Info
Ten blog rowerowy prowadzi SADE z miasteczka Wrocław. Mam przejechane 15806.15 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 25.15 km/h i się wcale nie chwalę.Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2018, Marzec8 - 4
- 2017, Czerwiec11 - 2
- 2017, Maj26 - 4
- 2017, Kwiecień20 - 1
- 2017, Marzec23 - 4
- 2017, Luty2 - 0
- 2017, Styczeń23 - 14
- 2016, Grudzień13 - 2
- 2016, Listopad21 - 2
- 2016, Październik25 - 18
- 2016, Wrzesień24 - 8
- 2016, Sierpień31 - 21
- 2016, Lipiec25 - 21
- 2016, Czerwiec24 - 20
- 2016, Maj33 - 25
- 2016, Kwiecień25 - 43
- 2016, Marzec13 - 17
- 2016, Luty10 - 44
- 2016, Styczeń14 - 15
- DST 26.20km
- Czas 01:10
- VAVG 22.46km/h
- Sprzęt KUBUŚ
- Aktywność Jazda na rowerze
Poród z komplikacjami... ale 10 w skali Apgar ;-)))))
Wtorek, 23 lutego 2016 · dodano: 25.02.2016 | Komentarze 2
Jak to mówią po burzy wychodzi słońce... Dla mnie wypadek i utrata możliwości przemieszczania się na dwóch kółkach była katastrofą :-(((((, strasznym koszmarem :-(((((. Powiem szczerze byłam przybita perspektywą braku możliwości realizacji tego co kocham najbardziej na świecie i bez czego nie potrafię już żyć :-(((((((.... jazdy na rowerze!!!!!!
I 23 lutego stał się cud :-))))))!!!!
W dniu moich urodzin na świat przyszedł KUBUŚ :-))))))!!!!!!!
Był w moich najskrytszych marzeniach już od dawna, ale zawsze myślałam, że pozostanie tam na zawsze. Teraz jak na Niego patrzę to wierzyć mi się nie chce, że to dzieje się na prawdę :-DDDDD.
To nie sen... ON NA PRAWDĘ ISTNIEJE :-DDDDD!!!!!!!!.
Na razie nie zaliczyliśmy jakiś porywających dystansów i nie pobiliśmy rekordów prędkości. Jesteśmy na etapie przyzwyczajania się do siebie ;-)))). Aktualnie codziennie coś zmieniamy. Wbrew pozorom rower jest bardzo skomplikowanym środkiem lokomocji i już nie raz miałam okazję tego doświadczyć. Teraz już wiem, że nie szybko uda nam się osiągnąć odpowiednie ustawienia, ale wcale mnie to nie przeraża (pamiętam jak kiedyś wpadłam w panikę po zmianie amorka i kąta nachylenia kierownicy :-)))))) Najważniejsze jest to, że kształt ramy mi odpowiada i dobrze się na niej czuję. Oczywiście całe mnóstwo ustawień jest jeszcze do przetrenowania :-)))).
Muszę zdecydować jakiej długości mostek wybrać i na jakiej wysokości ma być umieszczony? Jaka sztyca podsiodłowa będzie wygodniejsza, prosta czy może gięta? A może trzeba obniżyć amorka? No i jeszcze kąt nachylenia siodełka nie jest obojętny :-)))). Wszystko oczywiście jest ze sobą powiązane i zmiana jednego parametru wpływa na pozostałe... może za parę miesięcy w końcu będę wiedziała czego chcę :-DDDD. Całe szczęście, że mam mnóstwo różnych elementów do dyspozycji i nie muszę niczego kupować na próbę. Gdyby nie to, to pewnie z torbami bym poszła ;-))))).
I 23 lutego stał się cud :-))))))!!!!
W dniu moich urodzin na świat przyszedł KUBUŚ :-))))))!!!!!!!
Był w moich najskrytszych marzeniach już od dawna, ale zawsze myślałam, że pozostanie tam na zawsze. Teraz jak na Niego patrzę to wierzyć mi się nie chce, że to dzieje się na prawdę :-DDDDD.
To nie sen... ON NA PRAWDĘ ISTNIEJE :-DDDDD!!!!!!!!.
Na razie nie zaliczyliśmy jakiś porywających dystansów i nie pobiliśmy rekordów prędkości. Jesteśmy na etapie przyzwyczajania się do siebie ;-)))). Aktualnie codziennie coś zmieniamy. Wbrew pozorom rower jest bardzo skomplikowanym środkiem lokomocji i już nie raz miałam okazję tego doświadczyć. Teraz już wiem, że nie szybko uda nam się osiągnąć odpowiednie ustawienia, ale wcale mnie to nie przeraża (pamiętam jak kiedyś wpadłam w panikę po zmianie amorka i kąta nachylenia kierownicy :-)))))) Najważniejsze jest to, że kształt ramy mi odpowiada i dobrze się na niej czuję. Oczywiście całe mnóstwo ustawień jest jeszcze do przetrenowania :-)))).
Muszę zdecydować jakiej długości mostek wybrać i na jakiej wysokości ma być umieszczony? Jaka sztyca podsiodłowa będzie wygodniejsza, prosta czy może gięta? A może trzeba obniżyć amorka? No i jeszcze kąt nachylenia siodełka nie jest obojętny :-)))). Wszystko oczywiście jest ze sobą powiązane i zmiana jednego parametru wpływa na pozostałe... może za parę miesięcy w końcu będę wiedziała czego chcę :-DDDD. Całe szczęście, że mam mnóstwo różnych elementów do dyspozycji i nie muszę niczego kupować na próbę. Gdyby nie to, to pewnie z torbami bym poszła ;-))))).
Prawda jest taka, że tylko i wyłącznie dzięki bezinteresownej pomocy kilku osób moje marzenie się spełniło :-DDDD!!!!!!
Strasznie, ale to strasznie wszystkim dziękuję :-DDD!!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 29.01km
- Czas 01:24
- VAVG 20.72km/h
- VMAX 36.90km/h
- Temperatura 6.0°C
- Sprzęt Pożyczony...
- Aktywność Jazda na rowerze
Nudy na pudy... i rower na osłodę
Sobota, 13 lutego 2016 · dodano: 14.02.2016 | Komentarze 3
Dzisiaj do ostatniej chwili nie wiedziałam, czy w ogóle uda mi się wyrwać z domu. Teraz jestem właściwie kompletnie uziemiona, nie wiem jak dalej sobie poradzę. Nie mam roweru i czarna rozpacz mnie ogarnia :-((((. Wyć mi się chce i tyle :-((((((.
Wyrwałam się w końcu żeby się zresetować i odciąć od problemów chociaż na chwilę. Rower oczywiście nie mój i kask też pożyczony :-(((. Nie mam innego wyjścia, jak tylko czekać na ewentualne odszkodowanie. O pomocy ze strony "bliskich" to mogę zapomnieć... bo moja miłość do roweru jest według nich chora :-(((.
Trasa krótka i nieciekawa... snucie się po mieście. Dookoła cudowne postkomunistyczne pejzaże. Na prawo ogródki działkowe po horyzont, na lewo blokowiska z PRL-u, a wszystko to przyklejone do dwupasmówki oblepionej TIR-ami, ciężarówkami i stadami osobówek... nic tylko głęboko oddychać i cieszyć się pięknymi widokami. Po prostu rewelacja!!!!!
Trasę zaczęliśmy od Sołtysowickiej, dalej Kasprowicza, przecinka przez Żmigrodzką obok Cmentarza Osobowickiego, Mostem Milenijnym z krótkim przystankiem na stacji benzynowej w okolicach FAT-u i z powrotem... jeśli ktoś nie musi, to radzę omijać szerokim łukiem!!!!!
Dzisiaj mam taki świetny humor, że pewnie lepiej by było gdybym w ogóle nie pisała. Okropnie przynudzam, ale coś naskrobać musiałam.
W dodatku pogoda we Wrocku do bani :-(((((.
