensował otaczający nas las... zieleń uspokaja :-)).
Dotarliśmy w końcu do kolejnej, ostatniej już miejscowości przed naszym miejscem docelowym, do Miłochowic. Nie było opcji, żeby nie zrobić zdjęcia w takim plenerze naszym chłopakom ;-).
A to kościółek w Miliczu... za dużo czasu nie mieliśmy :-(. Niestety jeszcze dni są krótkie. Szybka kawa na stacji benzynowej i trzeba było wracać do domu.
Około 13:00 puściliśmy wodze i wyruszyliśmy spod mojego domu w Domaszczynie w stronę Milicza :-DDD. Pogoda dzisiaj dopisała i nawet nie wyobrażam sobie jak bym zniosła siedzenie w domu. Na początku często uczęszczany kierunek przez Bąków do Łoziny. Minęliśmy kościół i główną ulicą pośmigaliśmy prosto w stronę Bierzyc. Dalej przez Węgrów, Rzędziszowice dotarliśmy do skrzyżowania w Ludgierzowicach (warto tam zachować ostrożność i nie pruć z górki na oślep). Przecięliśmy główną ulicę i udaliśmy się w kierunku mojej ukochanej leśnej ścieżki rowerowej (tym razem niestety musieliśmy ja ominąć :-(, (lepiej nie być pazernym i kilku srok za ogon nie łapać ;-)). Dalej pogalopowaliśmy prosto, w otoczeniu lasów do Złotowa. Po drodze po lewej stronie wypatrzyłam w oddali moje ukochane drzewa (koniecznie muszę posadzić takie w ogrodzie :-)). Cała ich magia polega na tym, że to chyba jedne z nielicznych drzew liściastych, które o każdej porze roku wyglądają bajkowo :-DD.
Kubek w brzozowym gaju... portretowe ;-D.
A to ja właśnie cykam fotkę portretową mojemu dziecku rowerowemu ;-D.
Świetny licznik GARMIN-a pożyczony od mojego przyjaciela. Wystarczyło, że zabrał ze sobą szwagra do Norwegii i dostał go gratis ;-) (znaleziony w śniegu, cudem ocalał).
Piękne niebo w odcieniach intensywnego błękitu... czego chcieć więcej.
Chłopaki razem ;-).
Ze Złotowa w otoczeniu lasów zmierzaliśmy w kierunku Bukowic. Dla Kubka to pierwszy raz... i na pewno nie ostatni :-).
...Łazy Wielkie witają :-D.
Strumyk w okolicy Łaz Wielkich... mały jakiś ;-).
Z Łaz Wielkich dalej leśną trasą dojechaliśmy do Lasowic. Wyjechaliśmy co prawda na bardziej ruchliwy fragment drogi i już do końca 15 podążaliśmy do Milicza. Na szczęście była sobota i samochodów nie było aż tak dużo :-). Drobne niedogodności skutecznie rekompensował otaczający nas las... zieleń uspokaja :-)).
Dotarliśmy w końcu do kolejnej, ostatniej już miejscowości przed naszym miejscem docelowym, do Miłochowic. Nie było opcji, żeby nie zrobić zdjęcia w takim plenerze naszym chłopakom ;-).
A to kościółek w Miliczu... za dużo czasu nie mieliśmy :-(. Niestety jeszcze dni są krótkie. Szybka kawa na stacji benzynowej i trzeba było wracać do domu.
Bardzo miło wspominam ten wyjazd i mam nadzieje, że to dopiero początek dłuższych wypraw :-D. W domu jak zwykle zgarnęłam cięgi za zbyt długie włóczęgostwo, ale z tego co słyszę dla większości takich odmieńców jak MY, brak akceptacji ze strony bliskich to niestety norma. Już się zaczynam przyzwyczajać :-).
Ja to chyba musiałam strasznie nagrzeszyć, bo jeszcze jakieś paskudne grypsko mnie dopadło i nie chce odpuścić... i to mnie martwi :-((.