Wyrwałam się w końcu żeby się zresetować i odciąć od problemów chociaż na chwilę. Rower oczywiście nie mój i kask też pożyczony :-(((. Nie mam innego wyjścia, jak tylko czekać na ewentualne odszkodowanie. O pomocy ze strony "bliskich" to mogę zapomnieć... bo moja miłość do roweru jest według nich chora :-(((.
Trasa krótka i nieciekawa... snucie się po mieście. Dookoła cudowne postkomunistyczne pejzaże. Na prawo ogródki działkowe po horyzont, na lewo blokowiska z PRL-u, a wszystko to przyklejone do dwupasmówki oblepionej TIR-ami, ciężarówkami i stadami osobówek... nic tylko głęboko oddychać i cieszyć się pięknymi widokami. Po prostu rewelacja!!!!!
Trasę zaczęliśmy od Sołtysowickiej, dalej Kasprowicza, przecinka przez Żmigrodzką obok Cmentarza Osobowickiego, Mostem Milenijnym z krótkim przystankiem na stacji benzynowej w okolicach FAT-u i z powrotem... jeśli ktoś nie musi, to radzę omijać szerokim łukiem!!!!!
Dzisiaj mam taki świetny humor, że pewnie lepiej by było gdybym w ogóle nie pisała. Okropnie przynudzam, ale coś naskrobać musiałam.
W dodatku pogoda we Wrocku do bani :-(((((.
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 26.67km
- Czas 00:53
- VAVG 30.19km/h
- VMAX 45.20km/h
- Temperatura 9.0°C
- Sprzęt Pożyczony...
- Aktywność Jazda na rowerze
Drużyna Kolczyka ;-)))
Wtorek, 9 lutego 2016 · dodano: 10.02.2016 | Komentarze 4
W dniu wypadku rozpaczałam i przejmowałam się jedynie stanem mojego Rumaka. Nie czułam bólu i wydawało mi się, że oprócz tego, że ucierpiała moja odzież sportowa, nabyłam parę siniaków i otarcie na kolanie to nic mi nie jest. Dopiero jak zobaczyłam w jakim stanie jest kask zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam tak na wszelki wypadek pojechać do szpitala.
Zaniepokoiły mnie siniaki na głowie pokrywające się z pęknięciami na kasku. Tradycyjnie brałam tabletki, ale pomagały tylko na chwilę, a w poniedziałek od rana dalej bolała mnie głowa. Zaczęłam mieć różne myśli. Postanowiłam w końcu dla własnego spokoju poddać się oględzinom, najwyżej mnie wyrzucą lub odeślą do psychiatry ;-).
I się zaczęło... nawet nie wiedziałam co mnie czeka. Dawno nie korzystałam z państwowej służby zdrowia. W pierwszym szpitalu na Kamieńskiego rozłożyli ręce, bo stwierdzili, że nie mają odpowiedniego osprzętu. Odesłali mnie do szpitala na Borowskiej, byłam tam kiedyś i nie mam miłych wspomnień :-(. Po odwiedzeniu kilku okienek trafiłam na SOR do tłumu ludzi. Tam spędziłam ponad trzy godziny. Gdy zostałam w końcu wezwana i przekroczyłam wrota dla wybranych pomyślałam, że już pójdzie szybko... nawet nie wiedziałam jak się mylę.
Najpierw wizyta na kozetce, podstawowy wywiad i ponownie odesłano mnie na ławkę, pomiędzy tłumy ludzi. Pośród nich siedziały osoby, które pamiętałam z korytarza szpitalnego, z którego zniknęły około dwóch godzin przede mną :-(. Nie wiem jak jest w innych szpitalach (mam nadzieję, że nie będzie mi dane sprawdzić), ale SOR na Borowskiej to cudowne, legalne miejsce eliminacji osobników starych i obciążonych genetycznie. Może chodzi o to, żeby dzięki humanitarnej selekcji naturalnej przetrwali tylko ci przedstawiciele gatunku, których odpowiednio zmutowane organizmy są przystosowane do życia w trudnych warunkach???
W moim przypadku okazało się, że na szczęście nic takiego się nie stało, a powody bólu głowy są takie jak zwykle. Żeby się o tym dowiedzieć spędziłam tam ponad pięć i pół godziny w oczekiwaniu na RTG kolana i TK głowy... a do rekordzistów i tak było mi daleko. Żałuję, że nie nagrałam filmiku. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.
Ufff strasznie się rozpisałam, a miało być króciutko ;-)). Teraz trochę o miłym dniu dzisiejszym :-))). Wyszłam na rower:-))))))!!!!!
Bardzo tego potrzebowałam. Byłam przybita i przygnębiona tym co stało się w ostatnią sobotę w Bartkowie :-((. Mój przyjaciel wiedział jak wywołać uśmiech na mojej twarzy :-))). Zaproponował odwiedziny na miejscu wypadku w poszukiwaniu rowerowego kolczyka... tak na prawdę to wcale nie o to chodziło ;-). Z jednej strony się cieszyłam, z drugiej bałam. To już tak jest, że w mózgu na skutek przykrych doświadczeń pojawia się blokada i niechęć do odwiedzania miejsc z nimi związanych. Najgorzej się temu poddać i nie walczyć.
Dostałam sprawny rower, nieuszkodzony kask i misje odwiedzenia miejsca wypadku... pojechałam. On i mój synuś wyruszyli samochodem. Nie wiedziałam jak będzie, czy psychicznie dam radę... ale poradziłam sobie :-)))!!!! Nie bałam się szybkiej jazdy :-))))... a rower, na którym jechałam to dwukołowa rakieta :-)). Przede wszystkim lekki, co czyni go zwrotnym i niezwykle sprawnym na podjazdach. Dzisiaj nie było zdjęć, bo cel wyprawy był inny. Trasa do Bartkowa była taka sama jak w dniu wypadku. Na miejsce dotarłam w niecałą godzinę, szczęśliwa z uśmiechem od ucha do ucha... terapia szokowa się powiodła :-)))).
Trochę posnuliśmy się po ulicy i poboczu w poszukiwaniu celu podróży ;-). To było jak szukanie igły w stogu siana, szansa na znalezienie była praktycznie żadna. Mojemu synkowi rzuciły się w oczy rozjechane przez samochody części od moich słuchawek :-(... i to wszystko. Wróciliśmy już razem samochodem, niestety nasz grafik był dzisiaj napięty :-(.
Teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na rozpatrzenie sprawy o odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, co ponoć nie jest łatwe :-(((. Najgorsze dla mnie jest to, że jestem teraz pozbawiona moich ukochanych dwóch kółek :-((((.
Mimo tego co mnie spotkało na pewno nie zrezygnuję z jazdy na rowerze :-))). Z wycieczek w rejon miejsca wypadku też nie... teraz to wiem :-))))).
Zaniepokoiły mnie siniaki na głowie pokrywające się z pęknięciami na kasku. Tradycyjnie brałam tabletki, ale pomagały tylko na chwilę, a w poniedziałek od rana dalej bolała mnie głowa. Zaczęłam mieć różne myśli. Postanowiłam w końcu dla własnego spokoju poddać się oględzinom, najwyżej mnie wyrzucą lub odeślą do psychiatry ;-).
I się zaczęło... nawet nie wiedziałam co mnie czeka. Dawno nie korzystałam z państwowej służby zdrowia. W pierwszym szpitalu na Kamieńskiego rozłożyli ręce, bo stwierdzili, że nie mają odpowiedniego osprzętu. Odesłali mnie do szpitala na Borowskiej, byłam tam kiedyś i nie mam miłych wspomnień :-(. Po odwiedzeniu kilku okienek trafiłam na SOR do tłumu ludzi. Tam spędziłam ponad trzy godziny. Gdy zostałam w końcu wezwana i przekroczyłam wrota dla wybranych pomyślałam, że już pójdzie szybko... nawet nie wiedziałam jak się mylę.
Najpierw wizyta na kozetce, podstawowy wywiad i ponownie odesłano mnie na ławkę, pomiędzy tłumy ludzi. Pośród nich siedziały osoby, które pamiętałam z korytarza szpitalnego, z którego zniknęły około dwóch godzin przede mną :-(. Nie wiem jak jest w innych szpitalach (mam nadzieję, że nie będzie mi dane sprawdzić), ale SOR na Borowskiej to cudowne, legalne miejsce eliminacji osobników starych i obciążonych genetycznie. Może chodzi o to, żeby dzięki humanitarnej selekcji naturalnej przetrwali tylko ci przedstawiciele gatunku, których odpowiednio zmutowane organizmy są przystosowane do życia w trudnych warunkach???
W moim przypadku okazało się, że na szczęście nic takiego się nie stało, a powody bólu głowy są takie jak zwykle. Żeby się o tym dowiedzieć spędziłam tam ponad pięć i pół godziny w oczekiwaniu na RTG kolana i TK głowy... a do rekordzistów i tak było mi daleko. Żałuję, że nie nagrałam filmiku. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.
Ufff strasznie się rozpisałam, a miało być króciutko ;-)). Teraz trochę o miłym dniu dzisiejszym :-))). Wyszłam na rower:-))))))!!!!!
Bardzo tego potrzebowałam. Byłam przybita i przygnębiona tym co stało się w ostatnią sobotę w Bartkowie :-((. Mój przyjaciel wiedział jak wywołać uśmiech na mojej twarzy :-))). Zaproponował odwiedziny na miejscu wypadku w poszukiwaniu rowerowego kolczyka... tak na prawdę to wcale nie o to chodziło ;-). Z jednej strony się cieszyłam, z drugiej bałam. To już tak jest, że w mózgu na skutek przykrych doświadczeń pojawia się blokada i niechęć do odwiedzania miejsc z nimi związanych. Najgorzej się temu poddać i nie walczyć.
Dostałam sprawny rower, nieuszkodzony kask i misje odwiedzenia miejsca wypadku... pojechałam. On i mój synuś wyruszyli samochodem. Nie wiedziałam jak będzie, czy psychicznie dam radę... ale poradziłam sobie :-)))!!!! Nie bałam się szybkiej jazdy :-))))... a rower, na którym jechałam to dwukołowa rakieta :-)). Przede wszystkim lekki, co czyni go zwrotnym i niezwykle sprawnym na podjazdach. Dzisiaj nie było zdjęć, bo cel wyprawy był inny. Trasa do Bartkowa była taka sama jak w dniu wypadku. Na miejsce dotarłam w niecałą godzinę, szczęśliwa z uśmiechem od ucha do ucha... terapia szokowa się powiodła :-)))).
Trochę posnuliśmy się po ulicy i poboczu w poszukiwaniu celu podróży ;-). To było jak szukanie igły w stogu siana, szansa na znalezienie była praktycznie żadna. Mojemu synkowi rzuciły się w oczy rozjechane przez samochody części od moich słuchawek :-(... i to wszystko. Wróciliśmy już razem samochodem, niestety nasz grafik był dzisiaj napięty :-(.
Teraz pozostaje mi cierpliwie czekać na rozpatrzenie sprawy o odszkodowanie od firmy ubezpieczeniowej, co ponoć nie jest łatwe :-(((. Najgorsze dla mnie jest to, że jestem teraz pozbawiona moich ukochanych dwóch kółek :-((((.
Mimo tego co mnie spotkało na pewno nie zrezygnuję z jazdy na rowerze :-))). Z wycieczek w rejon miejsca wypadku też nie... teraz to wiem :-))))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 57.83km
- Czas 02:20
- VAVG 24.78km/h
- VMAX 46.90km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Piękny początek... koszmarne zakończenie :-((((
Sobota, 6 lutego 2016 · dodano: 09.02.2016 | Komentarze 10
Dzień zaczął się pięknie. Za oknem pogoda jak marzenie. Słoneczko i te widoki. Musiałam bardzo ze sobą walczyć, żeby nie ulec głosom w mojej głowie, które wciąż powtarzały "Rzuć wszystko, zostaw te przyziemne sprawy, siodłaj Rumaka i zasmakuj wolności" ;-))). Uwijałam się jak w ukropie i w końcu wyruszyliśmy :-))).Nie było już tak wcześnie, trasa wymyślona w pośpiechu pomiędzy ubieraniem getrów, a wkładaniem butów z małą zmianą w trakcie pakowania plecaka ;-).
Zaczęliśmy tradycyjnie czyli przez Bąków, Łozinę, Bierzyce, Węgrów, Rzędziszowice, Ludgierzowice i znowu do mojego ukochanego lasu :-). Tym razem bez przystanków i zdjęć, bo trasa miała być dzisiaj trochę dłuższa... wszystko przez tą pogodę i mój wieczny niedosyt rowerowy ;-). Dotarliśmy do Bartkowa i tym razem skręt w prawo przez Grabowno Wielkie do Twardogóry.
Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo niestety dzień jeszcze za szybko się kończy :-(. Posnuliśmy się trochę i tą samą trasą udaliśmy się w stronę domu... i tu zaczyna się przykra część naszej wycieczki :-((.
Było około godziny 17:00 gdy przejeżdżaliśmy przez Bartków. Tak na wszelki wypadek już u wylotu z Twardogóry oprócz wściekłej, jaskrawej kamizelki, z którą w okresie jesienno-zimowym i w nocy się nie rozstaję :-)), jechaliśmy z włączonym oświetleniem. Nic nie wskazywało na to, że za moment magia całego dnia ulegnie zagładzie :-(((.
Zbliżaliśmy się właśnie do dobrze znanego nam skrzyżowania w Bartkowie (wylot z ukochanej leśnej trasy :-)). Z uliczki po prawej stronie wyłonił się samochód. Zmniejszyłam prędkość, bo nigdy nie zakładam, że ktoś mnie puści. Auto przyhamowało i to mnie zmyliło... pojechałam dalej. Poczułam nagle, że już nie panuję nad Mustangiem, potem silny ból z tyłu głowy. Po chwili ocknęłam się leżąc na ulicy!!!! Wstałam, podniosłam rower i przez jakiś czas nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. W przypływie adrenaliny wykrzyczałam co myślę o kobietach za kierownicą i czy zdaje sobie sprawę co mi (nam) zrobiła!!!!! Chyba się bała, bynajmniej nie miała zamiaru uciekać, ale też miała nadzieję, że jakoś rozwiążemy problem same. Podniesionym głosem oznajmiłam, że bez policji się nie obędzie.
Nie wiadomo skąd zaczęły się wyłaniać kolejne osoby. Po kilkunastu minutach czułam się jak rzucona na pożarcie i słyszałam co chwilę komentarze pod moim adresem. Bałam się. Nie miałam jak wrócić. Niunio też był poszkodowany :-((((. Samochód uderzył w nas z prawej strony. Początkowo nawet nie myślałam, że takie obrażenia odniósł.
Przedni amorek z prawej strony na całej wysokości porysowany :-((((.
Wysokiej klasy przednia obręcz (nie jest moja :-((() do centrowania, z wieloma drobnymi otarciami.
Tylna też ucierpiała :-((.
Rama dotkliwie poszkodowana :-(((, całe mnóstwo zarysowań i to jeszcze na napisach :-((((.
Nie wiadomo jeszcze co będzie z korbą :-(((. Przednia przerzutka trochę skrzywiona i obrócona na skutek uderzenia. Łańcuch oczywiście spadł.
Tylna przerzutka też oszpecona :-(((.
Pożyczone skórzane siodełko wysokiej klasy paskudnie zarysowane :-(((((.
Jestem dziwna, wiem... każda, nawet najdrobniejsza rysa na moim ukochanym Rumaku to dla mnie dramat i boli o wiele bardziej niż rany na własnym ciele :-((((. Oczywiście moje nowe getry, bluza i kamizelka też uszkodzone :-((((, a z ukochanych kolczyków rowerowych został tylko jeden, drugi to już pewnie wbity w asfalt, bądź w oponę jakiegoś samochodu :-((((((. Ogólny dramat :-(((((((((((.