Kategoria od 70 do 100 km
- DST 32.84km
- Czas 01:13
- VAVG 26.99km/h
- VMAX 48.40km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 869kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Namiastka górek o poranku :-DD
Sobota, 19 marca 2016 · dodano: 25.03.2016 | Komentarze 0
Zapowiadała się piękna pogoda :-D. Już od samego rana widok za oknem, aż nakazywał opuszczenie czterech ścian w dniu dzisiejszym. U mnie jednak nadal nie było wiadomo czy coś z tego wyjdzie. Ryczący telewizor zerwał mnie z nóg około 6:20. Pierwszy odruch to nerwowe szukanie pilota, żeby uwolnić się od nadmiaru decybeli. Udało się w miarę szybko. Biedny sąsiad :-). Wątpię by zamawiał agresywną pobudkę w sobotni poranek ;-)).
Poszwendałam się trochę po domu. Synuś jeszcze spał. Mimo dość wczesnej pory widok za oknem był przyjemny, a pojawiające się promienie słoneczne jeszcze potęgowały ten efekt. Była za dwadzieścia siódma. Jakoś nie mogłam już spać... "czarne" myśli chodziły mi po głowie ;-). I jak zwykle nie wytrzymałam :-(. Szybko zerwałam się z łóżka, żeby nie tracić więcej czasu. Stwierdziłam, że śniadanie to sobie odpuszczę, przebrałam się, jeszcze smarowanie łańcucha i o 7:15 uruchomiłam licznik w Kubku :-).
Z Domaszczyna tradycyjnie pogalopowaliśmy przez Bąków do Łozina Center i dalej cały czas główną przez Bierzyce, Węgrów w kierunku Miłonowic, gdzie zaczynają się nasze ukochane nizinne górki ;-)).
Z Miłonowic wąską krętą uliczką w otoczeniu pól i lasów pojechaliśmy tradycyjnie przez Cielętniki do Tarnowca.
Zahaczyliśmy o Skotniki i pośmigaliśmy z górki na pazurki, podwrocławskimi "serpentynami" w kierunku Piersna i dalej przez Boleścin i Skarszyn. Uwielbiam tą trasę :-DD. Małe wioseczki, kręte uliczki, pola, lasy i pagórki... a wszystko tak blisko domu :-DD. Na dodatek, o tej porze to było puściusieńko, samochodów jak na lekarstwo... rowerzyści też jeszcze spali :-).
Oj nie chciało się wracać do domu. Pogoda była coraz ładniejsza... i to słońce, którego już tak mi brakowało. W domu jednak moje dziecko samo, więc mimo wielu pokus postanowiliśmy grzecznie z Kubkiem obrać kierunek na Łozinę i Domaszczyn.
Zawsze jeszcze istniała nadzieja, że odwiedzi nas dzisiaj moja mama :-)...
Poszwendałam się trochę po domu. Synuś jeszcze spał. Mimo dość wczesnej pory widok za oknem był przyjemny, a pojawiające się promienie słoneczne jeszcze potęgowały ten efekt. Była za dwadzieścia siódma. Jakoś nie mogłam już spać... "czarne" myśli chodziły mi po głowie ;-). I jak zwykle nie wytrzymałam :-(. Szybko zerwałam się z łóżka, żeby nie tracić więcej czasu. Stwierdziłam, że śniadanie to sobie odpuszczę, przebrałam się, jeszcze smarowanie łańcucha i o 7:15 uruchomiłam licznik w Kubku :-).
Z Domaszczyna tradycyjnie pogalopowaliśmy przez Bąków do Łozina Center i dalej cały czas główną przez Bierzyce, Węgrów w kierunku Miłonowic, gdzie zaczynają się nasze ukochane nizinne górki ;-)).
Z Miłonowic wąską krętą uliczką w otoczeniu pól i lasów pojechaliśmy tradycyjnie przez Cielętniki do Tarnowca.
Zahaczyliśmy o Skotniki i pośmigaliśmy z górki na pazurki, podwrocławskimi "serpentynami" w kierunku Piersna i dalej przez Boleścin i Skarszyn. Uwielbiam tą trasę :-DD. Małe wioseczki, kręte uliczki, pola, lasy i pagórki... a wszystko tak blisko domu :-DD. Na dodatek, o tej porze to było puściusieńko, samochodów jak na lekarstwo... rowerzyści też jeszcze spali :-).
Oj nie chciało się wracać do domu. Pogoda była coraz ładniejsza... i to słońce, którego już tak mi brakowało. W domu jednak moje dziecko samo, więc mimo wielu pokus postanowiliśmy grzecznie z Kubkiem obrać kierunek na Łozinę i Domaszczyn.