Biorąc pod uwagę to, co nas spotkało, że nie mielibyśmy jak wrócić do domu :-((, pozostało mi tylko jedno...telefon do przyjaciela. Był w pracy, a mimo to obiecał, że przyjedzie. Nie wiem jakbym sobie bez Niego poradziła. Okropnie zmarzłam, cała się trzęsłam, nie wiem czy to z powodu wychłodzenia, czy stres zrobił swoje, a może jedno i drugie. Przyjechała w końcu policja. Pewnie miałam oczy jak kot w Shrek-u, bo zaprosili mnie do radiowozu, byli bardzo mili i ciągle mnie pocieszali :-).
Na całe szczęście przyjechał mój Guru Rowerowy :-))) i mogliśmy z poszkodowanym dwukołowym podopiecznym wracać do domu. Bynajmniej nie był to dla nas miły powrót. Atmosfera jak na stypie :-(((. Płakać mi się chciało... i płakałam :-((((((. Mam tylko jednego Mustanga, a wiedziałam, że długa abstynencja wycieczkowa :-(((.
Z tego wszystkiego kask zdjęłam dopiero po wprowadzeniu roweru do garażu... i po tym co zobaczyłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to był bardzo dobry zakup!!!! Posłużył niecały rok, ale dzięki niemu uniknęłam poważnych obrażeń głowy!!!!!
Następny będzie dokładnie taki sam :-). Bez kasku na rower nie wsiadam!!!!
Na tym zdjęciu w miarę widać (zdjęcie jest kiepskie), że uderzyłam prawą stroną głowy. Skorupa kasku po tej stronie jest prawie o połowę węższa od tej samej części po lewej!!!!!!!
Pęknięcie widoczne od wewnętrznej strony.
To jest jasne, że gdybym wiedziała jak ten dzień się zakończy, to pewnie nie wyszłabym z domu. To przykre doświadczenie, ale muszę jak najszybciej przełamać strach i odwiedzić miejsce wypadku. Jeśli teraz tego nie zrobię zawsze będzie gdzieś to tkwiło w mojej głowie i uruchamiało procedurę zapalenia czerwonej lampki, co jest jednoznaczne z nakazem omijania tej okolicy szerokim łukiem... a ja tego nie chce!!!!
Zaczęliśmy tradycyjnie czyli przez Bąków, Łozinę, Bierzyce, Węgrów, Rzędziszowice, Ludgierzowice i znowu do mojego ukochanego lasu :-). Tym razem bez przystanków i zdjęć, bo trasa miała być dzisiaj trochę dłuższa... wszystko przez tą pogodę i mój wieczny niedosyt rowerowy ;-). Dotarliśmy do Bartkowa i tym razem skręt w prawo przez Grabowno Wielkie do Twardogóry.
Nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt, bo niestety dzień jeszcze za szybko się kończy :-(. Posnuliśmy się trochę i tą samą trasą udaliśmy się w stronę domu... i tu zaczyna się przykra część naszej wycieczki :-((.
Było około godziny 17:00 gdy przejeżdżaliśmy przez Bartków. Tak na wszelki wypadek już u wylotu z Twardogóry oprócz wściekłej, jaskrawej kamizelki, z którą w okresie jesienno-zimowym i w nocy się nie rozstaję :-)), jechaliśmy z włączonym oświetleniem. Nic nie wskazywało na to, że za moment magia całego dnia ulegnie zagładzie :-(((.
Zbliżaliśmy się właśnie do dobrze znanego nam skrzyżowania w Bartkowie (wylot z ukochanej leśnej trasy :-)). Z uliczki po prawej stronie wyłonił się samochód. Zmniejszyłam prędkość, bo nigdy nie zakładam, że ktoś mnie puści. Auto przyhamowało i to mnie zmyliło... pojechałam dalej. Poczułam nagle, że już nie panuję nad Mustangiem, potem silny ból z tyłu głowy. Po chwili ocknęłam się leżąc na ulicy!!!! Wstałam, podniosłam rower i przez jakiś czas nie bardzo wiedziałam gdzie jestem. W przypływie adrenaliny wykrzyczałam co myślę o kobietach za kierownicą i czy zdaje sobie sprawę co mi (nam) zrobiła!!!!! Chyba się bała, bynajmniej nie miała zamiaru uciekać, ale też miała nadzieję, że jakoś rozwiążemy problem same. Podniesionym głosem oznajmiłam, że bez policji się nie obędzie.
Nie wiadomo skąd zaczęły się wyłaniać kolejne osoby. Po kilkunastu minutach czułam się jak rzucona na pożarcie i słyszałam co chwilę komentarze pod moim adresem. Bałam się. Nie miałam jak wrócić. Niunio też był poszkodowany :-((((. Samochód uderzył w nas z prawej strony. Początkowo nawet nie myślałam, że takie obrażenia odniósł.
Przedni amorek z prawej strony na całej wysokości porysowany :-((((.
Wysokiej klasy przednia obręcz (nie jest moja :-((() do centrowania, z wieloma drobnymi otarciami.
Tylna też ucierpiała :-((.
Rama dotkliwie poszkodowana :-(((, całe mnóstwo zarysowań i to jeszcze na napisach :-((((.
Nie wiadomo jeszcze co będzie z korbą :-(((. Przednia przerzutka trochę skrzywiona i obrócona na skutek uderzenia. Łańcuch oczywiście spadł.
Tylna przerzutka też oszpecona :-(((.
Pożyczone skórzane siodełko wysokiej klasy paskudnie zarysowane :-(((((.
Jestem dziwna, wiem... każda, nawet najdrobniejsza rysa na moim ukochanym Rumaku to dla mnie dramat i boli o wiele bardziej niż rany na własnym ciele :-((((. Oczywiście moje nowe getry, bluza i kamizelka też uszkodzone :-((((, a z ukochanych kolczyków rowerowych został tylko jeden, drugi to już pewnie wbity w asfalt, bądź w oponę jakiegoś samochodu :-((((((. Ogólny dramat :-(((((((((((.
Biorąc pod uwagę to, co nas spotkało, że nie mielibyśmy jak wrócić do domu :-((, pozostało mi tylko jedno...telefon do przyjaciela. Był w pracy, a mimo to obiecał, że przyjedzie. Nie wiem jakbym sobie bez Niego poradziła. Okropnie zmarzłam, cała się trzęsłam, nie wiem czy to z powodu wychłodzenia, czy stres zrobił swoje, a może jedno i drugie. Przyjechała w końcu policja. Pewnie miałam oczy jak kot w Shrek-u, bo zaprosili mnie do radiowozu, byli bardzo mili i ciągle mnie pocieszali :-).
Na całe szczęście przyjechał mój Guru Rowerowy :-))) i mogliśmy z poszkodowanym dwukołowym podopiecznym wracać do domu. Bynajmniej nie był to dla nas miły powrót. Atmosfera jak na stypie :-(((. Płakać mi się chciało... i płakałam :-((((((. Mam tylko jednego Mustanga, a wiedziałam, że długa abstynencja wycieczkowa :-(((.
Z tego wszystkiego kask zdjęłam dopiero po wprowadzeniu roweru do garażu... i po tym co zobaczyłam, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że to był bardzo dobry zakup!!!! Posłużył niecały rok, ale dzięki niemu uniknęłam poważnych obrażeń głowy!!!!!
Następny będzie dokładnie taki sam :-). Bez kasku na rower nie wsiadam!!!!
Na tym zdjęciu w miarę widać (zdjęcie jest kiepskie), że uderzyłam prawą stroną głowy. Skorupa kasku po tej stronie jest prawie o połowę węższa od tej samej części po lewej!!!!!!!
Pęknięcie widoczne od wewnętrznej strony.
To jest jasne, że gdybym wiedziała jak ten dzień się zakończy, to pewnie nie wyszłabym z domu. To przykre doświadczenie, ale muszę jak najszybciej przełamać strach i odwiedzić miejsce wypadku. Jeśli teraz tego nie zrobię zawsze będzie gdzieś to tkwiło w mojej głowie i uruchamiało procedurę zapalenia czerwonej lampki, co jest jednoznaczne z nakazem omijania tej okolicy szerokim łukiem... a ja tego nie chce!!!!
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 62.40km
- Czas 02:30
- VAVG 24.96km/h
- VMAX 43.00km/h
- Temperatura 3.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
W pogoni za siodełkiem :-)
Piątek, 5 lutego 2016 · dodano: 06.02.2016 | Komentarze 5
Dzisiaj miałam właściwie cały dzień dla siebie. Mogłam robić to na co tylko miałam ochotę... a wiadomo na co miałam ;-). Widok za oknem rano nie zachęcał raczej do wyjścia z domu, ale z godziny na godzinę było coraz lepiej. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie ból głowy... jak zwykle o poranku :-((. Jedna tabletka, druga, trzecia... i nic :-((. W końcu pomyślałam, że nie dam sobą manipulować i pokaże kto tu rządzi. Zaaplikowałam czwartą działkę, przebrałam się, spakowałam co trzeba do plecaka i postanowiłam, że wyjdę choćby nie wiem co!!!
Jak już wcześniej pisałam mój wierny towarzysz Mustang jest już leciwy i co chwilę o tym przypomina :-((. Aktualnie zostałam praktycznie bez siodełka. Na szczęście są jeszcze ludzie dobrej woli na tym świecie, którzy wspomagają potrzebujących :-))). Jestem teraz na etapie testowania różnych siedzisk rowerowych... łącznie z dwuosobowymi kanapami ;-))). Dla mnie niestety, od czasu, gdy zaczęłam poznawać tajniki budowy roweru, wszystko stało się bardziej skomplikowane niż wcześniej, a wybór siodełka to życiowa decyzja ;-)!!! Nie wiem ile wody jeszcze upłynie ;-) zanim dokonam zakupu. Pocieszam się tym, że nie tylko ja mam takie dylematy. Przeglądając oferty sprzedaży części rowerowych w internecie można znaleźć całe mnóstwo prawie nowych siodełek, które nie spełniły wymagań dotychczasowych użytkowników... no cóż każde cztery litery są inne ;-).
Dzisiaj właśnie z tego powodu miałam przesiąść się na inne siodełko. Operacja była dość skomplikowana, ponieważ mój dawca narządów rowerowych przebywał akurat poza miejscem zamieszkania i przeszczep miał nastąpić w Godzieszowej ;-).
Z domu wybyliśmy wcześniej, więc postanowiłam, że pogalopujemy z Domaszczyn City przez Bąków do Łoziny i dalej na ile czas nam pozwoli pokręcimy się po okolicy. Pogoda wyżowa, piękne widoki, aż żal nie zrobić zdjęcia... i w sumie zaliczyliśmy tylko Bierzyce i Węgrów.
Musieliśmy wracać do Łoziny, bo miał zaraz nadjechać ambulans i udać się przez Tokary do kliniki w Godzieszowej. Operacja zakończyła się pomyślnie ;-) i pogalopowaliśmy z powrotem do Domaszczyna już samodzielnie. Robiło się późnawo, głowa ciągle mnie ćmiła, ale ja niestety jak nie zrobię przynajmniej 50 km to źle się czuję. Postanowiłam zatem odwiedzić rodziców. Oczywiście staram się unikać miasta i tłoku ulicznego. Im mniej samochodów tym lepiej. Wybraliśmy się więc trasą przez Bukowinę, Pasikurowice, Cienin i zawitaliśmy we Wrocławiu od strony Krzyżanowic.
Wizyta w domu rodzinnym i takie tam krótkie babskie pogaduchy... i zaczęło się robić ciemno. Jeszcze musiałam aptekę w Koronie zaliczyć i prochy kupić. Już na miejscu łyknęłam jednego... jakiś nowy :-). Zanim pozałatwiałam sprawy zakupowe na dworze było czarno, ale rezygnacja z powrotu od strony Krzyżanowic nie wchodziła w grę. Oświetlenie mam na prawdę dobrej klasy i spokojnie można nocami po peryferiach śmigać :-))).
Dzisiaj nie była to co prawda jakaś przemyślana wycieczka. Wyjście raczej z kategorii tych na siłę, żeby skupić się na czymś innym i zapomnieć choć na chwilę o bólu głowy. Pewnie dla osób, które czytają moje wypociny, nie do końca zrozumiałe jest personifikowanie pojazdu dwukołowego ;-). Dla mnie to nie jest już tylko przedmiot. Bardzo mi pomógł przetrwać najgorsze chwile i nie wyobrażam sobie życia bez Niego :-DD!!!!
Jak już wcześniej pisałam mój wierny towarzysz Mustang jest już leciwy i co chwilę o tym przypomina :-((. Aktualnie zostałam praktycznie bez siodełka. Na szczęście są jeszcze ludzie dobrej woli na tym świecie, którzy wspomagają potrzebujących :-))). Jestem teraz na etapie testowania różnych siedzisk rowerowych... łącznie z dwuosobowymi kanapami ;-))). Dla mnie niestety, od czasu, gdy zaczęłam poznawać tajniki budowy roweru, wszystko stało się bardziej skomplikowane niż wcześniej, a wybór siodełka to życiowa decyzja ;-)!!! Nie wiem ile wody jeszcze upłynie ;-) zanim dokonam zakupu. Pocieszam się tym, że nie tylko ja mam takie dylematy. Przeglądając oferty sprzedaży części rowerowych w internecie można znaleźć całe mnóstwo prawie nowych siodełek, które nie spełniły wymagań dotychczasowych użytkowników... no cóż każde cztery litery są inne ;-).
Dzisiaj właśnie z tego powodu miałam przesiąść się na inne siodełko. Operacja była dość skomplikowana, ponieważ mój dawca narządów rowerowych przebywał akurat poza miejscem zamieszkania i przeszczep miał nastąpić w Godzieszowej ;-).
Z domu wybyliśmy wcześniej, więc postanowiłam, że pogalopujemy z Domaszczyn City przez Bąków do Łoziny i dalej na ile czas nam pozwoli pokręcimy się po okolicy. Pogoda wyżowa, piękne widoki, aż żal nie zrobić zdjęcia... i w sumie zaliczyliśmy tylko Bierzyce i Węgrów.
Musieliśmy wracać do Łoziny, bo miał zaraz nadjechać ambulans i udać się przez Tokary do kliniki w Godzieszowej. Operacja zakończyła się pomyślnie ;-) i pogalopowaliśmy z powrotem do Domaszczyna już samodzielnie. Robiło się późnawo, głowa ciągle mnie ćmiła, ale ja niestety jak nie zrobię przynajmniej 50 km to źle się czuję. Postanowiłam zatem odwiedzić rodziców. Oczywiście staram się unikać miasta i tłoku ulicznego. Im mniej samochodów tym lepiej. Wybraliśmy się więc trasą przez Bukowinę, Pasikurowice, Cienin i zawitaliśmy we Wrocławiu od strony Krzyżanowic.
Wizyta w domu rodzinnym i takie tam krótkie babskie pogaduchy... i zaczęło się robić ciemno. Jeszcze musiałam aptekę w Koronie zaliczyć i prochy kupić. Już na miejscu łyknęłam jednego... jakiś nowy :-). Zanim pozałatwiałam sprawy zakupowe na dworze było czarno, ale rezygnacja z powrotu od strony Krzyżanowic nie wchodziła w grę. Oświetlenie mam na prawdę dobrej klasy i spokojnie można nocami po peryferiach śmigać :-))).
Dzisiaj nie była to co prawda jakaś przemyślana wycieczka. Wyjście raczej z kategorii tych na siłę, żeby skupić się na czymś innym i zapomnieć choć na chwilę o bólu głowy. Pewnie dla osób, które czytają moje wypociny, nie do końca zrozumiałe jest personifikowanie pojazdu dwukołowego ;-). Dla mnie to nie jest już tylko przedmiot. Bardzo mi pomógł przetrwać najgorsze chwile i nie wyobrażam sobie życia bez Niego :-DD!!!!
Kategoria od 50 do 70 km
- DST 74.94km
- Czas 03:30
- VAVG 21.41km/h
- VMAX 43.60km/h
- Temperatura 10.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Sfałszowany obraz rzeczywistości...?