Zawsze jeszcze istniała nadzieja, że odwiedzi nas dzisiaj moja mama :-)...
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 35.16km
- Czas 01:16
- VAVG 27.76km/h
- VMAX 46.22km/h
- Temperatura 7.0°C
- Kalorie 937kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Uciekłam z domu...???
Czwartek, 17 marca 2016 · dodano: 17.03.2016 | Komentarze 3
Uciekłam... to niestety prawda :-((. Wiem, że to niedobrze o mnie świadczy. Zostawiłam moje dziecko na ponad godzinę samo w domu :-((. Pewnie wielu z Was uzna mnie za skrajnie nieodpowiedzialnego samoluba i niestety tak chyba jest :-((. To jeszcze jednak nie byłoby takie straszne, gdyby to był jednorazowy wyskok, ale ja nie obiecuję poprawy i to się na pewno nie raz powtórzy...
Dzisiaj wstałam dość wcześnie, chociaż przecież nie musiałam, bo i tak do końca tygodnia siedzimy w domu. Wstałam i walczyłam ze sobą. Taki piękny widok za oknem bynajmniej w tym nie pomagał. Początkowo pomyślałam, że wyjdę z samego rana i wrócę zanim synuś wstanie. Jednak ostatecznie stwierdziłam, że lepiej żeby wiedział, że mama wychodzi i niedługo będzie z powrotem... i tak zrobiłam.
Oczywiście jeszcze musiałam mu zaaplikować pół przydomowej apteczki i coś na żołądek na siłę wrzucić. Masakra ile ma leków przepisanych.Chyba umówię wizytę do naszej pani doktor na poniedziałek. Biegałam góra, dół, zastanawiałam się czy oby o czymś ważnym nie zapomniałam i ostatecznie około 8:30 ubrana, zwarta i gotowa wyprowadziłam Kubka przed dom.
Wiedziałam, że to nie będzie miła i spokojna wycieczka, tylko galop w tą i z powrotem. Pomyślałam, że najlepszym kierunkiem będzie Trzebnica. Po pierwsze nie jest daleko, a po drugie mogłam przetestować działanie przedniej przerzutki. Z prędkością pieszego przedarliśmy się z Kubkiem przez osiedlowe bagna i dalej szybciorem asfaltem przez Bąków do Łozina Center i kierunek Trzebnica (przez Skarszyn, Głuchów Górny). Nawet nie zawitałam w centrum tylko miły zjazd, zakręt w parku przy placu zabaw i z powrotem szybciorem w stronę Domaszczyna. Jeszcze zaliczyłam sklep osiedlowy i wróciłam do domu... a tam na szczęście wszystko było w porządku :-)))).
Wolałabym mieć więcej czasu, no ale cóż nie tym razem. I tak bardzo się cieszę, że wyszłam, a jednocześnie mogłam sprawdzić jak przednia przerzutka się spisuje. Po nasmarowaniu i dokładnym czyszczeniu chodziła jak ta lala :-)). Nie ma jednak co chwalić dnia przed zachodem słońca. Jestem ciekawa jak będzie się działać na błotnistych szlakach? Dopiero po zdaniu testów w bardziej hardcorowych warunkach okaże się czy zostaniemy razem na dłużej :-)).
Dzisiaj wstałam dość wcześnie, chociaż przecież nie musiałam, bo i tak do końca tygodnia siedzimy w domu. Wstałam i walczyłam ze sobą. Taki piękny widok za oknem bynajmniej w tym nie pomagał. Początkowo pomyślałam, że wyjdę z samego rana i wrócę zanim synuś wstanie. Jednak ostatecznie stwierdziłam, że lepiej żeby wiedział, że mama wychodzi i niedługo będzie z powrotem... i tak zrobiłam.
Oczywiście jeszcze musiałam mu zaaplikować pół przydomowej apteczki i coś na żołądek na siłę wrzucić. Masakra ile ma leków przepisanych.Chyba umówię wizytę do naszej pani doktor na poniedziałek. Biegałam góra, dół, zastanawiałam się czy oby o czymś ważnym nie zapomniałam i ostatecznie około 8:30 ubrana, zwarta i gotowa wyprowadziłam Kubka przed dom.