Wtorek, 2 lutego 2016 · dodano: 02.02.2016 | Komentarze 8
Dzisiaj dzień nie zaczął się dla mnie miło... niestety tradycyjnie, czyli od bólu głowy. Właściwie nie było w tym nic zaskakującego prochy na dobranoc i prochy na dzień dobry... norma :-(. Czekałam co będzie dalej i w którą stronę to pójdzie. Pogoda za oknem nie zachęcała do wyjścia, więc w razie czego nie byłoby mi aż tak żal. Na szczęście tabletki zadziałały :-D. Otworzyłam okno i poczułam ciepełko :-)))... było jasne, że w domu nie wysiedzę. Szybko się przebrałam, wyprowadziłam rower i jazda do dziczy :-))).
Trasa ponownie przez Bąków, Łozinę, Węgrów, Rzędziszowice w kierunku Ludgierzowic. Dalej prosto i ukochanym leśnym szlakiem :-))). Jedyne czego mi brakowało to słońca. Padał deszcz, więc zaliczyliśmy z Mustangiem kąpiel błotną. Ja dodatkowo dostałam maseczkę na twarz gratis... i po co tu chodzić do kosmetyczki ;-)).
Widoki były piękne :-))). Kocham las o każdej porze roku :-)). Co chwilę robiłam przystanki. Mój Mustang miał dzisiaj bogatą sesje zdjęciową w różnych pozycjach :-))).
Dalej tradycyjnie z Mustangiem udaliśmy się przez Bartków, Białe Błoto, Malerzów (cały czas lasami :-)))) do Złotowa. Po chwili miłe spotkanie i podróż w towarzystwie do Rzędziszowic :-D. Tak mi się dzisiaj super jeździło iż mimo, że nie było już tak wcześnie i zaczynało się robić szarawo to na moją prośbę zboczyliśmy ponownie na Miłonowice i znaną już trasą do Skarszyna. Tak dla urozmaicenia pogalopowaliśmy przez Godzieszową, Siedlec w kierunku Pasikurowic i Bąkowa... niestety już do Domaszczyna :-(.
Jakoś nie chciało mi się wracać. Gdyby to była wiosna to pewnie wcześniej jak o 22:00 ćpun rowerowy by nie zawitał w domu ;-). Niestety szarówka sprawiła, że zapaliła się czerwona lampka i mózg odebrał informację nakazująca powrót do miejsca zamieszkania.
Na to wygląda, że jakieś resztki zdrowego rozsądku to chyba mi jeszcze zostały ;-).
Po powrocie do domu standardowa kosmetyka... oczywiście Rumak najważniejszy :-))).
Trasa ponownie przez Bąków, Łozinę, Węgrów, Rzędziszowice w kierunku Ludgierzowic. Dalej prosto i ukochanym leśnym szlakiem :-))). Jedyne czego mi brakowało to słońca. Padał deszcz, więc zaliczyliśmy z Mustangiem kąpiel błotną. Ja dodatkowo dostałam maseczkę na twarz gratis... i po co tu chodzić do kosmetyczki ;-)).
Widoki były piękne :-))). Kocham las o każdej porze roku :-)). Co chwilę robiłam przystanki. Mój Mustang miał dzisiaj bogatą sesje zdjęciową w różnych pozycjach :-))).
Dalej tradycyjnie z Mustangiem udaliśmy się przez Bartków, Białe Błoto, Malerzów (cały czas lasami :-)))) do Złotowa. Po chwili miłe spotkanie i podróż w towarzystwie do Rzędziszowic :-D. Tak mi się dzisiaj super jeździło iż mimo, że nie było już tak wcześnie i zaczynało się robić szarawo to na moją prośbę zboczyliśmy ponownie na Miłonowice i znaną już trasą do Skarszyna. Tak dla urozmaicenia pogalopowaliśmy przez Godzieszową, Siedlec w kierunku Pasikurowic i Bąkowa... niestety już do Domaszczyna :-(.
Jakoś nie chciało mi się wracać. Gdyby to była wiosna to pewnie wcześniej jak o 22:00 ćpun rowerowy by nie zawitał w domu ;-). Niestety szarówka sprawiła, że zapaliła się czerwona lampka i mózg odebrał informację nakazująca powrót do miejsca zamieszkania.
Na to wygląda, że jakieś resztki zdrowego rozsądku to chyba mi jeszcze zostały ;-).
Po powrocie do domu standardowa kosmetyka... oczywiście Rumak najważniejszy :-))).
Kategoria od 70 do 100 km
- DST 34.64km
- Czas 02:10
- VAVG 15.99km/h
- VMAX 37.30km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ciągle pada... trudno :-)
Poniedziałek, 1 lutego 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0
Zwlekłam się z łóżka dopiero około 8:00... znowu bolała mnie głowa :-((. Za oknem było paskudnie, mokro i ponuro. Niebo zasnute grubą warstwą chmur. Na poprawę raczej nie było szans :-(. Tabletkę popiłam kawą i doprawiłam śniadaniem. Po dwóch godzinach na szczęście przeszło. Tym razem to był fałszywy alarm :-)).
Postanowiłam zająć się najpierw domowymi obowiązkami i trochę czasu mi zeszło. Mimo niezbyt zachęcającego widoku za oknem musiałam wyjść na rower, ale tym razem w stronę miasta... czasami trzeba kupić to i owo :-). Poleciałam się ubrać, potem przygotowania do wymarszu w garażu i nagle telefon, że pada i zimno :-((. Myślałam, że się rozpłaczę :-((. Tak już się nastawiłam, że wyjdziemy, a tu taki pech :-((. Ostatecznie postanowiliśmy nie rezygnować z planowanej przejażdżki. Trudno, pomyślałam, najwyżej wszystko będzie do prania, a Niunio do mycia...i wyruszyliśmy :-).
Padało, błoto, na ulicach kałuże, co chwilę prysznic na twarz i jeszcze ten wiatr...niezbyt mocny, ale bynajmniej nie ułatwiał jazdy. Dotoczyłam się do miejsca naszego spotkania i razem było od razu przyjemniej. Ze względu na kałuże posnuliśmy się tempem spacerowym w stronę Korony, dalej Brucknera i wałami nad Odrą w stronę ZOO. Przejechaliśmy przez Most Zwierzyniecki i Pasteura na stację benzynową. Zmarzłam i musiałam ubrać moją kominiarkę na włamy i grubsze rękawiczki, bo już miałam problem ze zmiana biegów... łapki zgrabiały :-)).
Powrót do domu już nie wałami tylko przez Kochanowskiego, Brucknera w stronę Korony. Ja jeszcze z racji planowanych zakupów musiałam wstąpić do paru sklepów. Mustanga zaparkowałam w serwisie Decathlon-a :-), jak zwykle uśmiechem przywitał mnie przemiły Pan z ochrony :-))). Brudna, ubłocona i w kominiarce zaliczyłam market i aptekę. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale ochrona nie zareagowała ;-). Odebrałam Rumaka i ruszyliśmy w stronę domu.
Na dworze okropna mżawka i ogólnie zimno i wilgotno... już chcieliśmy wracać do ciepłego, suchego domku. Pod garażem obiecany prysznic ;-), a w domu dokładne mycie i reszta kosmetyki, w tym czyszczenie biżuterii ;-). Ubrania, które miałam na sobie poszły od razu tam gdzie ich miejsce, czyli do pralki, a ja zaliczyłam gorącą kąpiel :-)).
Mimo beznadziejnej pogody, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a taka dzisiaj była i tak cieszę się, że wyszłam na rower. Przejażdżka zajęła właściwie podobną ilość czasu, jak usuwanie jej skutków ubocznych, ale ja wiem, ze nic innego nie sprawiłoby mi takiej radości :-))).
Postanowiłam zająć się najpierw domowymi obowiązkami i trochę czasu mi zeszło. Mimo niezbyt zachęcającego widoku za oknem musiałam wyjść na rower, ale tym razem w stronę miasta... czasami trzeba kupić to i owo :-). Poleciałam się ubrać, potem przygotowania do wymarszu w garażu i nagle telefon, że pada i zimno :-((. Myślałam, że się rozpłaczę :-((. Tak już się nastawiłam, że wyjdziemy, a tu taki pech :-((. Ostatecznie postanowiliśmy nie rezygnować z planowanej przejażdżki. Trudno, pomyślałam, najwyżej wszystko będzie do prania, a Niunio do mycia...i wyruszyliśmy :-).
Padało, błoto, na ulicach kałuże, co chwilę prysznic na twarz i jeszcze ten wiatr...niezbyt mocny, ale bynajmniej nie ułatwiał jazdy. Dotoczyłam się do miejsca naszego spotkania i razem było od razu przyjemniej. Ze względu na kałuże posnuliśmy się tempem spacerowym w stronę Korony, dalej Brucknera i wałami nad Odrą w stronę ZOO. Przejechaliśmy przez Most Zwierzyniecki i Pasteura na stację benzynową. Zmarzłam i musiałam ubrać moją kominiarkę na włamy i grubsze rękawiczki, bo już miałam problem ze zmiana biegów... łapki zgrabiały :-)).
Powrót do domu już nie wałami tylko przez Kochanowskiego, Brucknera w stronę Korony. Ja jeszcze z racji planowanych zakupów musiałam wstąpić do paru sklepów. Mustanga zaparkowałam w serwisie Decathlon-a :-), jak zwykle uśmiechem przywitał mnie przemiły Pan z ochrony :-))). Brudna, ubłocona i w kominiarce zaliczyłam market i aptekę. Ludzie dziwnie się na mnie patrzyli, ale ochrona nie zareagowała ;-). Odebrałam Rumaka i ruszyliśmy w stronę domu.
Na dworze okropna mżawka i ogólnie zimno i wilgotno... już chcieliśmy wracać do ciepłego, suchego domku. Pod garażem obiecany prysznic ;-), a w domu dokładne mycie i reszta kosmetyki, w tym czyszczenie biżuterii ;-). Ubrania, które miałam na sobie poszły od razu tam gdzie ich miejsce, czyli do pralki, a ja zaliczyłam gorącą kąpiel :-)).
Mimo beznadziejnej pogody, bo trzeba nazywać rzeczy po imieniu, a taka dzisiaj była i tak cieszę się, że wyszłam na rower. Przejażdżka zajęła właściwie podobną ilość czasu, jak usuwanie jej skutków ubocznych, ale ja wiem, ze nic innego nie sprawiłoby mi takiej radości :-))).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 43.00km
- Czas 02:18
- VAVG 18.70km/h
- VMAX 43.10km/h
- Temperatura 5.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Ambitne plany... i do domu z podkulonym ogonem :-(
Niedziela, 31 stycznia 2016 · dodano: 01.02.2016 | Komentarze 0
Dzisiaj patrzyłam przez okno i w przeciwieństwie do tego, co mówili w przepowiedniach pogodowych dzień zapowiadał się wręcz cudownie. Jak to mówią, apetyt rośnie w miarę jedzenia :-))). Po wczorajszym udanym dniu to zaczynałam się zastanawiać czy może nie powtórzyć części trasy zahaczając o Milicz i Twardogórę ;-). Ubrałam się dość cienko i poszłam wyprowadzić Rumaka... no i jakoś wcale nie było już tak fajnie. Pogoda taka wyżowa, widoki ładne, słoneczko... ale zimnawo w porównaniu z dniem wczorajszym i wietrznie.
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Wybierałam się jak sójka za morze, chodziłam w tą i z powrotem, przepakowywałam plecak i już miałam dosyć znowu tracić czas na przebieranie się. Zamiast kurtki przeciwdeszczowej wrzuciłam ciepłą bluzę polarową i grubsze rękawiczki... i w końcu wyszłam na rower :-).
No i wiało dosyć mocno. Najbardziej dawało się to we znaki na otwartych przestrzeniach. No cóż, pogoda nie zawsze jest idealna i nie ma co się przejmować drobnymi niedogodnościami... drobnymi.
Jakoś dawałam sobie radę. Nie byłam sama, minęłam paru zdobywców szos, co oznaczało, że wszystko ze mną w porządku ;-)). Moje plany jednak już nie były takie ambitne. Przez Łozinę pojechaliśmy w kierunku Bierzyc i dalej przez Węgrów do Rzędziszowic. Ciągle wiało, czasami tak mocno, że bałam się czy nie będziemy z Niuniem zaraz leżeć. Pomyślałam sobie, że i tak z ambitnych planów dzisiaj nici, więc postanowiłam z ciekawości skręcić w stronę Prawocic... już nie raz chciałam zobaczyć jak tam jest. Początek super bo z górki :-)). Niestety droga asfaltowa przeszła nagle w drogę polną, a lało w nocy i bagna okrutne. Dzisiaj dalsze zwiedzanie sobie odpuściłam, jedynie krótki postój i rozmowa przez telefon... i o kropnie się wychłodziłam :-(. W drodze powrotnej mocny , zimny wiatr w twarz.... i podjazd pod górkę z powrotem. Dobrze, ze miałam kominiarkę, grubsze rękawiczki i dodatkową bluzę. Ubrałam na siebie całą zawartość plecaka i postanowiłam wracać do domu.
Ale głupio tak wracać z podkulonym ogonem najkrótszą możliwą trasą. Żeby poczuć się trochę lepiej wybrałam od Rzędziszowic opcję wczorajszą z małymi zmianami. Odwiedziłam dzisiaj ponownie Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin i dla odmiany dalej przez Skarszyn. Biorąc pod uwagę momentami okropny wiatr to nie był zły pomysł. Drzewa, pagórki, domy stanowiły dobrą barierę i aż tak mocno mną nie huśtało. Potem Łozina, Bąków i jeszcze kawałek odsłoniętej trasy w drodze powrotnej do Domaszczyna. Momentami nie było przyjemnie. Wiatr już nie był taki łaskawy jak na początku wycieczki i nie spychał mnie w stronę pobocza. Tym razem nie było śmiesznie, momentami bałam się czy nie wyląduję na masce samochodu z naprzeciwka. Już nie czułam zimna, zastrzyk adrenaliny zrobił swoje.
Dotarłam w końcu bezwypadkowo do domu... na szczęście się udało :-)).
Kategoria od 20 do 50 km
- DST 74.28km
- Czas 03:45
- VAVG 19.81km/h
- VMAX 49.20km/h
- Temperatura 8.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzisiaj dzicz :-D
Sobota, 30 stycznia 2016 · dodano: 31.01.2016 | Komentarze 0
Z racji tego, że jestem raczej dzikusem ;-), a ostatnio przedawkowałam miejsca użyteczności publicznej, dzisiaj nie miałam najmniejszej ochoty na ponowną wizytę w mieście.
Tradycyjnie bolała mnie głowa. Dzień zaczęłam klasycznie od ibuprofenu, niestety efekt nie był zadowalający. Poratowała mnie MIGEA... jednak działa :-)) (dwie tabletki na dzień i da się funkcjonować). Na chwilę obecną jedyna wada, jak dla mnie, to cena :-(.
No i wyrwaliśmy się z domu. Pogoda była ładna, ciutę wiało, ale przeważnie w plecy, więc tylko się cieszyć :-). Jak dzicz to dzicz :-)))). Kierunek Łozina, przez Rzędziszowice i przecinka przez skrzyżowanie w Ludgieżowicach. Dalej prosto, aż do pierwszego tajnego zakrętu w prawo dostępnego tylko dla leśników... i rowerzystów oczywiście :-). Super trasa moim zdaniem.
Wąska droga asfaltowa wiedzie przez las, gdzie nie trzeba się martwić, że nagle wyskoczy jakiś samochód... jedynie rowerzysta ;-). Idealna na wycieczkę z dziećmi, z przerwą na piknik na łonie natury. Piękne widoki, dzikie zwierzęta i świeże powietrze. Szczerze polecam :-).