Wiedziałam, że to nie będzie miła i spokojna wycieczka, tylko galop w tą i z powrotem. Pomyślałam, że najlepszym kierunkiem będzie Trzebnica. Po pierwsze nie jest daleko, a po drugie mogłam przetestować działanie przedniej przerzutki. Z prędkością pieszego przedarliśmy się z Kubkiem przez osiedlowe bagna i dalej szybciorem asfaltem przez Bąków do Łozina Center i kierunek Trzebnica (przez Skarszyn, Głuchów Górny). Nawet nie zawitałam w centrum tylko miły zjazd, zakręt w parku przy placu zabaw i z powrotem szybciorem w stronę Domaszczyna. Jeszcze zaliczyłam sklep osiedlowy i wróciłam do domu... a tam na szczęście wszystko było w porządku :-)))).
Wolałabym mieć więcej czasu, no ale cóż nie tym razem. I tak bardzo się cieszę, że wyszłam, a jednocześnie mogłam sprawdzić jak przednia przerzutka się spisuje. Po nasmarowaniu i dokładnym czyszczeniu chodziła jak ta lala :-)). Nie ma jednak co chwalić dnia przed zachodem słońca. Jestem ciekawa jak będzie się działać na błotnistych szlakach? Dopiero po zdaniu testów w bardziej hardcorowych warunkach okaże się czy zostaniemy razem na dłużej :-)).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 16.35km
- Czas 00:41
- VAVG 23.93km/h
- VMAX 36.04km/h
- Temperatura 4.0°C
- Kalorie 490kcal
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Szlakiem aptek... niestety :-((((
Środa, 16 marca 2016 · dodano: 16.03.2016 | Komentarze 4
No i stało się. Syn chory i ja znowu uziemiona :-((((. Mąż wyjechał w delegację na tydzień, część obowiązków mi odpadła, większy luz i swoboda... a co najważniejsze brak poczucia winy, że wychodzę na rower. Niestety nie jest w stanie zaakceptować moich zainteresowań, dla Niego są chore :-(((. Ciągle mam nadzieję, że kiedyś zrozumie, że nie wszyscy muszą kochać siłownie lub basen...
Takie miałam ambitne plany na ten tydzień i jak zwykle nic z tego nie wyjdzie :-((((. Jeszcze może weekend... w mojej mamie jedyna nadzieja. Wyć mi się chce i tyle :-((((. Żeby kompletnie się nie załamać to nawet rolet nie podniosłam. Taki piękny dzisiaj dzień, a ja w areszcie domowym :-((((.
Wszystko zaczęło się w poniedziałek. Wieczorem już miał gorączkę i wiadomo było, że we wtorek na lekcje nie pójdzie. Wczoraj było jeszcze gorzej, więc zamówiłam wizytę domową. I zapadł wyrok... do szkoły dopiero po świętach :-((((. Dla mnie od razu stało się jasne, że o jakimkolwiek czasie dla siebie to tylko pomarzyć mogę :-((((.
Z racji tego, że jesteśmy sami i nie bardzo mam kogo poprosić o pomoc, musiałam zostawić moje dziecko samo w domu. Miałam nadzieję, że z racji tego, że ma gorączkę i jest ogólnie osłabiony to na realizację jakiś chorych planów nie będzie miał dzisiaj ochoty. Mojemu synowi co prawda już dyszka leci, ale swoim zachowaniem i pomysłami to często nie wiem czy nawet na pięciolatka wygląda. Niestety nie miałam dzisiaj innego wyjścia, jak go zostawić i liczyć na to, że jakoś to będzie. Kilka razy mówiłam, że absolutnie ma nikomu nie otwierać drzwi i nie rozrabiać... i z duszą na ramieniu wyleciałam pozałatwiać ważne sprawy.
Koniecznie musiałam zaliczyć aptekę i zrealizować wystawioną dzień wcześniej receptę oraz zrobić podstawowe zakupy spożywcze. Wybrałam jak najbliższą aptekę i niestety okazało się, że nie mają jednego z przepisanych leków, w drugiej to nic nie mieli (możliwość zamówienia), trzecia tak samo, czwarta (dziwny lokal z meblami z PRL-u i ofertą jak przy hipermarketowej kasie) i w końcu w piątej udało mi się kupić to co trzeba. Potem wizyta w Lidlu na Bierutowskiej, szybkie latanie z Kubkiem pomiędzy regałami i do kasy. Powrzucałam wszystko do plecaka i ledwo byłam w stanie go podnieść!!!!!
Szybki powrót w nerwach do domu, ale na szczęście, ani karetki, ani straży pożarnej na sygnale po drodze nie spotkałam. Weszłam do środka, rzuciłam zakupy i pobiegłam sprawdzić jak się mój szkodnik miewa. Ufff wszystko było na miejscu :-)))... konstrukcja nośna budynku nie naruszona, u dziecka wszystkie kończyny sprawne, ciało bez ran kłutych i szarpanych. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że chyba na zawał umrę!!!!
Zważyłam plecak i wyszło na to, że 8900g na plecach przytachałam.
Tak mi brakuje czasu dla siebie, żebym nie musiała ganiać jak w ukropie i bez przerwy nerwowo patrzeć na zegarek :-(((.
Chociaż jeden dzień, taki tylko dla mnie...
Takie miałam ambitne plany na ten tydzień i jak zwykle nic z tego nie wyjdzie :-((((. Jeszcze może weekend... w mojej mamie jedyna nadzieja. Wyć mi się chce i tyle :-((((. Żeby kompletnie się nie załamać to nawet rolet nie podniosłam. Taki piękny dzisiaj dzień, a ja w areszcie domowym :-((((.
Wszystko zaczęło się w poniedziałek. Wieczorem już miał gorączkę i wiadomo było, że we wtorek na lekcje nie pójdzie. Wczoraj było jeszcze gorzej, więc zamówiłam wizytę domową. I zapadł wyrok... do szkoły dopiero po świętach :-((((. Dla mnie od razu stało się jasne, że o jakimkolwiek czasie dla siebie to tylko pomarzyć mogę :-((((.
Z racji tego, że jesteśmy sami i nie bardzo mam kogo poprosić o pomoc, musiałam zostawić moje dziecko samo w domu. Miałam nadzieję, że z racji tego, że ma gorączkę i jest ogólnie osłabiony to na realizację jakiś chorych planów nie będzie miał dzisiaj ochoty. Mojemu synowi co prawda już dyszka leci, ale swoim zachowaniem i pomysłami to często nie wiem czy nawet na pięciolatka wygląda. Niestety nie miałam dzisiaj innego wyjścia, jak go zostawić i liczyć na to, że jakoś to będzie. Kilka razy mówiłam, że absolutnie ma nikomu nie otwierać drzwi i nie rozrabiać... i z duszą na ramieniu wyleciałam pozałatwiać ważne sprawy.
Koniecznie musiałam zaliczyć aptekę i zrealizować wystawioną dzień wcześniej receptę oraz zrobić podstawowe zakupy spożywcze. Wybrałam jak najbliższą aptekę i niestety okazało się, że nie mają jednego z przepisanych leków, w drugiej to nic nie mieli (możliwość zamówienia), trzecia tak samo, czwarta (dziwny lokal z meblami z PRL-u i ofertą jak przy hipermarketowej kasie) i w końcu w piątej udało mi się kupić to co trzeba. Potem wizyta w Lidlu na Bierutowskiej, szybkie latanie z Kubkiem pomiędzy regałami i do kasy. Powrzucałam wszystko do plecaka i ledwo byłam w stanie go podnieść!!!!!
Szybki powrót w nerwach do domu, ale na szczęście, ani karetki, ani straży pożarnej na sygnale po drodze nie spotkałam. Weszłam do środka, rzuciłam zakupy i pobiegłam sprawdzić jak się mój szkodnik miewa. Ufff wszystko było na miejscu :-)))... konstrukcja nośna budynku nie naruszona, u dziecka wszystkie kończyny sprawne, ciało bez ran kłutych i szarpanych. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że chyba na zawał umrę!!!!
Zważyłam plecak i wyszło na to, że 8900g na plecach przytachałam.
Tak mi brakuje czasu dla siebie, żebym nie musiała ganiać jak w ukropie i bez przerwy nerwowo patrzeć na zegarek :-(((.
Chociaż jeden dzień, taki tylko dla mnie...
Kategoria Blisko domu, do 20 km