Potem dalej wąska asfaltowa drogą w kierunku Bartkowa i wyjazd na "główną" (bo ruch w obie strony :-)) w kierunku Białego Błota. Jakość asfaltu miejscami pozostawia wiele do życzenia i raczej na szosówkę nie polecam, ale dla górala to raj... takie piękne dziury :-D. Droga cały czas wiodła przez las, aż dotarliśmy do Malerzowa i dalej przez Złotów, aż ponownie znaleźliśmy się przy wjeździe w aleję dla leśników i rowerzystów :-) (tym razem widoczny na lewo). Pognaliśmy dalej prosto w kierunku Ludgieżowic i od Rzędziszowic jechaliśmy już w towarzystwie :-))).
W końcu mogłam wypróbować moją nową ramę :-D!!! Stres, bo nie wiedziałam jaka będzie moja reakcja, czy będę zadowolona czy okaże się, że mi w ogóle nie pasuje. Na szczęście pierwsze odczucia z jazdy były przyjemne :-))... zobaczymy jak będzie dalej. W garażu to chyba będę musiała dwie osobne klatki postawić, żeby mój zazdrosny Mustang nowego kolegi Kubusia nie stratował ;-))).
Pogoda nie była już taka przyjemna jak w momencie gdy rozpoczynałam wycieczkę. Temperatura odczuwalna była niższa i momentami dosyć mocno wiało. W stronę Domaszczyna postanowiliśmy pojechać trochę inną trasą. Z Rzędziszowic, przez Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin, Krakowiany, Zaprężyn przez Bierzyce do Łoziny. Moim zdaniem bardzo ciekawa trasa. Mimo, że mieszkamy na nizinach to blisko domu możemy zasmakować namiastki jazdy po górach :-)) (ok po pagórkach ;-)) i w dodatku ruch samochodowy niewielki.
Z Łoziny to już pogalopowaliśmy w stronę domu i musiałam oddać Kubusia :-(. No cóż wypróbowałam ramę, ale reszta nie należy do mnie. Nie mogę mojemu Guru Rowerowemu odebrać rumaka... nie miałabym z kim jeździć :-(((.
Jak zwykle trochę pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, kosmetyczna regulacja siodełek, jeszcze pogłaskałam Kubusia na pożegnanie... i każdy w swoją stronę.
Kolejny bardzo miły dzień na liczniku :-DDD.
Tradycyjnie bolała mnie głowa. Dzień zaczęłam klasycznie od ibuprofenu, niestety efekt nie był zadowalający. Poratowała mnie MIGEA... jednak działa :-)) (dwie tabletki na dzień i da się funkcjonować). Na chwilę obecną jedyna wada, jak dla mnie, to cena :-(.
No i wyrwaliśmy się z domu. Pogoda była ładna, ciutę wiało, ale przeważnie w plecy, więc tylko się cieszyć :-). Jak dzicz to dzicz :-)))). Kierunek Łozina, przez Rzędziszowice i przecinka przez skrzyżowanie w Ludgieżowicach. Dalej prosto, aż do pierwszego tajnego zakrętu w prawo dostępnego tylko dla leśników... i rowerzystów oczywiście :-). Super trasa moim zdaniem.
Wąska droga asfaltowa wiedzie przez las, gdzie nie trzeba się martwić, że nagle wyskoczy jakiś samochód... jedynie rowerzysta ;-). Idealna na wycieczkę z dziećmi, z przerwą na piknik na łonie natury. Piękne widoki, dzikie zwierzęta i świeże powietrze. Szczerze polecam :-).
Potem dalej wąska asfaltowa drogą w kierunku Bartkowa i wyjazd na "główną" (bo ruch w obie strony :-)) w kierunku Białego Błota. Jakość asfaltu miejscami pozostawia wiele do życzenia i raczej na szosówkę nie polecam, ale dla górala to raj... takie piękne dziury :-D. Droga cały czas wiodła przez las, aż dotarliśmy do Malerzowa i dalej przez Złotów, aż ponownie znaleźliśmy się przy wjeździe w aleję dla leśników i rowerzystów :-) (tym razem widoczny na lewo). Pognaliśmy dalej prosto w kierunku Ludgieżowic i od Rzędziszowic jechaliśmy już w towarzystwie :-))).
W końcu mogłam wypróbować moją nową ramę :-D!!! Stres, bo nie wiedziałam jaka będzie moja reakcja, czy będę zadowolona czy okaże się, że mi w ogóle nie pasuje. Na szczęście pierwsze odczucia z jazdy były przyjemne :-))... zobaczymy jak będzie dalej. W garażu to chyba będę musiała dwie osobne klatki postawić, żeby mój zazdrosny Mustang nowego kolegi Kubusia nie stratował ;-))).
Pogoda nie była już taka przyjemna jak w momencie gdy rozpoczynałam wycieczkę. Temperatura odczuwalna była niższa i momentami dosyć mocno wiało. W stronę Domaszczyna postanowiliśmy pojechać trochę inną trasą. Z Rzędziszowic, przez Miłonowice, Cielętniki, Tarnowiec, Skotniki, Piersno, Boleścin, Krakowiany, Zaprężyn przez Bierzyce do Łoziny. Moim zdaniem bardzo ciekawa trasa. Mimo, że mieszkamy na nizinach to blisko domu możemy zasmakować namiastki jazdy po górach :-)) (ok po pagórkach ;-)) i w dodatku ruch samochodowy niewielki.
Z Łoziny to już pogalopowaliśmy w stronę domu i musiałam oddać Kubusia :-(. No cóż wypróbowałam ramę, ale reszta nie należy do mnie. Nie mogę mojemu Guru Rowerowemu odebrać rumaka... nie miałabym z kim jeździć :-(((.
Jak zwykle trochę pożartowaliśmy, pośmialiśmy się, kosmetyczna regulacja siodełek, jeszcze pogłaskałam Kubusia na pożegnanie... i każdy w swoją stronę.
Kolejny bardzo miły dzień na liczniku :-DDD.
Kategoria od 70 do 100 km
- DST 23.36km
- Czas 01:03
- VAVG 22.25km/h
- VMAX 40.80km/h
- Temperatura 4.0°C
- Sprzęt UNIBIKE MISSION
- Aktywność Jazda na rowerze
Wywiadówka
Czwartek, 28 stycznia 2016 · dodano: 30.01.2016 | Komentarze 0
Mimo tego co działo się dzisiaj za oknem udało mi się wyjść na rower, ale nie czysto rekreacyjnie tym razem. Pogoda we Wrocławiu była dzisiaj nie pod psem, ale chyba pod stadem psów... o ile w ogóle można tak to określić :-(((. W końcu około 16:00 zaczęło się coraz bardziej to wszystko stabilizować, a mnie makówka po stosie różnych dragów też już tak nie bolała. I na całe szczęście, bo musiałam na wywiadówkę do szkoły pojechać... może też i z tego powodu głowa dawała znać o sobie ;-).
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Nie miałam dużo czasu, więc tym razem obrałam tą bardziej nudną trasę. Z Domaszczyn City, do Wrocławia przez Pruszowice. Dalej Okulickiego, obok Whirlpool-a, wiaduktem w stronę Korony i przez przejazd kolejowy (wiecznie zamknięty) na Sołtysowicką. Niestety szkoła jest jak świątynia i nikt, ani nic jej świętej podłogi nie może skalać... no poza szpilkami Pani Dyrektor ;-))). Musiałam odstawić Niunia do moich rodziców i biegiem na wywiadówkę. Uffff zdążyłam :-).
Po wizycie w szkole, która nie była krótka, odetchnęłam z ulgą. No cóż moje dziecko to kolejnym Einstein-em raczej nie będzie ;-)). W dodatku cały czas kombinuje co tu zrobić, żeby się za dużo nie napocić ;-)). Najważniejsze jest to, że mi odebranie praw rodzicielskich nie grozi, a On nie musi się martwić o przesiedlenie do poprawczaka... generalnie wszystko jest ok :-)))). Zuch chłopak, na to wygląda, że szanse zdania do trzeciej klasy są duże ;-))).
Ze szkoły szybkim krokiem po rower i powrót tą sama drogą do domu.
Dzisiaj co prawda tylko krótki wyjazd służbowy, ale mnie nawet coś takiego cieszy... bo na rowerze :-DDDD!!!!!
Kategoria od 20 do 50 km